niedziela, 6 września 2015

Rozdział 11

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Nikt nie może pokonać samotności, dlatego wybierze obecność nawet najgorszego człowieka.

   Mijały kolejne minuty, a do pokoju nikt nie przychodził. Stałam pod oknem, przyglądając się otoczeniu. Od ciągłego myślenia nad wszystkim zaczynała boleć mnie głowa. W pewnym momencie usłyszałam kroki na korytarzu, a zaraz cichy szczęk klamki. Do pokoju wszedł Kastiel, a kroku dotrzymywał mu Shion. Ich głowy automatycznie skierowały się w moim kierunku. Wyglądali śmiesznie, a w dodatku te zsynchronizowane ruchy bawiły mnie jeszcze bardziej. Czerwonowłosy położył się na łóżko, nie odzywając się do mnie słowem.
- Sophie, kopę lat cię nie widziałem! - brunet podszedł do mnie prawie od razu i uwiesił się na moim ramieniu, uśmiechając się przy tym szyderczo.
- Głupku, ledwo wczoraj rozmawialiśmy. - zaśmiałam się, co przy nim zdarzało mi się bardzo często. Jego mina zrzedła, gdy spojrzał w stronę Lysandra.
- Coście robili? - zapytał cicho, nie odrywając od niego wzroku.
- Nic... Przyszedł po mnie, gdy siedziałam na dworze. - uśmiechnęłam się niechętnie. Z każdą chwilą zaczynałam się jeszcze bardziej obwiniać za obecny stan chłopaka. Mogłam po prostu wejść do budynku, gdy wołali mnie nauczyciele, ale nie. Sophia Anastazja Lambert musiała zrobić swoje. Przez moje głupie pomysły i zachcianki cierpią ludzie, a ja się tym nie przejmuję, dopóki ten ból nie dotknie mnie lub kogoś mi bliskiego...jak w tym momencie.
- Jak mógł wyjść na dwór, mając gorączkę? Czy ten gołąb do reszty ogłupiał?! - czerwonowłosy warknął jakby do mnie, wtrącając się w naszą rozmowę. Wiedziałam już, że będzie bardzo zdenerwowany...że jest już bardzo zdenerwowany. Podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej, podpierając głowę na splecionych dłoniach, opartych na kolanach. Spojrzałam niepewnie w jego stronę, powodując nagłe spotkanie naszych oczu. Tak, był mocno wkurzony. Myślałam, że mnie zabije albo zaraz zacznie krzyczeć. Przewidziałam wszystkie najgorsze scenariusze. Zaczynając od roztrzaskania mojej głowy na świeżo umytym oknie, a kończąc na poćwiartowaniu mnie w jakiejś starej piwnicy, a później wyrzuceniu części ciała w czarnym worku do rzeki w jakimś lesie. - Z tobą chyba też nie najlepiej. Zrobiłaś się cała blada. - wybełkotał, nieco delikatniejszym głosem. Nie sądziłam, że wystraszę się go do tego stopnia. Przecież to ja go kiedyś skopałam i to ja mu groziłam.
- Nie, wszystko w porządku. Chcę tylko, żeby Lysander poczuł się lepiej. - wywróciłam oczami, opierając się o ścianę. Zaczęłam zastanawiać się, czy białowłosy da radę przyjść na dzisiejsze przyjęcie, czy ucieszy się z mojego prezentu, czy w ogóle się dzisiaj obudzi. Tak dużo pytań zawracało mi w głowie, a znałam tak mało odpowiedzi.
- Sosia~! - odezwał się cichym głosem Shion, wyrywając mnie z rozmyśleń. Spojrzałam mu w oczy, niemo pytając, o co chodzi. - Nie, żebym cię wyganiał stąd, ale uważam, że powinnaś już iść. Wiesz, za parę godzin zaczyna się przyjęcie i chcę, żebyś była gotowa, kiedy po ciebie przyjdę. - zaśmiał się, widząc moją reakcję. Zdziwiły mnie te słowa, chociaż spodziewałam się wielu dziwniejszych zdań z ust bruneta. Był inny niż osoby, które znałam, dlatego wiedziałam, że mogę przypuszczać, iż dostanę nawet propozycję spędzenia wspólnej nocy w jego pokoju. Klepnęłam go w głowę, uśmiechając się szczerze.
- Dobrze. Zajmijcie się nim. - pomachałam im, wychodząc z pokoju.
   Dreptałam spokojnie korytarzem, idąc w stronę swojego pokoju, gdy nagle...

***

Posty coraz krótsze, wiem. W dodatku nic się nie dzieje, ale nie mam dla kogo pisać, dlatego tak jest. Poza tym - całość właśnie uległa zmianie. Pierwowzór wygląda zupełnie inaczej i jest - moim zdaniem - o wiele gorszy. Dziękuję, jeżeli ktoś to w ogóle czyta. ^^"

1 komentarz: