piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 4

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

I knew we would meet again.

Odkluczyłam drzwi i natychmiast zaczęłam świecić latarką. Wszędzie rozrzucone były dokumenty, teczki i różne kartki. Chwyciłam pierwszą lepszą informację z podłogi i przejrzałam co się na niej znajduje. "Dom dziecka im. Beaty Kostkowiak ma być zamknięty dnia dwudziestego szóstego..." odczytałam. Dalszej daty nie dojrzałam, gdyż była zamazana markerem. Zaczęłam z lekka przeglądać teczki dzieci, które tu mieszkały. "Adam Konieczny, Izabella Stankiewicz, Aurelia Gęś, Zygmunt Derpich..." czytałam tak w myślach, gdy nie natrafiłam na zdjęcie malutkiej dziewczynki, która wyglądała na około sześć, siedem lat. Była bardzo podobna do mnie. Fotografia została wykonana, według daty z tyłu, ósmego września dwa tysiące dziesiątego roku. "Przecież to data moich urodzin!" pomyślałam. Wzięłam teczkę dziewczynki i zaczęłam czytać na głos:
- "Urodzona ósmego września dwutysięcznego trzeciego roku Sophia Lambert została przewieziona do nas w dniu swoich siódmych urodzin. Straciła rodziców w wypadku samochodowym i od tamtej pory ma chwilowy zanik pamięci. Nie pamięta nic co się działo nim do nas trafiła. Wpis z czternastego stycznia: dziewczynka zaczęła się świetnie dogadywać z naszym małym romantykiem. Zawsze siada obok niej, a ona wciąż jest cicha jak woda. Dwudziestego siódmego marca Sophie zaczyna buntować się przeciwko personelowi domu dziecka. Uderza małego kolegę z całej siły w brzuch, a on niestety trafia do szpitala. Siedemnastego maja wybiega z ośrodka na ulicę i niemal zostaje potrącona. Udało jej się uniknąć pobytu w szpitalu dzięki chłopcu, którego wprowadziła w stan krytyczny parę miesięcy temu. Trzydziestego lipca wszczyna bójkę pomiędzy grupą chłopców. Twierdzi, że jej dokuczają. Czworo dzieci ma liczne siniaki i rany po walce z siedmioletnią Sophie. Ósmego września, czyli w dzień urodzin dziewczynki, odprawiana jest mała zabawa dla niej. Sophie nie chce bawić się z innymi dziećmi i ucieka do swojego pokoju. Biegnie za nią mały chłopiec śmiejąc się na całe gardło i krzycząc: "Głupia jesteś, głupia!" Białowłosa nie potrafi się powstrzymać i, trzymając w dłoni naładowany pistolet, zaczyna strzelać do niego plastikowymi kulkami. Całą sytuację przerywa nasz dzielny romantyk. Łapie dziewczynkę z tyłu i przytula z całych sił. Mała pada na kolana i zaczyna płakać. Postrzelony chłopiec zostaje wysłany do szpitala. Dwudziestego drugiego listopada, przy obiedzie, wstaje od stołu i ucieka na zewnątrz. Biegnie za nią mała dziewczynka, która usiłuje ją zatrzymać. Nie udaje jej się to, gdyż pod wpływem emocji Sophie pcha na ścianę, a zaraz potem kopie z całej siły w krocze, małą koleżankę. Dzień później białowłosa zostaje zawinięta w kaftan i zamknięta w furgonetce, jadącej na dziecięcy oddział psychiatryczny. Niestety z niewiadomych przyczyn samochód rozbija się, wjeżdżając w drzewo. Małoletnia Sophie traci pamięć na dobre. Za to zyskuje silne rozdwojenie osobowości, które przeszkadza jej w normalnym funkcjonowaniu. Trafia do nas z powrotem, z mocną raną głowy. Dzieci zaczynają jej dokuczać, pracownicy domu dziecka krytykują ją, a jedyna nadzieja dla malutkiej zostaje adoptowana. Drugiego kwietnia dwutysięcznego ósmego roku dziewczynka zostaje adoptowana przez Jadwigę Wytwińską Konarzewską oraz Stefana Wytwińskiego." Nie, nie, nie! To nie ja. To zwykły zbieg okoliczności. Zwykły zbieg okoliczności... - gorąca łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją otarłam i zaczęłam szukać teczki chłopca, o którym była mowa w aktach tamtej dziewczynki. - Nie, nie, nie... - kolejno wyrzucałam koperty na inną stronę. - Jest! To na pewno on. "Urodzony..." kurde, ktoś to wydarł! "Dnia siódmego grudnia został znaleziony w lesie zupełnie nagi. Miał wtedy sześć lat. Nie chciał nic mówić. Zachowywał się jakby nie potrafił tego robić. Trzydziestego grudnia nawiązuje kontakt z dziećmi. Jest najspokojniejszym chłopcem w naszym sierocińcu. Czternastego lutego robi prezent wszystkim dziewczynką i kobiecej służbie na Walentynki. Każda dostała małą stokrotkę, którą zerwał przed budynkiem. Piątego maja śpiewa piosenkę na dobranoc dziewczynce, która nie może zasnąć.
Trzydziestego sierpnia zostaje przyłapany na grzebaniu w kuchni. Tłumaczy, że chciał ugotować obiad. Dziesiątego września zapoznaje się z nowo przybyłą Sophią Lambert. Zaczyna pokazywać jej sierociniec i przedstawiać wszystkie dzieci oraz pracowników domu dziecka. Dwudziestego siódmego marca chłopiec zostaje gwałtownie uderzony w brzuch od białowłosej dziewczynki. Trafia do szpitala i zostaje tam na kolejny tydzień. Siedemnastego maja biegnie za małą dziewczynką i ratuje ją przed wypadkiem samochodowym. Twierdzi, że to jego wina, bo chciał wyjść na dwór, ale zobaczył łanię. Chciał pobiec do niej razem z Sophią, ale niestety ona prawie wpadła pod nadjeżdżający tir. Trzydziestego lipca staje się świadkiem masakrycznej bójki między białowłosą, a czworgiem chłopców. Pod żadnym pozorem nie podszedł do niej, bo mówił, że ona ich pobije. Twierdzi, że to nie jej wina, że to oni jej dokuczają, lecz nikt mu nie wierzy. Dwa dni później zamyka się w pokoju i każe nikomu nie wchodzić. Zauważyliśmy jednak, że wdarła się tam malutka postać o białych włosach. Ósmego września pomaga w przygotowaniu imprezy urodzinowej dla nieletniej Sophie. Bawi się z nią, lecz w pewnym momencie dziewczynka wstaje od stołu i ucieka w stronę pokoju. Biegnie za nią mały chłopiec. Nie zwróciwszy uwagi na zabawkowy pistolet trzymany w dłoni dziewczynki, krzyczy głośno obraźliwe słowa na jej temat. Młoda Sophie chwyta broń i władowuje serię kulek chłopcu w brzuch. Nie udaje jej się zrobić mu większej krzywdy, gdyż znikąd pojawia się romantyk i chwyta ją mocno za brzuch. Dziewczynka klęka na ziemię i rozpłakuje się. Postrzelony chłopiec trafia do szpitala z wielkimi siniakami na brzuchu. Wieczorem podsłuchujemy rozmowę obrońcy Sophie i jej samej:
- Soph, co się z tobą dzieje?
- Nie twoja sprawa. Mam was wszystkich po dziurki w nosie.
- Nie mów tak!
- Przepraszam, ale to wasza wina. Niepotrzebnie się do mnie zbliżasz. Odejdź nim zrobię ci krzywdę.
- Soph, proszę... - więcej nie usłyszeliśmy. Dwudziestego trzeciego listopada chłopiec strasznie rozpacza za swoją "przyjaciółką", która została wysłana do dziecięcego ośrodka psychiatrycznego. Gdy chłopiec dowiaduje się o wypadku, wybiega na ulicę i niemal nie zostaje potrącony. Następnego dnia żegna się ze wszystkimi. Ostatnia rozmowa jego i dziewczynki z rozdwojeniem osobowości jest zanotowana tutaj:
- Soph, ja nie chcę cię zostawiać. Dlaczego nie wezmą też ciebie?
- Ale ja cię nie znam. Zostaw mnie w spokoju! - odsuwa się gwałtownie od niego, a on, mimo sprzeciwów dziewczynki, przytula ją.
- Wiem, że gdzieś tam w środku mnie pamiętasz. Wróć do mnie! Kiedyś cię odnajdę, ale musisz mieć przy sobie ten wisiorek. - chłopiec wręcza jej naszyjnik z małym misiem i zostaje zabrany przez rodziców adopcyjnych..." niech to! Kolejne dane są wyrwane! - wstałam z podłogi i obróciłam się w tył. Zamknęłam drzwi i przekluczyłam je. Zaczęłam szukać kolejnych informacji na temat sierocińca. Nic więcej nie znalazłam prócz tony kurzu. Przeczesałam wszystkie szafki, ale również były opróżnione. Byłam okropnie przerażnona faktem, że to naprawdę mogę być ja. Rodzice adopcyjni się zgadzali, imiona, nazwiska, wszystko! Oczywiście nie wliczając zaniku pamięci, bo jednak coś z dzieciństwa pamiętałam.
Usłyszałam cichy dzwonek telefonu, a po nim mocny huk. Zlęknęłam się i skryłam w koncie pokoju. Ciche słowa docierały do mnie. Słyszałam rozmowę Kastiela przez telefon. Po chwili drzwi pokoju, w którym spał, z mocnym trzaskiem otworzyły się. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w kolana. Ktoś zaczął mocno dobijać się do mnie. Ze strachu, aż zaczęłam się trząść. Przerażona odezwałam się:
- H-Halo? - hałas ustąpił.
- Sophie? Co ty tam robisz? Wyjdź, natychmiast! - wstałam i lekko się chwiejąc, otworzyłam drzwi. Zaspany chłopak patrzał się na mnie jak na wariatkę. - Skończysz świecić mi tym po oczach?
- Och, przepraszam za to. - wszedł do pokoju i rozglądnął się ciekawsko. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przyglądał mi się śpiąco, a zarazem zagadkowo.
- Jak tu weszłaś? - momentalnie zaczął się przebudzać.
- Znalazłam klucz. To nie było zbyt trudne. - zachwiałam się lekko i ponownie złapałam równowagę. Chłopak rozglądał się wszerz i wzdłuż. Straciłam panowanie nad sobą i znowu zaczęłam być oschła. - Odsuń się z mojej drogi. Już, teraz! - otworzył szeroko oczy i zablokował mi przejście poprzez zakluczenie drzwi.
- Co się z tobą, do jasnej cholery, dzieje?! - podeszłam o krok do niego i bez zastanowienia wymierzyłam mu cios w krocze. Chłopak zwinął się na ziemi i zaczął jęczeć z bólu. - Ała! Co ja ci zrobiłem?! A! - otworzyłam drzwi i wyszłam z pomieszczenia. Miałam wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony cieszyłam się, że pozbyłam się go. W dziwny sposób nie mogłam przestać śmiać się z jego bólu. Zachowywałam się jak psychopatka lub ktoś gorszy. Poszłam do pokoju, w którym spał ów osobnik. Zobaczyłam leżący na ziemi telefon. Podniosłam go i nagle coś zaczęło mnie kłóć w głowę. Padłam na kolana. Obróciłam się kilka razy w koło, by się rozejrzeć czy jest ktoś w pobliżu. Nikogo nie dojrzałam. Chwyciłam się mocno za głowę i padłam na ziemię. Nie mogłam się ruszyć. Wciąż słyszałam jęki bólu i przekleństwa ze strony Kastiela. Widziałam, że tak łatwo mi tego nie wybaczy. Uderzyć chłopaka w krocze - najgłupsza rzecz jaką zrobiłam od przyjazdu do liceum.
Leżałam dłuższą chwilę na zimnej posadzce. Wstałam z bólem głowy i lekką dziurą w pamięci. Nie rozumiałam jak się tam znalazłam. Obróciłam się do tyłu i zabrałam komórkę jako światło. Coś, a raczej ktoś strasznie jęczał. Poznawałam ten głos, ale nie była w stu procentach pewna swojej hipotezy. Poszłam na czworaka za odgłosami skamlenia. Spojrzałam do małej sali. Leżał tam Kastiel. Natychmiast doczołgałam się do niego i dotknęłam jego twarzy. Odtrącił moją dłoń jakbym go poparzyła albo kopnęła prądem.
- Zostaw mnie, słyszysz?! Nie dotykaj! - zaczął się głośno wydzierać. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić.
- Co się stało? Nie krzycz tak! - obrócił się w moją stronę i nadal leżąc, pociągnął mnie do siebie. Przeraziłam się, gdy tak gwałtownie mnie złapał.
- Nie zgrywaj niewiniątka! Dobrze wiesz co mi zrobiłaś. Przestań udawać. - spojrzałam mu głębiej w oczy, wciąż pochylając się nad nim wbrew swojej woli. Nadal nie rozumiałam nic, a nic.
- Pytam ostatni raz, co się stało? - puścił mnie. Uniosłam się wyżej i ponownie dotknęłam jego twarzy. Zimny pot spływał mu po czole. Przeraziłam się bardziej niż zwykle, a przecież jeszcze mówił, że ja mu coś zrobiłam.
- Daj mi spokój. Idź stąd, już! Nie chcę cię widzieć... - zrobiło mi się głupio. Oparłam się o ścianę i nasłuchiwałam jęków Kastiela. Strach mnie zżerał od środka. Bałam się go, gdy już będzie mógł wstać. Sądziłam, że tylko sobie żartuje. Zapaliłam telefon i nie zwracając większej uwagi na chłopaka, zadzwoniłam do ostatniej osoby, która kontaktowała się z czerwonowłosym. Pierwszy, drugi, trzeci sygnał i usłyszałam piękny, ale jakże zaspany męski głos.
- Kastiel, jest trzecia nad ranem. Czego jeszcze nie śpisz? - ogarnął mnie strach. Nie chciałam rozmawiać z tym chłopakiem, ale już nie było wyjścia.
- Ja... - gwałtownie się zatrzymałam. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Przeszedł mnie dreszcz. Przeraziłam się. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Kompletnie straciłam wenę.
- Nie mów mi, że zgubił telefon, bądź też jesteś jego nową dziewczyną. - nie zdawał sobie sprawy, że nie potrafię nic powiedzieć. Milczałam chwilę, póki on się nie odezwał. - Halo? Jesteś tam jeszcze?
- Ja... - uderzyłam się z całej siły w głowę. Nie wiedziałam czemu nie mogę nic powiedzieć. Czułam się jak skończona idiotka.
- Co się dzieje? Potrafisz mówić? - Kastiel przestał się odzywać. Nastała niezręczna cisza. Co prawda trwała tylko parę sekund, ale jednak była straszna. - Ej, jesteś tam? Mam nadzieję, że nie robicie sobie ze mnie żartów.
- Nie! Nie śmiała bym! - przełamałam się i już zaczęłam wszystko tłumaczyć. - Jesteśmy w domu dziecka imieniem Beaty Kostkowiak. Nie wiem co zrobiłam Kastielowi. Ratuj, bo on już się nawet nie odzywa. Tu jest ciemno. Jesteśmy w...czekaj. - wstałam i podeszłam zobaczyć tabliczkę na drzwiach. - Pokój dyrekcji. - czerwonowłosy smacznie spał, gdy ja się obawiałam o jego zdrowie. Czy on zawsze musi być taki irytujący?
- Czemu ten idiota cię tam zabrał?! Zaraz będę. Mamo, wychodzę. - usłyszałam cichy trzask drzwi i przytuliłam mocniej swoje kolana. - Słyszysz mnie jeszcze?
- Tak. On się nie rusza. Kastiel? - szturchnęłam go lekko. Nie wyzionął nawet małej ilości ruchu. Przewróciłam go na plecy i podniosłam mu głowę na swoje uda. Tak jak myślałam, spał. Wygodnie mu było, czy też nie, ale jednak miałam rację, że ten idiota śpi.
- Jak weszliście do tej sali? - cicho sapał. Zapewne biegł. Chwilę się zastanowiłam i w końcu odparłam:
- Znalazłam klucz. - mruknął lekko w odpowiedzi. Słyszałam bardzo wyraźnie, że wyrwałam go z mocnego snu.
- Już jestem. - rozłączył się. Skuliłam się jeszcze bardziej i zaczęłam wsłuchiwać się w bicie serca, leżącego chłopaka. Stukało wolno, więc chyba raczej było dobrze.
Usłyszałam coraz głośniejsze kroki. Zamknęłam oczy i chwyciłam kurczowo włosy Kasa. Mocne światło przeleciało mi po twarzy, niczym anioł. Podniosłam zmęczone powieki i ujrzałam wysokiego chłopaka. Białe włosy z jednej strony zafarbowane na czarno były strasznie roztrzepane, zapewne przez późną pobudkę. Poczułam lekkie dreszcze.
- Nie teraz, nie teraz... - mówiłam sama do siebie nie zważając uwagi na siedzącego obok chłopaka.
- Co mu się stało? - podniosłam oczy na chłopaka, do którego dzwoniłam. Zszokowałam się widząc jak na mnie patrzy.
- Nie chciał mi powiedzieć. Mówił bym się nie zbliżała, ponieważ ja mu to zrobiłam. Strasznie krzyczał i kręcił się na ziemi. To moja wina. Przepraszam... - zakryłam twarz rękoma. Nie panowałam nad swoimi słowami. Zaczynałam łączyć wszystko w całość i dowiedziałam się jedynie tego, że to moja wina. Nic więcej nie zdołałam sobie przypomnieć.
- Cii. - uspokajał mnie. - Trzeba go stąd zabrać. Chodź. - wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę. Bez namysłu złapałam go i natychmiast wstałam. Chwiałam się, ale nic nie mogłam na to poradzić. Pomogłam mu podnieść leżącego i wynieść go z budynku. Szliśmy powoli, gdyż niesiony osobnik był bardzo ciężki.
W środku lasu padłam na kolana. Zmęczona i ospała nie miałam już siły iść dalej. Czerwonowłosy zaczął się ruszać. Otworzyłam szerzej oczy i podeszłam do jego twarzy na czworaka. Białowłosy chłopak już tam stał i przyglądał mu się. Kastiel nagle otworzył oczy i usiadł na pośladkach. Obrócił się wpierw na mnie, a zaraz na wyższego ode mnie. Podniósł się na równe nogi i gwałtownie odsunął ode mnie. Posłał mi wrogie spojrzenie, a następnie bez namysłu się odezwał:
- Nie zbliżaj się do mnie. Nie chcę cierpieć drugi raz, a zwłaszcza, że siedzisz teraz na drodze. - białowłosy spojrzał na niego krzywo i wyciągnął do mnie dłoń. Ponownie ją chwyciłam i podniosłam się ku górze. Czułam się dość niska przy nich.
- Kastiel, o czym ty mówisz? Przecież ona nic... - białowłosy próbował mnie bronić, lecz Kastiel nie dał mu nawet dokończyć zdania.
- Nie było cię tam, więc milcz, a z tobą chcę porozmawiać. - spojrzałam na niego gwałtownie. Nadal nie wiedziałam co się stało. Chłopak chwycił mnie za ramiona i zaprowadził parę kroków dalej tak, by ten drugi nie słyszał. Stanął ode mnie w bezpiecznej odległości i zaczął swoją nudną przemowę.
- Wytłumacz mi, za co to było? Przecież ja tam tylko stałem.
- Ej, ej, ej, ej! Nie zganiaj nic na mnie. Wciąż czekam, aż mi wytłumaczysz o co chodzi. Ile jeszcze razy mam powtarzać, że nic nie pamiętam?! - wzięłam głęboki oddech i uspokoiłam się.
- Kurde, albo mnie kłamiesz, zgrywasz idiotkę, bądź też naprawdę mówisz prawdę. Więc serio nic nie wiesz? - mruknęłam cicho, by to potwierdzić. - Nagle zrobiłaś się taka...mm...wredna. To do ciebie nie pasuje, ale jednak to byłaś ty. Podeszłaś i kopnęłaś mnie bardzo mocno w krocze. To bolało i będzie boleć przez najbliższe kilka dni. - zaczynałam wszystko sobie przypominać. Chwyciłam się gwałtownie drzewa i przymrużyłam oczy.
- Uch, ja poważnie nic nie wiem. To nie mogłam być ja. Nie ta "ja". Słuchaj. Nie znasz mnie naprawdę, ale powiem ci coś. Chodź. - podszedł do mnie, a ja szybko chwyciłam go za szyję od tyłu i wybijając mu paznokcie, przybliżyłam go do swej twarzy, ciągnąc go przy tym za włosy. - Jeszcze raz taki numer i padniesz trupem. Rozumiesz? - pokręciłam szybko głową i odsunęłam się od niego. - Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?!
- Ja?! To ty to wszystko robisz i udajesz niewiniątko. - ujrzałam wysokiego chłopaka, stającego obok buntownika. Przymrużył oczy i zaraz je otworzył. Spojrzał na mnie dość srogo, lecz zaraz się odezwał.
- Nie lubię się wtrącać, ani podsłuchiwać, ale niestety tym razem Kastiel mówi prawdę. Zrobiłaś to na moich oczach, a do tego ta sytuacja nie była dyskretna. Łatwo mi było zauważyć, że to ty jesteś prowokantem i sama go przyciągnęłaś. Przykro mi to mówić, ale ty jesteś temu wszystkiemu winna. - wszystkie te słowa wypłynęły z jego ust jak woda ze strumyka. Był przy tym bardzo poważny i wiedziałam, że mówi wszystko szczerze i bez skrupułów. Uderzyłam się w czoło i odsunęłam od nich, albowiem nie chciałam znowu któregoś skopać.
- Ja nie mam tego wisiorka. To nie ja. To tylko czysty zbieg okoliczności. Zbieg, tak to tylko on. Ha ha, tak, tak. To przecież nie ja. To...ktoś inny to robił. Ja nic o tym nie wiem. Ale może jednak? - zaczynałam bredzić bez sensu i wypowiadać swe myśli na głos. W pewnym momencie ruszyłam przed siebie, lecz nie przestawałam mamrotać. - A może mi go zabrali? Ale czemu mówię do nich jak na wujostwo? Ha, nie obchodzą mnie. Zadzwoni... Nie no, błagam. Takie rzeczy to nie ze mną. - zatrzymałam się i zobaczyłam, że chłopcy wciąż idą za mną i słuchają tego co wypowiadam. Obróciłam się w ich stronę i spojrzałam, wciąż ironicznie. - Czego państwo chcą? Wiem, że źle wyglądam, ale jest wcześnie rano i się jeszcze nie przyszykowałam. - obaj obrócili się na siebie. Wyglądali na przerażonych. Nie dziwiłam im się. Sama nie wiedziałam co mówię. Nie mogłam też tego zatrzymać. Czasami naprawdę za głośno myślałam.
- Sophie, źle się czujesz? Zachowujesz się trochę jak Kapelusznik. - Kastiel jak zwykle musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak, prze pana. A tak w ogóle, to znam pana? - wskazałam na drugiego osobnika płci męskiej.
- Przepraszam za brak manier. Mam na imię Lysander.
- Hoho! Taki panicz śmie się do mnie odzywać? Nie, to nie prawda. Czy może pan podnieść koszulkę? - nie mogłam przestać zadawać głupich pytań na poziomie przedszkolaka. Patrzałam na Lysa i czekałam na odzew.
- Ależ na cóż jaśnie pani ta czynność? - uśmiechnęłam się szyderczo, wciąż czekając. Pomyślałam, że serio zgłupiałam do reszty. Delikatny rumieniec wpełznął na twarz Lysandra jak ninja. Szybko i znienacka. - Dobrze, ale nikomu ni słowa. Zwłaszcza nie dziewczyną, ponieważ moi koledzy i tak to widzieli. - pokiwałam zdecydowanie głową i ujrzałam jak, pięknie umięśnione ciało, pojawia się na mych oczach.
- Kto ci to zrobił i jak? - zdziwiłam się dziwnym kształtem blizny. Miała wygląd czterech dziur.
- Ech, serio chcesz wiedzieć? - pokiwałam głową w górę i dół. - Dobrze więc. Kiedyś mieszkałem tutaj, właśnie w tym sierocińcu. Była tam taka mała dziewczynka. Na imię jej było Sophia. Wszyscy jej dokuczali i tylko ja stałem po jej stronie, lecz do tej pory sądzę, iż ona mnie nie lubiła. Któregoś razu stała obok mnie z widelcem w dłoni. Ktoś podbiegnął i popchnął ją na mnie. Tym samym ten sztuciec wbił mi się w brzuch. Zostałem szybko wysłany do szpitala, w którym spędziłem około dwóch tygodni. Gdy mnie zabierali widziałem płacz tej dziewczynki i śmiech dzieci, które ją wyśmiewały. - zaczynałam łączyć wszystko w całość. Akta, które przeczytałam były lipne. Tyle w nich prawdy było co we mnie faceta.
- Współczuję. A powiesz mi dalej co się działo?
- Tak. Była też sytuacja, w której wyszedłem na dwór wraz z nią. Przeszliśmy się po pobliskim lesie, w którym obecnie się znajdujemy. Zaszliśmy zbyt daleko. Byliśmy zbyt ciekawi co jest na drugiej stronie. Powiedziałem jej, że jest tam łania, lecz wcale jej tam nie było. Soph nabrała chęci, by ją pogłaskać i wybiegła na ulicę. Pobiegłem za nią i o mały włos oboje nie wpadliśmy pod samochód. Musiałem się ostro tłumaczyć, a i tak ona została oskarżona o to wszystko. - zrobiło mi się trochę głupio. Nadal nie dowierzałam, że to ja mogę być tą dziewczynką. Wszystkie informacje w sierocińcu najeżdżały na mnie. - Ale to nie wszystko. Pewnego dnia czworo chłopców zaczęło wyśmiewać się z niej na moich oczach. Dokuczali jej, uderzali i inne tego typu. Chciałem tam do nich podejść, lecz dwóch kolejnych złapało mnie i nie dało mi jej pomóc. Musiałem patrzyć jak ją biją. Zwróciłem uwagę, że ona wygrywa. Cała czwórka została mocno pobita, ale Sophie sama miała większe rany niż chłopcy razem wzięci. Gdy już ta dwójka mnie wypuściła, pobiegnąłem do niej od razu. Powiedziała, bym się nie zbliżał, więc jej wysłuchałem. Później nadszedł czas na przesłuchanie mnie jako świadka w tej sprawie. Powiedziałem wszystko od a do z, ale oni jak zwykle twierdzili, że jestem jej zbyt lojalny i nic na nią nie powiem. - nabrałam lekkich rumieńców. Poczułam się winna za wszystkie krzywdy wyrządzone na jego zdrowiu. Zaczynałam bardziej oswajać się z myślą, że niestety to ja jestem tą nielubianą idiotką. - Była jeszcze inna sytuacja, na jej urodziny. Bawiliśmy się spokojnie przy stole, gdy zabrakło nam klocków. Wstała i powiedziała, że ma kilka u siebie w pokoju. Poszła po nie, lecz gdy chciała w spokoju tam dojść wstał jakiś dzieciak i zaczął ją bardzo brzydko wyzywać. Nie będę przytaczał jego słów, bo mi przez gardło nie przejdą. Nie zwróciłem uwagi, że zabrała mój plastikowy pistolet. Maluch nie przestawał jej wyzywać. Obróciła się i zaczęła do niego strzelać. Podbiegnąłem do niej i objąłem ją, by się uspokoiła. Dziecko płakało, ale z własnej głupoty. Czasami warto użyć rozumu i wzroku. - przypominałam sobie akta i łączyłam z opowieścią białowłosego. Wszystko było tylko plątaniną zdarzeń. Szczerze to sądzę, że w krótkich wyjaśnieniach chłopaka było więcej prawdy, niż w tych wszystkich dokumentach. Zdziwiłam się tylko, że mówił informacje, które były zawarte w teczkach dzieci, nic więcej.
- Racja. Co było dalej? - nieustannie czekałam na wyjaśnienia chłopaka. Byłam zbyt ciekawa. Czasami ta ciekawość prowadziła mnie w tak zwany "punkt bez wyjścia" lub "ślepy zaułek". Wszystko wtedy komplikowałam, więc tym razem nie mówiłam nic więcej.
- Ale jesteś ciekawa. To już najgorsza część dla mnie. Następnego dnia wysłali ją w kaftanie do ośrodka psychiatrycznego. Było mi smutno i głupio, że nie zabroniłem im tego zrobić, chociaż co takie dziecko może mieć do gadania? Tęskniłem za nią okropnie. - zrobiło mi się przykro. Nie podobało mi się to, że cierpiał z powodu zniknięcia tak dużo znaczącej w jego życiu osoby. - Kilka godzin później przechodziłem obok opiekunki, która rozmawiała przez telefon. Usłyszałem jak mówiła o wypadku, w którym brało udział małe dziecko. Od razu domyśliłem się, o kim mowa. Pod wpływem emocji wybiegnąłem na ulicę. Nic nie widziałem. Obawiałem się najgorszego. Wiedziałem, że trafiła tu z powodu śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wtedy sama ledwo uszła z życiem. Drugi wypadek już nie był zbyt dobrym pomysłem. Przeczuwałem, że może stać się coś złego. Zupełnie mnie zapomniała. Dodatkowo dowiedziałem się, że ma rozdwojenie jaźni. Stała się strasznie uszczypliwa i oschła. Jakiś czas później niestety zostałem adoptowany. Zostawiłem jej mały wisiorek z misiem, by łatwiej było mi ją znaleźć w przyszłości. Cóż, to tyle. Nic więcej się nie działo, bo nie odnalazłem jej. Nadal poszukuję tej mojej zguby wśród białowłosych dziewczyn, które mają zielone oczy i są w moim wieku. Ale ty nie jesteś nią. Nie masz misia... - nastała cisza. Wciąż mówiący Lysander w końcu miał czas, by złapać dech.
- Wiesz, widziałam te wszystkie akta. Tej dziewczynki, twoje... Trochę dziwnie się czuję, bo czytałam to bez niczyjej wiedzy, a to przecież zabronione, prawda? - spojrzałam na niego smutno. Z każdą chwilą miałam ochotę mu powiedzieć o swoich przypuszczeniach, ale nie potrafiłam. Nie umiałam wyjawić mu tego wprost. Obawiałam się wyśmiania z jego, z ich strony, a przecież nawet ich nie znałam. Poważnie dotknęła mnie cała opowieść. Nie mogłam tak łatwo wszystkiego powiedzieć, nie teraz. W pewnym momencie zachwiałam się i mdlejąc, upadłam prosto na białowłosego.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 3

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

 Let me go home.

  Siedziałyśmy w ciszy i tylko oglądałyśmy się wzajemnie. W pewnym momencie podniosłam się i pędem pogalopowałam do łazienki, albowiem zapomniałam zrobić sobie makijaż. Gdy tak starałam się, by kreski były równe, ogarnął mnie niesmak do nowych uczniów. Jak już zapewne wiecie, nie cierpię poznawać nowych osób, a już zwłaszcza nie ze szkoły.
Razem z dziewczynami weszłam do liceum. Wszędzie pełno nowych twarzy i oczywiście straszny tłok, jak zwykle. Rozalia i Violetta pokazały mi Pokój Gospodarzy, a następnie poszły zgrabnym krokiem na zajęcia.
Cicho zapukałam i uchyliłam drzwi pomieszczenia. Nikogo nie ujrzałam i zrezygnowana chciałam wyjść, aż tu nagle na kogoś wpadłam. Potarłam głowę, w którą się uderzyłam i wstałam na nogi. Spojrzałam z niepewnością w oczach na osobnika leżącego jeszcze na posadzce. Bujne blond włosy i cudowne złociste oczy, aż chciało się takiego schrupać. Uśmiechnął się i wstał na równe nogi. Zobaczyłam wtedy jak bardzo wysoki jest. Patrzył na mnie z góry, a mi zaczynało robić się niekomfortowo. W końcu odezwałam się, co nie było moim zwyczajem:
- Przepraszam za swoją nieuwagę, ale pojawiłeś się jak deszcz. Nagle i znikąd.
- To ja powinienem przeprosić. Wiem, że głupio wyszło.
- Dobra, nie słodź tak. Jestem Sophie, a ty? - zarumienił się.
- Nataniel, miło mi.
- A mi nie... - momentalnie ugryzłam się w język. - Och, przepraszam. To nie ja to powiedziałam. - spojrzał na mnie krzywo i zaprosił do Pokoju Gospodarzy.
Weszliśmy razem do małego pomieszczenia, przypominającego zwykłą klasę, ale o połowę mniejszą. Niebieskie ściany i blade ławki. Ogrom mebli zgrywało się w całość, a wszystkiemu urok dodawały dokumenty rozłożone na biurku i stolikach. Do koła stały szafki na dokumenty oraz inne pierdoły. Gdy tak rozglądałam się po sali, zwróciłam uwagę, że ktoś tu stoi. Mianowicie, była to średniego wzrostu dziewczyna o pięknie upiętych, brązowych włosach. Wcześniej jej nie zauważyłam, więc trochę dziwnie się poczułam. Przyglądała mi się badawczo jak DNA na biologii. Jej pełne, błękitne oczy nie mogły przestać patrzeć się na mnie, a ja w pewnym momencie - po swojemu - warknęłam zgryźliwie:
- Mam coś na twarzy? - szybko się speszyła. Nie wiedziałam, że aż tak źle wyglądam.
- N-Nie, nie, nie! Nigdy! Ja już pójdę... - obróciła się w stronę drzwi i zgrabnie mnie omijając, wyszła. Byłam chwilowo zszokowana jej zachowaniem, ale już wolałam nie wnikać. Mówiłam już, że tutejsi uczniowie nie będą normalni, więc nie miałam się czego obawiać.
Wracając do wysokiego blondyna, przyglądał się całej sytuacji bez krzty emocji. Nie była to może jakaś spektakularna akcja, ale jednak nic nie powiedział i zaczął mówić o nauce i takich tam pierdach. Usiadłam bez chwili wahania na stole i przysłuchiwałam się wszystkim wyjaśnieniom Nataniela. Czas mijał nie ubłaganie wolno, a mi już głowa pękała od słuchania tych regulaminów i informacji ogólnych. W pewnym momencie usłyszałam słowa:
- Uczeń ma prawo do dziesięciu minut nie uzasadnionego spóźnienia. Bla, bla, bla... - za inspirował mnie szczególnie ten punkt. Osądziłam, że warto go kiedyś wykorzystać.
Wreszcie doczekałam się wyjątkowej chwili, otrzymałam swój plan zajęć. Podziękowałam grzecznie i tym razem bez uporu wyszłam z klasy. Nim poszłam na pierwsze zajęcia, odnalazłam swą szafkę i wrzuciłam tam wszystko co zbędne. Zabrałam biologię i spokojnie poszłam pod wyznaczoną mi salę.
Przemierzałam kolejne korytarze i piętra. Wszystkie pomalowane w jasnych barwach i oczywiście kontrastujące z klasami. Błądziłam parę minut, zwiedzając liceum, aż tu nagle usłyszałam cichą rozmowę zbulwersowanych chłopaków. Usiadłam spokojnie na podłodze w rogu, by usłyszeć część tej konwersji i stwierdzić o co poszło.
- Znowu z nią byłeś?! - krzyczał ten bardziej wkurzony.
- A jeśli tak to co? - ten drugi to była istna oaza spokoju.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie! Olałeś mnie, znowu!
- Przepraszam. Po prostu ją lubię i nikomu jej nie oddam, rozumiesz?
- Żeby mi to ostatni raz było, jasne? Mieliśmy porozmawiać o ważnej sprawie, ale już nieważne. - podniosłam się na równe nogi i usiadłam na ławce za rogiem. Zaczynałam się domyślać kto z kim rozmawiał, ale nie miałam pewności, póki nie usłyszałam tych słów:
- I jeszcze ta mała, na którą się natknąłem.
- Hę? - spokojniejszy nie rozumiał o co chodzi.
- No wiesz, ta niska, białowłosa, zielone oczy. Mówi ci to coś?
- Nie zaczynaj! Wiesz ile osób tak wygląda? Odpuść... Idę na zajęcia. - i w tamtym momencie spuściłam głowę w dół, gdyż usłyszałam nagłaśniający się głos butów. Nagle zaczął dzwonić mój telefon. Podskoczyłam gwałtownie i odebrałam go. Kompletnie się załamałam, gdy usłyszałam kolejny głuchy telefon tego dnia. Totalnie mnie zamurowało. W pewnym momencie zza rogu wyłoniła się dość wysoka postać. Nie byłam w stanie rozpoznać, ani zobaczyć twarzy, gdyż światło słoneczne świeciło mi prosto w oczy. Ponownie spuściłam głowę i patrzyłam się na matrycę komórki. W krótkiej chwili ktoś zasłonił mi cały dostęp do światła. Podniosłam głowę ku niebu i ujrzałam twarz poznanego wczoraj chłopaka.
Ukucnął przede mną i popatrzył mi w oczy. Nie wiedziałam jak zareagować. Obróciłam twarz w inną stronę, a czerwonowłosy chłopak wstał do pozycji pionowej. Usłyszałam ciche wibracje i podniosłam telefon z podłogi. Położyłam go na ławce i całkowicie zignorowałam połączenie przychodzące. Nagle, jakby znikąd, odezwał się nastolatek stojący nade mną.
- Pamiętasz mnie jeszcze?
- Może tak, lecz może nie. Nie dane mi było cokolwiek zapamiętać ze wczoraj. - podniosłam głowę na wysokiego chłopca i przyglądałam mu się.
- Starość nie radość, ale by tracić pamięć w tym wieku? Dziwne, ale kogoś mi przypominasz...
- To w takim razie przepraszam, że nie jestem oryginałem, panie...? - zapomniałam jak ma na imię. Takie rzeczy często mi się zdarzały.
- Kastielu. Mam na imię Kastiel...  - sapnął cicho - Czemu panie? Przecież się znamy!
- Taki zwyczaj Kastielu. - spojrzał na mnie wrogo i odwrócił się w stronę okna.
- Idziesz, czy będziesz tu dalej siedzieć? Mam nadzieję, że nic nie słyszałaś... - zrobiłam przerażoną minę, lecz na me szczęście czerwonowłosy na mnie nie patrzał. - Masz na imię Sophie, prawda? - odwrócił się w moją stronę i spojrzał głęboko w oczy. Niepewnie kiwnęłam głową. - Skąd jesteś?
- Um... - chwilowo zaczęłam się zastanawiać gdzie mieszkam. - Przepraszam pana, ale nie pamiętam tej zbędnej informacji. - Kastiel podrapał się po głowie i obrócił ją na bok. Szczerze pisząc, to był w ogóle jakiś dziwny. Wiecznie w tych samych ubraniach, zawsze ta sama poza i identyczny wyraz twarzy przy każdej rozmowie. Wtedy nie znałam go tak dobrze jak teraz, ale zawsze wzbudzał we mnie setki pytań.
- Jak możesz tego nie pamiętać? A rodziców?
- Nie mam takowych panie Kastielu. - uśmiechnął się gwałtownie pod nosem. - Co jest obiektem dobrego humoru pana...to znaczy ciebie? - zaczęłam składać zdania, które tak polonistycznie nie miały sensu. Nie potrafiłam zapytać wprost o co mu chodzi. Ciągle mówiłam do niego "pan", jakby był kimś starym, bądź też starszym.
- Idę już, a ty? - wyciągnął mnie z krótkich rozważań.
- Nie mogę. Miałam iść na lekcje! - machnął ręką, mówiąc: "Olej to. I tak nic z tego nie będziesz mieć.". Poszłam więc razem z nim.
Przeszliśmy całą drogę bez zbędnych konwersacji. Jakoś nie śmiałam się do niego odezwać. Byłam nieśmiała, racja, lecz on wzbudzał we mnie te negatywne emocje. Zachowywałam się przy nim oschle i uszczypliwie, ale on stety, niestety był o wiele gorszy. Ciągle się ze mnie śmiał i nie dawał w spokoju dokończyć zdania.
Zaprowadził mnie pod wielki dom. Przyjrzałam mu się bardziej ze strony architektonicznej. Kolumny na werandzie wyrastały prosto z ziemi, a tym samym dodawały kamienicy tego uroku. Wielki szary budynek był świetnym miejscem na imprezy. Tak jak myślałam, chłopak zaprowadził mnie do środka. Stary i jednocześnie opuszczony budynek stwarzał świetny klimat. Nie wiedziałam po co Kas mnie tam zaprowadził, ale mimo tego mu ufałam.
Usiadł obok mnie i spojrzał głęboko w oczy, które i tak ledwo widział, gdyż były przykryte grzywką. Nie wiedziałam czemu mi się tak przygląda. Miotały mną pytania: "Czy się odezwać?", "Dlaczego tak na mnie patrzy?". Nie potrafiłam zapytać go wprost o co chodzi. W pewnym momencie sam to zrobił.
- Soph? - poczułam mały mętlik w głowie. Nikt obcy nigdy tak do mnie nie mówił. Może kiedyś ktoś, ale niestety nic nie pamiętałam z tamtych czasów.
- Hę? - głupio odpowiedziałam.
- Pamiętasz to miejsce? - zaczynało mi się robić bardzo dziwnie w głowie. Nie potrafiłam wyczuć w głosie chłopaka tej jego ironii. Coś było nie tak i to solidnie.
- O co ci chodzi? Wiesz przecież, że nie jestem stąd! - uderzyłam pięścią w podłogę, na której siedzieliśmy.
- Ech, nie ma sensu ciągnąć dalej tej rozmowy. Wracajmy już...
- Um... Słucham? To na jaką cholerę mnie tu zabrałeś? - cała się gotowałam ze złości. Byłam lekko poddenerwowana zachowaniem czerwonowłosego.
- Dla przyjaciela. Nie owijajmy w bawełnę, okay? - kiwnęłam głową na zgodę. - A więc, on szuka, a raczej ja robię to za niego, dziewczyny z domu dziecka, która straciła pamięć w wypadku samochodowym. Białe włosy, zielone oczy, niska, a w dodatku ma rozdwojenie osobowości. Myślałem, że to ty, ale Lysander znowu miał rację. Chodźmy już... - był widocznie przygnębiony nieliczną porażką z rzędu. Nie miałam pojęcia jak mu pomóc, ani co zrobić by się rozchmurzył. Klęknęłam obok niego i delikatnie oraz z zaskoczenia przytuliłam go. To był mój jedyny odruch, nad którym nie panowałam. Wiedziałam, że to może poprawić mu humor, ale nie każdemu to sprawiało radość. Poczułam lekkie miażdżenie na plecach. Nie wiedziałam, że aż tak mocno się we mnie wtuli. Zapiszczałam cicho, lecz nie słyszalnie dla ludzkiego ucha. Uśmiechnęłam się szyderczo za plecami Kastiela i usiadłam spokojnie na zimnej posadzce.
Zaczynało robić się ciemno. W koło budynku nie było latarni, ani żadnego oświetlenia. Czerwonowłosy złapał mnie kurczowo za rękę. Byłam lekko przerażona jego nagłym zrywem. Włosy opadły mu na oczy. Wyglądał przerażająco. Przeszedł mnie chwilowy dreszcz, ale szybko minął, gdyż chłopak zyskał swój poprzedni wyraz twarzy.  Ironiczny uśmiech towarzyszył mu dłuższy czas. Nie puszczał mnie, ani nawet nie spojrzał w moją stronę. Jego głowa wciąż wisiała spuszczona w dół. Nie wiedziałam jak zareagować. Pstryknęłam mu kilka razy przed twarzą, ale ku memu zdziwieniu nie poruszył się. Mocno ściskał mą dłoń, a mi już powoli zaczynało się nudzić. Próbowałam wyrwać się z jego "objęć" i po wielu próbach udało mi się to. Usiadłam okrakiem na jego nogach i zaczęłam szperać mu w kieszeniach. Znalazłam poszukiwany przedmiot, mianowicie małą latarkę, która ułatwiła mi całą tę sytuację. Wstałam i włączyłam światło. Spojrzałam na Kastiela, spał. Nie wiem kiedy udało mu się zasnąć.
Obróciłam się. Starałam się otworzyć pierwsze drzwi. Nie przychodziło mi to łatwo, gdyż były zakluczone. Zrezygnowana podeszłam do tych uchylonych. Ujrzałam małe łóżko. Od razu pomyślałam o śpiącym chłopaku. Pobiegłam po niego i z latarką w zębach zaciągnęłam go do pomieszczenia. Trudno mi to przyszło, ale jednak się udało. Zaczęłam przeglądać każdą szafę w pokoju. Nic nie znalazłam. Prawdopodobnie ktoś już je ograbił, gdyż drzwi były otwarte. Zostawiłam czerwonowłosego samotnie w pokoju i wyszłam stamtąd. Jedyną rzeczą, którą udało mi się odszukać, był mały kluczyk. Podejrzewałam, że jest do zamkniętego pokoju i się nie myliłam.