środa, 30 lipca 2014

Rozdział 5

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Pierwszy krok jest najtrudniejszy, bo nie wiesz co przyniesie następny.

   Patrzałam na niego nietrzeźwym wzrokiem. Nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. Wyglądał na zakłopotanego, ale jednak bardziej martwił się nagłym obrotem spraw. Potrząsnął mną lekko. Byłam bardzo zszokowana tym co wyprawiałam. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Chwilę po tym, gdy udało mi się to zrobić, straciłam przytomność. 
   Podniosłam głowę z przestrogą. Zaczęłam się momentalnie rozglądać. Ciemność, mrok, czerń, noc. Nic nie zdołałam dostrzec. Zauważyłam, jak i usłyszałam, kogoś. Szedł w moją stronę w zaskakującym tempie. W dłoni trzymał świeżo naostrzony nóż. Podszedł do mnie i gwałtownie wbił mi go prosto w nogę.
   Zerwałam się krzykiem ze strasznego snu. Chwyciłam z całej siły swą głowę i zaczęłam wić się na łóżku jak robak. "To tylko sen. Już o tym więcej nie myśl. Nigdy." moja podświadomość tłumaczyła mi, bym się uspokoiła, lecz nie było to łatwe do zrobienia zwłaszcza, że...
- Co się stało?! - do pokoju wbiegł białowłosy chłopak bez koszuli. Spojrzałam na niego spod byka i zakryłam twarz dłońmi. Przez głowę przepływały mi tysiące myśli odnośnie tej sytuacji, lecz dłużej milczeć nie potrafiłam. Ze opuszczoną głową odrzekłam:
- Sen się stał. Ot tak. - obróciłam się w stronę podłogi i uniosłam się na nogi. Spojrzałam jeszcze raz na nogę, w którą zranił mnie mężczyzna ze snu. Stwierdziłam, że jest na miejscu. 
- Chcesz porozmawiać o nim? 
- Nie! - stanowczo i bez zastanowienia odparłam. Nie lubiłam rozmawiać o tym wypadku. Teraz zadacie sobie pytanie "Czyli jednak to nie był sen?". Tak, to był zły koszmar, lecz to zdarzyło się naprawdę.
Kiedyś w wieku trzynastu lat miałam włam do mieszkania. To było okropne. Wysoki mężczyzna ubrany na czarno wszedł do mojego pokoju. Nie spałam jeszcze i oglądałam telewizję. W prawej dłoni trzymał uniesiony nóż. Patrzał na mnie wrogo. Wciąż syczał, bym była cicho, bo inaczej stanie się coś złego. Ze łzami w oczach uspokoiłam się i wtuliłam w kołdrę. Zaczął rozglądać się po pokoju i szukać jakichś cennych drobiazgów. Jedyną rzeczą, którą znalazł był maleńki wisiorek ozdobiony drogocennymi kamieniami. Nie pamiętam jak dokładnie wyglądał, ale wiem, że ktoś mi go wcześniej podarował. Schował go do kieszeni i stwierdził, że nie jestem mu już do niczego potrzebna i wycelował we mnie swój sztylet. Przestępca był na tyle oślepiony chęciom wyjścia stąd bez uszczerbku na własnym życiu, że trafił tylko w moją nogę, a dokładniej w udo. Sztylet przebił mnie na wylot. Zaczęłam mocno płakać i krzyczeć. Nagle drzwi zostały otworzone przez moich podopiecznych. Spostrzegli tylko mężczyznę wyskakującego przez okno. Mój pokój znajdował się na parterze, więc nie trudno było z niego uciec. Natychmiast zadzwonili po policję i pogotowie. Cała pościel była we krwi. Nie mogłam powstrzymać łez. Wujostwo wciąż powtarzało, że będzie dobrze. Niestety tak się nie stało. Trafiłam zbyt późno na oddział. Moja kończyna nadawała się wyłącznie do amputacji. Obudziłam się z nogą, lecz była, i do tej pory jest, to proteza. Starałam się chodzić, ale nie przychodziło mi to łatwo. Co parę kroków przewracałam się i już trudniej było mi się podnieść. Z czasem jednak nauczyłam się sprawnie poruszać, lecz niestety wspomnienie zostało i towarzyszy mi do teraz.
   Chłopak podszedł do mnie od tyłu. Stanął obok i wraz ze mną spoglądał na wschód słońca. Nie dostrzegał mej zmartwionej miny. Tylko wzdychał, przyglądając się niebu. Nie mogłam znieść myśli, że byłam takim pechowym dzieckiem. Teraz już wiem co to był za wisiorek i od kogo go dostałam. Obróciłam głowę w jego stronę i ze skrzywioną miną obserwowałam go. Przez dłuższą chwilę tego nie zauważył. Był naprawdę bardzo roztrzepany. W pewnej chwili obrócił się w moją stronę i gwałtownie się odezwał.
- Co cię sprowadziło do naszego miasta? - poczułam się dość zakłopotana. Nie chciałam mówić, że musiałam tu wyjechać przez ciotkę, ale prędzej czy później sam by to odkrył. Z powrotem poszłam usiąść na łóżko.
- Głupio mi o tym mówić, ale skoro chcesz to proszę bardzo. Sam mi opowiedziałeś jak prosiłam, więc i ja odpowiem na twe pytania. - dosiadł się do mnie. - Miałam dość żenującą sytuację w domu. Moja ciocia chcąc, nie chcąc wysłała mnie tu, bym nie wyjawiła całej prawdy wujkowi. Nie wiem czemu akurat tutaj, ale chwilowo podoba mi się bardziej niż we wcześniejszej szkole. - zaczęłam zakręcać sobie na palcu mały kosmyk włosów. Poczułam badawczy wzrok Lysandra na swojej twarzy. Byłam przekonana, że czerwony rumieniec maluje mi się samoczynnie na twarzy.
- Och, rozumiem, że to nieprzyjemne zobaczyć kogoś bliskiego w takiej sytuacji, a później jeszcze pilnować się, by nic nie wykrakać. - zaśmiał się cicho. - Jesteś dziwna. - delikatnie zwróciłam się do niego i spuściłam głowę. - A co do tego krzyku. O co ci chodziło? - zakryłam oko i wstałam, puszczając je. Nie wiem jak, ale ten chłopak potrafił trafić w same sedno sprawy. Skoro już obiecałam, że mu też coś o sobie powiem to dotrzymałam przysięgłej obietnicy. Cicho i wolno wyjaśniłam mu wszystko co wcześniej wam i zaczęłam kręcić się po pokoju. Patrzał na mnie dziwnie, a zarazem z wielkim podziwem. 
- Wiem, że jestem dość pechowym dzieckiem, ale to nie moja wina, iż los się nade mną znęca. Wybacz. - wystawiłam mu język i lekko się zaśmiałam tak jak i on. - To głupia sytuacja, ale jakoś żyję. Chcesz, bym ją ściągnęła? - źrenice białowłosego urosły do maksymalnych rozmiarów. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam czekać na odpowiedź. Strasznie rozbawił mnie jego wyraz twarzy. Obrócił głowę i spojrzał na protezę.
- Nie… Jakoś nie chcę tego oglądać. - rozczochrał mi włosy na głowie i wyszedł z pokoju. Przyglądałam się jeszcze chwilę drzwiom. Zdawały się takie interesujące. W pewnym momencie zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z pomieszczenia. Tak szczerze, to zaczęłam zastanawiać się gdzie jestem. Zbiegłam na dół po schodach i ujrzałam otwarte drzwi na zewnątrz. Po drodze znalazłam swoje buty i zakładając je, wybiegłam z mieszkania. Zaczęłam gwałtownie sprawdzać czy aby na pewno wszystko zabrałam.
- Tak! - krzyknęłam na głos i dalej szłam przed siebie. Obróciłam się i sprawdziłam czy ktoś za mną idzie. Nic. Byłam wolna. Sama nie wiem czemu uciekłam, ale nie chciałam tam dłużej zostać. Zatrzymałam się i zaczęłam się zastanawiać gdzie ja w ogóle idę. "Gdzie jestem?" pytał głos w mojej głowie. Zawróciłam powrotnie do domu i obrażona usiadłam na schodach. 
   Patrzałam w niebo czyste jak kropla deszczu. Właśnie w tej chwili coś mokrego spadło mi na nos. Obróciłam głowę ponownie w górę i ujrzałam błękitne niebo. Wstałam i zauważyłam wielkiego psa. W pośpiechu odsunęłam się od niego. Był przerażający. Wielki pies ślinił się nad moją głową. Przestraszyłam się i bez dłuższego zastanowienia, usiadłam z dala od niego. Poszedł za mną i zaczął się łasić. Przytuliłam go i pogłaskałam, gdy znikąd usłyszałam męski głos.
- Demon do cholery, co ty robisz?! - obróciłam się, nie puszczając przy tym psa i dojrzałam Kastiela. Miał mokre włosy i stał za mną bez koszulki. Nie mogłam oderwać wzroku od jego mięśni. Zrobiło mi się trochę gorąco. Odwróciłam się ponownie do psa i zaczęłam go tarmosić za uszy. Jęczał przy tym jak piszczałka. Zaczęłam szeptać do niego:
- Więc masz na imię Demon, tak? Miło mi. Jestem Sophie Lambert. Zapewne już to wiesz. Wiesz może, którędy stąd uciec? Nie chcę tu dłużej z nimi siedzieć, więc może mi pomożesz. - powiecie teraz, że byłam wariatką, albo kimś jeszcze gorszym, ale czasami mówiłam do zwierząt. Nie wszystkie mi pomagały, tak jak i ów Demon. Nie znał drogi powrotnej z tego miejsca, więc trochę mnie to zdziwiło. Nie przejęłam się tym za bardzo. Wypuściłam psa ze swych objęć, a następnie on uciekł do środka. Siedziałam chwilę i myślałam jak się tam dostałam. Wszystko wydawało się takie podejrzane. "Lysander, Kastiel... Czemu ich poznałam? Przecież to niedorzeczne".
W pewnym momencie poczułam zimną dłoń na ramieniu. Przeszły przeze mnie wstrząsy od zimna. Siedziałam bez reakcji i z zastanowieniem przyglądałam się biegającym mrówką. Męska postać usiadła przy mnie i bez przerwy patrzała się na moją twarz. Robiło mi się trochę niezręcznie. Gdy obróciłam głowę na osobnika znajdującego się obok mnie, zwróciłam uwagę na jego zmartwioną minę. Oczy miał smutne, zupełnie jak uśmiech. W pewnym momencie zebrał się na odwagę i otworzył usta, mówiąc:
- Co robisz? - powiedział to takim męskim głosem, że zabrakło mi tchu w piersiach. Chciałam już jakoś chamsko mu odpowiedzieć, gdy nagle zaczęłam komentować wszystko, co teraz widzę.
- Patrz! Mrówki zanoszą małe listki do mrowiska. Widzisz? - Lys pokiwał głową. Chwyciłam go za ramiona i wskazałam wielkie drzewo. Trochę przerastało mnie to, co robiłam, ale nie mogłam przestać. Chłopak patrzał na mnie z przerażeniem w oczach i ani śmiał się odezwać. - Na tej lipie siedzi ptak. - zrobiłam naburmuszoną minę. - Ja też chcę! - spojrzałam ze łzami w oczach na białowłosego. Gwałtownie objął mnie w pasie i przytulił z całej siły. Otworzyłam szerzej oczy. Poczułam w środku jakieś ciepło. Nie do końca wiem jak to nazwać, lecz było przyjemne. Chłopak opuścił mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego. Mój uśmiech był szczerszy niż wszystkie inne, które wcześniej pokazywałam. Wstałam i usiadłam mu na kolanach. Widać było, iż jest bardzo zaskoczony tym nagłym obrotem spraw. Zarumienił się, a mnie to zdecydowanie rozbawiło. - Nie bój się mnie. Nie jestem potworem, chyba... - potargałam mu włosy i uciekłam do środka. 
   Leżałam w pokoju na podłodze i wywijałam nogami we wszystkie strony świata, gdy nagle do pokoju nie wpadł Kastiel. Spojrzał na mnie dziwnie. Nie lubiłam, gdy ktoś tak patrzał, więc od razu moja mina zrobiła się bardziej ponura. 
- Chodź na obiad głupku i nie wal w tę podłogę, bo sufit się wali. - cały Kastiel. Szczery do bólu. Strasznie się oburzyłam. Myślałam, iż robi ze mnie idiotkę. Podniosłam się i podeszłam do niego bliżej. Chciałam go uderzyć w twarz, lecz w odpowiednim momencie złapał mnie za nadgarstki. Zbliżył swe usta do mego ucha i wyszeptał kilka słów. - Nic mi nie zrobisz w ten sposób. Jeżeli chcesz to możemy się zabawić. - obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Poczucie humoru Kasa zawsze mnie powalało, a przecież dopiero wtedy go poznałam. 
   Siedzieliśmy i jedliśmy Lysowy Obiad, a mianowicie jakieś ziemniaki i sałatka. Starałam się wbić widelec w porcelanowy talerz, lecz nie wychodziło mi to za bardzo. Podziękowałam za posiłek i wyszłam na zewnątrz. Ta domowa atmosfera przyprawiała mnie już o zawrót głowy. Zastanawiałam się, co w tej chwili robi mój wujek. Oczywiście telefon gdzieś zgubiłam i nie miałam skąd zadzwonić. Wbiegnęłam ponownie do mieszkania i cicho zabrałam telefon Kastiela. "Skoro nie miałam swojego, to czemu by nie pożyczyć czyjegoś?" pomyślałam. Czułam, że źle robię, ale musiałam się jakoś z nim skontaktować. Wstukałam numer i zadzwoniłam. Kilka sygnałów i nic. To dzwonię drugi raz.
- Japie*dolę... - wciąż nie odbierał. Zdenerwowałam się. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie ignorował. Chyba znacie to uczucie, gdy dzwonicie, a w słuchawce cisza, czyż nie mam racji? Czułam się ignorowana. Uderzyłam z całej siły, pięścią w trawę. 
   Po dłuższej chwili odłożyłam telefon na miejsce i pobiegłam do góry. Zabrałam wszystkie rzeczy, których i tak było mało. Od chwili zabrania telefonu nie widziałam chłopaków. Tak jakoś zaczęło mi ich brakować. Czułam taki ucisk w sercu, jakby część mnie gdzieś zniknęła. Tak, nie znałam ich obu dość dobrze, ale coś zmuszało mnie, bym zaczęła szukać. Przeszłam się po dolnym piętrze mieszkania. Oglądałam się wciąż w koło, lecz wciąż nawet żywej duszy nie znalazłam. Wbiegnęłam do góry. Przeszukałam każdy pokój, nawet łazienkę. Również było pusto, jak makiem zasiał. Zdezorientowana usiadłam na łóżku, w którym się obudziłam. Usłyszałam cichą dla mych uszu rozmowę. Sama dokładnie nie wiedziałam, kto z kim dyskutuje, ale poszłam za jej głosem. 
- Przecież tak nie można! Kobiet pytać o takie rzeczy?! - bez przerwy słyszałam jakieś dziwne, a zarazem niezrozumiałe dla mnie, odpowiedzi.
- Sam chciałeś się czegoś dowiedzieć, więc nie zganiaj na mnie. Takie jest życie. Nie obchodzi mnie, czy jest dziewczyną, czy nie. To był twój wybór, by ją tu zabrać i nigdy więcej jej nie wyrzucić. Jeżeli ci nie przeszkadza to niech wyjdzie. No właśnie, gdzie teraz jest? - nagle zza dość słabo widocznych drzwi wyłonili się chłopcy. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na nich zdumiona. Cieszyłam się, że w końcu ich znalazłam. Nigdy nie lubiłam przebywać gdzieś sama, a zwłaszcza u kogoś obcego w mieszkaniu, dlatego też moje kąciki ust poszły do góry. Przyglądali mi się, niczym gwiazdom na niebie. Nie chciałam stać w tak niezręcznej ciszy, więc przerwałam ją.
- Gdzie byliście? - powiedziałam tak słodkim głosikiem, że aż Kastiel się uśmiechnął.
- W pokoju. - krótko odpowiedział najspokojniejszy w całym domu. Zawsze przechodziły przeze mnie ciarki, gdy on wypowiadał, chociaż jedno słowo. Bawił mnie jego wiecznie zamyślony wyraz twarzy. Taki zabójczy, a jednocześnie słodki.
- A coś cię to obchodzi? - młodzieniec o czerwonych włosach odezwał się nagle, niczym kometa lecąca gdzieś po niebie.
- No... Martwiłam się, a poza tym chcę już wracać do akademika. - spojrzeli krzywo na siebie. Trochę mnie zadziwili swym nagłym zrywem, ale zrozumiałam, że przyjaciele tak mają.
- Nie podoba ci się tu? - spokojnie zapytał Lysander.
- Oczywiście, że mi się podoba, ale jakoś mi się tu nudzi i mam brudne ubrania. To jak, odwiezie mnie ktoś z powrotem do szkoły? - białowłosy przymrużył oczy, zaś kąciki jego ust uniosły się. Czerwonowłosy obrócił się do przyjaciela i szepnął mu coś na ucho. Zdziwiłam się z reakcji Lysa. Wyglądał na wkurzonego. Obaj ponownie zwrócili się na mnie. - Mam coś na twarzy?
- Tak. - odezwał się Kastiel. Dość ironicznie, jak na niego.
- Chodź... - Lysander podał mi dłoń i zaciągnął do lustra. Otworzyłam szeroko oczy i głupio się zaśmiałam. 
- I dlatego mnie tu zabrałeś? - czułam się jak chory psychicznie człowiek. Wtem białowłosy dołączył - ze śmiechem - do mnie. Powoli zaczynał boleć mnie brzuch. Ze śmiechu aż się popłakałam. Pierwszy raz widziałam Lysandra tak rozbawionego. Wyglądał inaczej niż zwykle. Nie cierpiał teraz na niedosyt emocji, których mu brakło. Rumieńce, powstałe od silnego napadu śmiechu, widniały na jego policzkach. Wyglądał cudownie, aż mi zaparło dech w piersiach. Przywarł plecami do ściany i chwycił się za brzuch. 
- Jak ja dawno się tak nie śmiałem. Dziękuję. - powiedział, nadal się śmiejąc. Jego twarz, charakter, ubiór, to wszystko przypominało mi kogoś. Otworzyłam oczy szerzej, gdy Lysander usiadł pod ścianą, ocierając łzy. Obróciłam głowę na bok. Trochę zdziwił mnie fakt, iż Lys też płakał. Usiadłam obok niego. Nie chciałam, by siedział tam sam, więc pomyślałam, że dotrzymam mu towarzystwa. - Ostatnio byłem w takim stanie, gdy bawiłem się z nią. Od tamtej pory tylko Kastiel mnie rozbawia. Rzadko, ale zawsze. W końcu jest moim przyjacielem. Jeszcze raz ci dziękuję. - ucieszyłam się, słysząc te słowa z jego ust. Wzbudzał we mnie pozytywną energię - której było mi brak. Tylko przy nim się uśmiechałam. 
   W końcu nadszedł koniec pobytu u Lysa. Wyprowadzili mnie z domu. Nie chciałam ich zostawiać, chociaż wiedziałam, że i tak spotkamy się w szkole, ale jakoś było mi smutno. Twarz białowłosego wciąż się uśmiechała i tylko Kastiel chodził naburmuszony. Jego twarz mówiła coś w stylu: "nie dotykaj mnie". Zazwyczaj strasznie mnie wkurzał, ale jednak go lubiłam. Podeszliśmy do małego auta. Czarny lakier świetnie wyglądał, a na deser nie było ani jednej rysy. Kas wsiadł na miejsce kierowcy, a Lys obok niego. Ja zaś usiadłam za nimi na tylnym siedzeniu. Delikatnie wyruszyliśmy.
Już w połowie drogi zaczęła się robić nie miła atmosfera. Chłopcy zaczęli się kłócić. Czułam się przy nich jak piąte koło u wozu, bo gdy chciałam ich uspokoić, obaj krzyknęli, bym się zamknęła. Obróciłam się w stronę okna i wysłuchiwałam ich głośnej rozmowy.
- Kur*a! Na jaką cholerę jej o niej mówiłeś?! - zdziwiłam się, gdy z ust białowłosego wypłynęło takie wulgarne zdanie. Nie wyglądał raczej na kogoś, kto przeklina.
- Czekaj, czekaj. Mówiłeś mi może, że mam się strzec przed jej urokiem osobistym?! Przecież to nie moja wina, że tak dziwnie na mnie spojrzała... - Kastiel wciąż odwracał głowę od drogi i patrzył na Lysandra. Bałam się, że się rozbijemy, ale nie mogłam im przerwać.
- Przecież wiesz, jaka ona jest. Nie powinna wiedzieć nic o dziewczynach. Nic! - gwałtownie skręciliśmy.
- Zamknijcie się już! Do jasnej kur*y, chcecie byśmy się rozbili?! Mam was dosyć. Zatrzymaj się, już! - zjechaliśmy na pobocze. Natychmiast wyszłam z pojazdu. Nie mogłam dłużej znieść tej kłótni. Zaczynała mnie boleć głowa. Zauważyłam, że chłopcy również wysiedli i krzyczą na siebie, na zewnątrz. Padał deszcz. Zaczynałam być coraz bardziej mokra. Słuchałam ich. Przez chwilę mnie zamroczyło. Usiadłam na dachu auta i moknęłam dalej.
- Przez ciebie nie dojedziemy!
- Ha! To ja prowadzę, a poza tym ty miałeś jechać zatankować! Japierdo*ę... - cali przemoczeni wrócili do środka, a ja zostałam na dachu. Nie zwrócili uwagi, że tam jestem. Jakoś zbytnio ich nie obchodziłam. Zeskoczyłam z auta i wsiadłam do jego środka. Siedzieli tam bez koszulek. Zrobiło mi się trochę niezręcznie. Obrócili się do mnie. Opuściłam głowę w dół. Nie chciałam, bowiem spoglądać na nich. Wciąż czułam ich spojrzenia na sobie. W końcu nie wytrzymałam i odezwałam się:
- Czego się tak patrzycie?!
- My jesteśmy bez koszulek, bo je suszymy. Pójdź naszym śladem i zrób to samo. Zdejmij ją. - Kastiel przyglądał mi się szyderczo. Spojrzałam na niego krzywo. Jego odpowiedź wydawała mi się głupia. Zresztą każda, która wypłynęła z jego ust taka była.
- Nie będę się przed wami obnażać. Zwariowałeś? - Lysander klepnął przyjaciela w głowę i odwrócił się do przodu.
- Za co to? - Kastiel jak zwykle głupkowato odpowiedział.
- Nie wstydź się. Przecież chodzisz w bikini to, co ci szkodzi? Nie będziemy patrzeć, jeżeli nie chcesz, prawda Kas? - zostałam przygwożdżona do ściany. Nie pomyślałabym, że takie słowa mogą wypłynąć z ust Lysandra. To stawało się coraz bardziej żenujące. Kastiel kretyńsko mi się przyglądał. Miałam wielką ochotę rzucić go butem w twarz, ale sobie odpuściłam. Nie mogłam znieść myśli, że Lysander naprawdę wypowiada takie słowa. Rozumiem ja, czy też Kastiel to robimy, lecz do niego to zwyczajnie nie pasuje. Był takim opanowanym chłopakiem i nie mam zielonego pojęcia, co w niego wstąpiło.