niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 2

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Choć idzie za mną smutek jak zły cień, on zniknie tak jak noc, ja wiem.

Obudziłam się cała spocona. Musiałam mieć jakiś koszmar, lecz moja pamięć zawodzi na każdym kroku. Zabrałam naszykowane dzień wcześniej ubrania i poszłam się wykąpać.
Szybko uporałam się z wężem prysznicowym i założyłam czysty strój. Czarny gorset wyszczuplający, białe spodenki, niebieska koszula w kratę, oraz wiązane trampki na koturnie, sięgające pod kolano. Wysuszyłam włosy i zrobiłam z nich długi, biały warkocz. Oczywiście bez makijażu nigdzie nie wyszłam. Przejechałam pare razy po rzęsach i szybkim, a zarazem równym, ruchem domalowałam czarną kreskę na obydwu oczach. Spokojnie wyszłam z łazienki, gotowa i zwarta do drogi. Taksówka już czekała pod drzwiami (nie dosłownie rzecz jasna).Cicho weszłam do pokoju wujka i dałam mu buziaka w czoło na pożegnanie. Wybiegłam na dwór, ciągnąc walizkę za sobą. Młody kierowca spojrzał na mnie słodko i, gdy już usiadłam, odjechał. 
Gdy dojechałam na miejsce, mym oczom ukazał się wielki budynek szkolny. Utrzymany w różu i błękicie przypatrywał mi się z góry. Wysokie drzewa okalały cały krajobraz do koła. Ruszyłam się o krok do przodu i ujrzałam starszą panią w różowym ubraniu. Pędem otworzyła bramę i przywitała mnie:
- Witam w Liceum Słodki Amoris! Zapraszam do środka. - wskazała ręką na bramę i zamknęła wielką furtkę za sobą. - Jak się nazywasz?
- Sophia Lambert proszę pani. - uśmiechnęła się szeroko i wpuściła mnie do środka szkoły.
- Ach, już wiem. Chodź! - po gramoliłam się za nią. Zaprowadziła mnie do akademika. Zaczęła grzebać coś na liście. - Twój pokój to numer piętnaście. Współlokatorki poznasz później. Rozgość się! - dała mi klucz i zniknęła za rogiem. Otworzyłam sobie pokój i zajęłam pierwsze, a zarazem ostatnie, łóżko. Pod szafkami stały walizki, więc i ja dołączyłam swoją. Usiadłam na tapczanie i zamknęłam oczy. Dyrektorka mówiła, że wszyscy są na jakimś apelu, a że ja przyszłam ostatnia to nie mogę do niego dołączyć. Nie miałam nikogo z kim mogłabym pogadać, ani w ogóle nikogo tu nie było. Otworzyłam okno i od razu poczułam się lepiej. Usiadłam na parapecie, wystawiając nogi za okno. Poczułam świeży powiew wiatru, który okalał me ciało do koła, a nieprzychylne kosmyki włosów, wydobywające się z warkocza, rozwiał na wszystkie cztery strony świata. Przechyliłam się bardziej w przód i uświadomiłam sobie, że nie mam wysoko do ziemi. Przechyliłam się lekko w przód i złapałam się mocniej parapetu. Na dworze ujrzałam zbierających się uczniów. Któryś zwrócił na mnie uwagę, lecz poszedł dalej. Obróciłam się i wstałam na podłogę. Wyciągnęłam z torby telefon i zadzwoniłam do wujka. Jeden, drugi, trzeci telefon i nic. Wciąż nie odbierał. Zmartwiłam się odrobinę, ale widziałam, że oddzwoni. 
Leżałam dłuższy czas na łóżku. Oczywiście nikogo nie było w pokoju, prócz mnie. Po namolnym wylegiwaniu się, wstałam i wyszłam na zewnątrz. Było na tyle późno, że i na dworze nikogo nie było. Przemierzałam każdy kolejny skrawek drogi, gdy nie zauważyłam uchylonej bramy wjazdowej. Pierwsza myśl była taka, by wyjść stąd i z nią się zgodziłam, a druga mówiła, że będę mieć kłopoty, oczywiście zignorowałam ją i wyleciałam pędem przed siebie. Po wyjściu obróciłam się i spojrzałam, czy aby na pewno nikt mnie nie widział. Po potwierdzeniu myśli poszłam dalej.   Trafiłam do małego parku nieopodal akademika. Piękny księżyc oświetlał cały las, a z nim resztę miasta. Jak zwykle osądziłam, że trzeba odwiedzić takie ciemne miejsce i bez dłuższych zastanowień, wgramoliłam się na mroczną ścieżkę. 
       Gwiazdy połyskiwały i oświetlały mi drogę. Błądziłam krętymi ścieżkami i z każdą chwilą odnajdywałam nowe zakamarki. Jednym z nich było małe jeziorko, obok którego stała niewielka ławka, a na niej niewidoczna dla mych oczu postać. Zbliżyłam się cicho do wody i usiadłam przy niej. Nie zwracałam zbytniej uwagi na siadającą obok mnie postać i dalej trzymałam dłoń w wodzie. W pewnym momencie "tajemnicza osoba" się odezwała:
- Co taka mała dziewczynka robi w środku nocy nad jeziorem? 
- Siedzi. I po pierwsze, nie jestem mała, a po drugie noc to mój żywioł i lepiej nie zbliżaj się do mnie! - odsunęłam się gwałtownie w bok, tym samym podnosząc się na dwie nogi. Chłopak zbliżył się do mnie i stanął w blasku księżyca. Wtedy też ujrzałam jego czerwone włosy, sięgające do ramion. Stał tam w czarnej kurtce, czerwonej koszulce, czarnych spodniach i oczywiście w glanach. Uśmiechnął się szyderczo i ponownie usiadł na ławce.
- Przecież cię nie zjem. Jestem Kastiel, a ty? - usiadłam obok niego i ignorując jego pytanie, przymrużyłam oczy. W pewnym momencie usłyszałam szelest liści i ujrzałam wysoki zarys postaci. Kas założył ponownie ręce i spojrzał w ziemię. 
- Jezu Kastiel! Już masz nową?! Znowu? - podeszła do nas całkiem wysoka dziewczyna. Jej blade włosy rozwiane były we wszystkie cztery strony świata, a twarz rozpromieniał szeroki uśmiech. 
- Nie. - chłopak stanowczo odparł. Zerknęłam ukradkiem na nich i spuściłam głowę.
- Więc kim ona jest? - dziewczyna nie dawała za wygraną. Wciąż dopytywała się go o małe szczegóły, lecz on nic o mnie nie wiedział.
- No właśnie. Kim ty jesteś? - spojrzeli się na mnie jak na ufo. Wciągnęłam powietrze z głośnym gwizdem i prędko je wypuściłam. Uniosłam swoje ciało ku górze i spojrzałam na dziewczynę o identycznej barwie włosów co ja. 
- Sophie...- Ta Sophie Lambert? - kiwnęłam głową na potwierdzenie. - Jejku! A ja się głowiłam, gdzieś ty poszła! Cały akademik cię szuka. Co tu z nim robisz? - zadawała pytania jak mała katarynka i prawie w ogóle nie zamykały jej się usta.
- Zamknij się już! Przez przypadek wpadłam na...niego, a więc w ogóle nie wiem kim jest ten młodzieniec. Zresztą nie potrzebuję tych informacji, więc też nie próbuje tłumaczyć. Nie powinno was wszystkich obchodzić, gdzie się włuczę w środku nocy, gdyż jest to sprawą osobistą, a ty młoda damo również powinnaś wrócić do akademika. - już chciała coś powiedzieć, gdy podeszłam do niej i przyłożyłam palec do ust. Zamrugała kilkukrotnie, po czym już się nie odezwała. Pozostała mi jedynie jeszcze męska postać, a mianowicie owy Kastiel. Zostawiłam złotooką z tyłu i wolnym, ale stanowczym zarazem, krokiem zwróciłam się do czerwonowłosego. Stał oparty o drzewo. Na pierwszy rzut oka widziałam jak mi się przygląda. Kapka ignorancji, ale zauważyłam również takie minimalne zmartwienie. Usiadłam ponownie na ławce i spojrzałam na niego.
- Nie patrz się tak na mnie. - szyderczo zagroził Kastiel. 
- Ty mi mogłeś zadać pytanie, więc i ja ci je zadam. Zgoda? - kiwnął zachęcająco głową. - Więc, co ty robiłeś sam w środku nocy nad jeziorem w lesie? - uśmiechnął się pod nosem i obrócił wzrok na mnie. 
- Czekałem na przyjaciela, ale widocznie jest roztrzepany do tego stopnia, że znów zapomniał. - blado włosa zaczęła energicznie machać ręką. Pomyślałam identycznie jak Kas, który zezwolił jej się odezwać. - Roza?
- On mi kazał powiedzieć, że nie może przyjść. Nie podał mi powodu, a poza tym to nie moja sprawa. Idę już. Pa! - spokojnie jej pomachaliśmy i wróciliśmy do dalszej konwersacji.
- Kurde! Miał przyjść, a jak zwykle siedzi w domu i pisze. Bez przerwy to samo. Zwariować można. - chłopak mówił prawdo podobnie sam do siebie, bo gdy spojrzałam na niego to gwałtownie się uciszył. Miał lekko rozrzarzone tęczówki. Zapewne był wściekły na przyjaciela, który go olał, ale to nie była moja sprawa.- Wracam do akademika. Zostawiam cię samego. - obróciłam się i szybkim krokiem zaczęłam iść tam skąd przyszłam. Usłyszałam ciche szeleszczenie liści i szybko się obróciłam. Dosłownie za mną stał Kastiel. Śmiał się w najlepsze, tyle że nie wiem z czego. Szedł krok w krok tuż za mną. 
- Czego? - warknęłam zgryźliwie.
- Idę z tobą. Też tam mieszkam. Po drodze cię odprowadzę. - spojrzałam na niego krzywo i powróciłam do poprzedniej czynności ruchowej. Trzymał się z mojej prawej i nie spuszczał mnie z oczu. Non stop patrzył się na mnie, a ja nie wytrzymywałam, gdy to robił. Jego przenikliwe spojrzenie wciąż mnie dręczyło. Przyglądał mi się jak zagrożonemu gatunkowi. W pewnej chwili nie wytrzymałam i stanęłam, spoglądając na niego.
- Czego się tak na mnie patrzysz?! - obrócił się w moją stronę i wyszczerzył zęby. Przez ułamek sekundy przeszły mnie ciarki. Jego ciemne oczy przyglądały mi się coraz uważniej. 
- Przypominasz mi kogoś. Masz może rodzeństwo? 
- Nie mam pojęcia. Nie jestem jasnowidzem! - wywrócił tylko oczyma i złapał mnie za dłoń. Nie wyrywałam się. Zbytnio mi się nie chciało, a i tak byłabym bez szans, w końcu to mężczyzna, czyż nie? 
Po dłuższym marszu znaleźliśmy się pod bramą akademika. Wielkie żelazne kraty zamykały cały dostęp do szkoły i budynków w koło. Przed płotem stały, spokojnie szeleszcząc, niewysokie żywopłoty. Drogę dalej - od szkoły - stał zniszczony przystanek autobusowy. Cały wymazany graffiti i innymi technikami malarskimi. Spojrzałam na chodnik. Był utrzymany w całkiem niezłym stanie, a płytki trzeba było ewidentnie wymienić. Wróciłam z powrotem do rzeczywistości i znów patrzyłam na Kastiela. Jego poirytowana mina mówiła wszystko. Musieliśmy przejść przez płot.
Buntownik poszedł przodem i raz, dwa był na drugiej stronie. Nie byłam gorsza. Pędem wspięłam się na płot i przeleciałam automatycznie do czerwonowłosego. Z równowagą nie było mi do twarzy i oczywiście jak ostatnia idiotka, przewróciłam się. Miałam minimalne szczęście, gdyż wylądowałam akurat obok nowego kolegi, który uchronił mnie przed upadkiem i złapał w odpowiednim momencie.  Mozolnym krokiem odprowadził mnie - nie odzywając się rzecz jasna - pod akademik i spokojnie pożegnał. Marszem ruszyłam do pokoju. Ledwo widziałam podłogę i schody, gdyż niestety było dość późno. Wszyscy spali i światło na korytarzu zostało zdezaktywowane. Przeszłam jeszcze kawałek i znalazłam swój pokój. Spokojnie uchyliłam drzwi i ujrzałam dwie dziewczyny, siedzące na łóżku. Spojrzałam na nie ukradkiem i delikatnie zakluczyłam wrota do pokoiku. Były wyraźnie zszokowane mym późnym powrotem do akademika. Nie obchodziło mnie ich zdanie. Irytowały mnie spojrzenia dwóch dziewczyn, ale jedyna wykonana przeze mnie czynność to ściągnięcie obuwia i położenie się na tapczan spać. Nie dane mi jednak było zasnąć. Rozalia - która mieszkała ze mną - rzuciła mi się na łóżko i okrakiem usiadła na mym brzuchu. Druga dziewczyna gwałtownie się odsunęła od nas i schowała twarz za rękoma. 
- Gdzieś ty była tyle czasu?! - warknęła zgryźliwie białowłosa. 
- Zejdź ze mnie. - groźnie odrzekłam.
- Widzę, że Kastielek ma na ciebie zły wpływ.
- Przykro mi, ale jestem taka od lat i nie mam zamiaru się zmieniać. To zejdziesz, czy nie? - zsunęła się ze mnie i usiadła obok. Miała lekko oburzoną minę, ale nie chciało mi się z nią rozmawiać. - Dobra, wyjaśnijmy sobie coś, ok? - razem pokiwały głowami. - Jestem Sophia Lambert, jak już się domyśliliście? Proszę byście nie mówiły do mnie Sophie, rozumiemy się? - natychmiastowo syknęły na zgodę - Uprzedzam, że obowiązuje zakaz ruszania mych rzeczy. 
- Coś ty taka surowa? - odezwała się Rozalia.
- Nie twoja sprawa, dobrze? Poza tym, jak ty się nazywasz? - niska dziewczyna podniosła się i spojrzała na mnie niepewnie. 
- *szeptem* Violetta... - uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do niej.- Miło mi. - pogładziłam ją delikatnie po głowie i wróciłam do ponownej próby zaśnięcia. Tym razem spokojnie i bez przeszkód zamknęłam oczy. Rozmyślałam nad różnymi rzeczami minionego dnia, aż w pewnym momencie się nie obudziłam. Usłyszałam gwałtowny dźwięk telefonu. Uniosłam się na łokciach i ledwo coś widząc zaczęłam się rozglądać. Było już bardzo ciemno, ale wciąż słyszałam irytujący dźwięk. Wstałam na podłogę i zdałam sobie sprawę, że był ranek, a dzwonił budzik do szkoły. Wyłączyłam go natychmiastowo i powędrowałam wziąć poranny prysznic. 
Uczesałam włosy, a dokładniej to upięłam sobie na głowie dwa małe rogi. Ubrałam krótkie, ciemne spodenki (było lato), czarny gorset, a na niego koszulę sięgającą ledwo do pępka. Wyszłam spokojnie z łazienki i ujrzałam dziewczyny, które o dziwo nie wstały. Usiadłam obok Rozalii i lekko ją potrzęsłam. Otworzyła oczy i zamruczała coś nieprzytomnie pod nosem.
- Hmpf? 
- Wstawaj. Musimy iść do szkoły. - zerwała się na równe nogi i prędko pogalopowała do toalety. Podeszłam do przebudzonej już Violetty i szczerym uśmiechem powitałam ją. 
- Jakie masz dzisiaj lekcje? - odezwała się znienacka, aż mnie ciarki przeszły. 
- Szczerze to nie mam zielonego pojęcia. Jeszcze nikt mi nie powiedział. - uśmiechnęła się spokojnie i usiadła na łóżku po turecku. 
- Musisz iść do Nataniela. To główny gospodarz szkoły. On Ci wszystko powie i poda każdą informację. - w tej samej chwili z toalety wybiegła Rozalia. Przyszykowana, umalowana i gotowa do wyjścia. Popatrzyła na nas i usiadła obok Violetty. 
- No szykuj się mała. Zaraz lekcje. - we dwie zaczęłyśmy się śmiać. Dziewczyna zupełnie nie wiedziała o co chodzi. Patrzyła na nas dwie jak na wariatki. 
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale masz jeszcze godzinę. - spojrzała na mnie z oburzeniem w oczach, ale za chwilę się uśmiechnęła. Powoli zaczynałam lubić te dziewczyny. Nie mam pojęcia za co niby, bo przecież w ogóle ich nie znałam.