sobota, 12 września 2015

Rozdział 12

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Świat jest piękny. Nawet jeśli jest pełen smutku i łez, otwórz swoje oczy. Rób to, na co masz ochotę. Zostań tym, kim chcesz. Znajdź przyjaciół. Nie spiesz się i korzystaj z czasu, dorastając.

   Dreptałam spokojnie korytarzem, idąc w stronę swojego pokoju, gdy nagle się potknęłam. Przeturlałam się parę razy po podłodze, uderzając głową w ścianę i zdzierając sobie kolana. Nie wiem, jakim cudem moje nogi na siebie wpadły, ale wiedziałam, że był to najbardziej żenujący wypadek w moim życiu. Wszystko mnie bolało. Z kolan spływała delikatnie krew, a miejsce na czole, w które przywaliłam, pulsowało coraz mocniej. Przyłożyłam chłodną dłoń do bolącego miejsca i wstałam z podłogi, rozglądając się dookoła. Musiałam sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu. Przyznam, że czułabym się zażenowana, gdyby ktoś mnie zobaczył w takim stanie. Na moje szczęście korytarz był pusty. Wznowiłam wcześniejszą trasę, lekko kuśtykając. Zdarte kolana powodowały tak niesamowity ból, że ledwo dałam radę dojść do pokoju. Gdy już usiadłam na łóżku, czułam jak moje nogi pulsują. Po bladej skórze jeszcze spływały pojedyncze strumyki krwi.
- Że też akurat dzisiaj musiałam zaliczyć bliższe spotkanie z podłogą... - powiedziałam zrezygnowana pod nosem, wstając i podchodząc do apteczki. Wyciągnęłam z niej wodę utlenioną i bandaże. Czułam się jak mała dziewczynka, która dopiero nauczyła się chodzić. No kto normalny w moim wieku potyka się o WŁASNE nogi? Wróciłam na łóżko, czerwieniąc się z bólu na twarzy. - Zostało tak mało czasu do przyjęcia, a ja wyglądam okropnie. - pisnęłam, lejąc wodę na rany. O dziwo, gdy się przewróciłam, nawet nie jęknęłam. Czasami się zastanawiałam, czy aby na pewno jestem człowiekiem?
   Leżałam na łóżku, rozmyślając nad kreacją na przyjęcie, gdy do pokoju wpadła zdyszana Roza. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam na nią. Była w pięknej fioletowej sukience do kolan. Włosy miała spięte w luźny kok. Najwidoczniej jeszcze nie zaczęła robić sobie fryzury. Podeszła do mnie i usiadła obok.
- Rany! Ja tutaj głowię się nad fryzurą i makijażem, a ty nawet nie zaczęłaś się szykować! Wstawaj i zakładaj sukienkę. - zarządziła, patrząc mi gniewnie w oczy. Podniosłam się zirytowana i wyciągnęłam z szafy sukienkę.
- Ta ci odpowiada? - ledwo pokazałam jej materiał, a ona już do mnie podeszła.
- Widzę, że potrzebujesz pomocy. Ciocia Roza służy dobrą radą, więc jej słuchaj. - pogroziła mi palcem, chowając sukienkę do szafy. - Poza tym, co sobie zrobiłaś? - uśmiechnęła się wścibsko. Od razu poczułam, że zaczynam się rumienić ze wstydu. Na szczęście białowłosa była pochłonięta szukaniem kreacji dla mnie i nie zauważyła tego.
- Cóż... Tylko się nie śmiej. - odczekałam chwilę, wciągając głośno powietrze. - Potknęłam się... - powiedziałam najciszej jak potrafiłam. Poczułam, że robię się cała czerwona. Wtedy miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Hahaha! - złotooka wybuchnęła miłym śmiechem. Spojrzałam na nią wściekle. - No już, już. Nie denerwuj się. Też ostatnio złapałam zająca. - uśmiechnęła się szeroko, wyciągając z szafy piękną, czarną sukienkę. Widziałam jej spojrzenie pt. "Ta jest idealna. Lysander na pewno się w tobie zakocha". Chciałam jej zdzielić w ten pusty łeb, ale zrezygnowałam, dostrzegając błysk w jej oczach.
- Tak, tak. Już idę się przebrać. - kąciki moich ust powędrowały delikatnie ku górze. Już wiedziałam, że na pewno będę w niej wyglądać olśniewająco.
   Szamotałam się ze sznurowaniami na plecach, ale z uporem maniaka udało mi się je zawiązać. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju. Rozalia stała pod oknem, widocznie czekając na mój powrót. Jej oczy się zaświeciły, a twarz nabrała buraczkowych kolorów.
- Widzisz! Miałam rację! Wyglądasz nieziemsko! - ścisnęła mnie, ciesząc się triumfalnie. Nie miałam pojęcia, że i ona może być tak szczęśliwa. Puściła mnie i wzięła szczotkę do ręki. - Czas na fryzurę. - usiadłam mimowolnie na krześle i przygryzłam lekko wargę. Już wtedy wiedziałam, że będzie bolało.
   Białowłosa przesuwała delikatnie szczotką po moich włosach, trafiając czasami na kołtuny. Powiedziałam jej, że nie będę spinać włosów, a ona - ku memu zdziwieniu - zgodziła się na to.
- Gotowe! - złapała mnie za ręce i poprowadziła do lustra. Zaparło mi dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie wyglądałam tak pięknie. Sama zaczęłam się rumienić, a Roza tym razem to zauważyła. - To niesprawiedliwe, że tylko Lysander może oglądać ten widok... - zrobiła minę smutnego szczeniaczka.
- Ja się przy nim rumienię? - spojrzałam na nią, czując zaskoczenie i jednocześnie zażenowanie.
- Oczywiście. Nawet bardzo. - skinęła głową. - Nie mów mi tylko, że tego nie poczułaś. - obdarzyła mnie jakże rozbawionym spojrzeniem. Te iskierki w jej oczach zaczęły mnie strasznie drażnić. Pstryknęłam ją delikatnie w czoło, śmiejąc się cicho.
- Teraz sama się uczesz. Wyglądasz okropnie. - usiadłam na łóżku. Moje serce uderzyło trochę mocniej, gdy wspomniałam słowa Rozalii: "Nie mów mi tylko, że tego nie poczułaś". Jak mogłam być tak głupia? Teraz już wiem, dlaczego Lysander zawsze się tak uśmiechał. Racja, to rzadko się rumienię, ale...ale żebym tego nie poczuła? Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Już wiedziałam, że to czas na przyjęcie.

Sophia

***

Bardzo serdecznie dziękuję Dawidowi za wykonanie dla mnie tego rysunku. Ile ja Cię męczyłam z tymi zmianami, co mi się nie podoba, co ma być inaczej itd. Ale mimo wszystko efekt końcowy jest zadowalający i bardzo mi się podoba.
Teraz przynajmniej wiecie (nie licząc spisu bohaterów) jak mniej więcej wygląda Sophia.
Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się podobał i zostawicie jakiś komentarz - to naprawdę motywuje do dalszego pisania. c:

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 11

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Nikt nie może pokonać samotności, dlatego wybierze obecność nawet najgorszego człowieka.

   Mijały kolejne minuty, a do pokoju nikt nie przychodził. Stałam pod oknem, przyglądając się otoczeniu. Od ciągłego myślenia nad wszystkim zaczynała boleć mnie głowa. W pewnym momencie usłyszałam kroki na korytarzu, a zaraz cichy szczęk klamki. Do pokoju wszedł Kastiel, a kroku dotrzymywał mu Shion. Ich głowy automatycznie skierowały się w moim kierunku. Wyglądali śmiesznie, a w dodatku te zsynchronizowane ruchy bawiły mnie jeszcze bardziej. Czerwonowłosy położył się na łóżko, nie odzywając się do mnie słowem.
- Sophie, kopę lat cię nie widziałem! - brunet podszedł do mnie prawie od razu i uwiesił się na moim ramieniu, uśmiechając się przy tym szyderczo.
- Głupku, ledwo wczoraj rozmawialiśmy. - zaśmiałam się, co przy nim zdarzało mi się bardzo często. Jego mina zrzedła, gdy spojrzał w stronę Lysandra.
- Coście robili? - zapytał cicho, nie odrywając od niego wzroku.
- Nic... Przyszedł po mnie, gdy siedziałam na dworze. - uśmiechnęłam się niechętnie. Z każdą chwilą zaczynałam się jeszcze bardziej obwiniać za obecny stan chłopaka. Mogłam po prostu wejść do budynku, gdy wołali mnie nauczyciele, ale nie. Sophia Anastazja Lambert musiała zrobić swoje. Przez moje głupie pomysły i zachcianki cierpią ludzie, a ja się tym nie przejmuję, dopóki ten ból nie dotknie mnie lub kogoś mi bliskiego...jak w tym momencie.
- Jak mógł wyjść na dwór, mając gorączkę? Czy ten gołąb do reszty ogłupiał?! - czerwonowłosy warknął jakby do mnie, wtrącając się w naszą rozmowę. Wiedziałam już, że będzie bardzo zdenerwowany...że jest już bardzo zdenerwowany. Podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej, podpierając głowę na splecionych dłoniach, opartych na kolanach. Spojrzałam niepewnie w jego stronę, powodując nagłe spotkanie naszych oczu. Tak, był mocno wkurzony. Myślałam, że mnie zabije albo zaraz zacznie krzyczeć. Przewidziałam wszystkie najgorsze scenariusze. Zaczynając od roztrzaskania mojej głowy na świeżo umytym oknie, a kończąc na poćwiartowaniu mnie w jakiejś starej piwnicy, a później wyrzuceniu części ciała w czarnym worku do rzeki w jakimś lesie. - Z tobą chyba też nie najlepiej. Zrobiłaś się cała blada. - wybełkotał, nieco delikatniejszym głosem. Nie sądziłam, że wystraszę się go do tego stopnia. Przecież to ja go kiedyś skopałam i to ja mu groziłam.
- Nie, wszystko w porządku. Chcę tylko, żeby Lysander poczuł się lepiej. - wywróciłam oczami, opierając się o ścianę. Zaczęłam zastanawiać się, czy białowłosy da radę przyjść na dzisiejsze przyjęcie, czy ucieszy się z mojego prezentu, czy w ogóle się dzisiaj obudzi. Tak dużo pytań zawracało mi w głowie, a znałam tak mało odpowiedzi.
- Sosia~! - odezwał się cichym głosem Shion, wyrywając mnie z rozmyśleń. Spojrzałam mu w oczy, niemo pytając, o co chodzi. - Nie, żebym cię wyganiał stąd, ale uważam, że powinnaś już iść. Wiesz, za parę godzin zaczyna się przyjęcie i chcę, żebyś była gotowa, kiedy po ciebie przyjdę. - zaśmiał się, widząc moją reakcję. Zdziwiły mnie te słowa, chociaż spodziewałam się wielu dziwniejszych zdań z ust bruneta. Był inny niż osoby, które znałam, dlatego wiedziałam, że mogę przypuszczać, iż dostanę nawet propozycję spędzenia wspólnej nocy w jego pokoju. Klepnęłam go w głowę, uśmiechając się szczerze.
- Dobrze. Zajmijcie się nim. - pomachałam im, wychodząc z pokoju.
   Dreptałam spokojnie korytarzem, idąc w stronę swojego pokoju, gdy nagle...

***

Posty coraz krótsze, wiem. W dodatku nic się nie dzieje, ale nie mam dla kogo pisać, dlatego tak jest. Poza tym - całość właśnie uległa zmianie. Pierwowzór wygląda zupełnie inaczej i jest - moim zdaniem - o wiele gorszy. Dziękuję, jeżeli ktoś to w ogóle czyta. ^^"