poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 7

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

I choć zostaniemy rozdzieleni, nasze dusze zjednoczą się ponownie pod naszym sztandarem.

   - Dajcie mi chwilę spokoju, przecież tylko mnie podwieźli! - bezustanne tłumaczenia, że nic nie zaszło między mną a chłopakami nie ruszyły się ani trochę z linii startu. Nie mogły się pogodzić z faktem, iż ledwo zapisałam się do Amorisa, a już wszystkie najlepsze kąski się za mną uganiają.
- A to? Co on tutaj robi? - Rozalia stanęła z płaszczem Lysandra w dłoni i zaczęła energicznie tupać stopą. Spojrzałam na nią krzywo i niechętnie. Poczułam, że na moje policzki wpływa delikatny rumieniec. Podejrzewam, że pojawił się tam dlatego, że nie pamiętałam skąd dokładnie mam część garderoby chłopaka. - Hej, Skarbie. Nie rumień się tak. Wiem, ze wpadł ci w oko. - przez ułamek sekundy miałam wielką ochotę zadźgać białowłosą łyżką, a następnie rozebrać ją do suchej nitki. Zastanawiałam się, jak swobodnie może mówić takie brednie. Racja, Lysander był przystojnym chłopakiem, ale to nie znaczyło, że zatraciłam się w nim po uszy, tylko dlatego, że posiadam jego płaszcz.
- Dlaczego musisz być taka dosadna? - wtrąciła się cicho Violetta. W myślach byłam jej wdzięczna za to, że odważyła się przerwać to przenikliwe spojrzenie Rozy.
- Ja? Proszę cię, spójrz na nią. To ona wymiguje się od prawdy, kręcąc, że nic się specjalnego nie wydarzyło. Prędzej czy później i tak się wszystkiego dowiem. Mam od takich rzeczy Leo! - wypięła dumnie pierś i spojrzała z góry na niziutką Violę.
- Wiesz, wątpię, by Lys był na tyle wylewny, żeby spowiadać się starszemu bratu z tego, co się wydarzyło. - odsapnęłam, widocznie znudzona tą, jakże doprowadzającą mnie do szału, konwersacją. Ponownie spojrzałam na Rozalię. Z jej oczu cisnęły pioruny, które mogłyby powalić nawet wielką kupę mięsa. Pokręciłam karcąco głową i zwróciłam się w stronę Violi. - Mogłabyś zostawić nas na chwilę same? Nie chcę, żebyś widziała to, co zaraz się tutaj wydarzy. - nasz Niziołek wstał i zabrał szkicownik, ołówki i kilka kredek. Zapewne miała zamiar ponownie narysować coś, co zaparłoby dech w piersiach nawet Michałowi Aniołowi.
- I tak miałam się zbierać. Mam jeszcze sporo pracy. Do zobaczenia! - powiedziała szybko, ale było słychać, że jest ucieszona z tego, iż nie musiała sama nas opuszczać. Czasami naprawdę mnie zaskakiwała swym stoickim spokojem. Pomachałyśmy jej ręką na pożegnanie i wróciłyśmy do siebie spojrzeniami.
- Mów, co się stało. Przede mną i tak się nie uchronisz, bo jak to mówią: "Ma się wtyki - ma się prąd". Sophie! - zrobiła minę szczeniaczka i najbardziej maślane oczy jakie potrafiła.
- Mówiłam ci, byś nie zdrabniała mojego imienia, ale jeżeli już wolisz wypowiadać je w ten sposób to proszę bardzo, ale nie przy ludziach. - zlustrowałam ją od góry do dołu i uśmiechnęłam się podejrzanie. - Chcesz wiedzieć? - kiwnęła szybko głową. - Tylko nie myśl, że robię to, bo ty tak chcesz. - rozsiadłam się wygodniej na łóżku i wciągnęłam powietrze ze świstem do ust. - Dobrze, więc słuchaj. - opowiedziałam jej wszystko, omijając fakt o zamkniętym pokoju w sierocińcu, historię o mojej protezie, drobną kłótnię chłopaków, mój szloch i sytuację na tylnym siedzeniu. Wolałam zachować te prywatniejsze sprawy dla siebie i osób obecnych przy nich. Czasami lepiej trzymać język za zębami. Przysunęła delikatnie swą twarz do mojej i zaczęła szukać najdrobniejszych oznak bluźnierstwa. Po kilku sekundach przyglądania się mojej zażenowanej twarzy, jej usta wygięły się w wesoły bumerang. Fakt, nie poznała we mnie kłamcy, ponieważ powiedziałam jej całą prawdę, omijając tylko kilka gorących, dla niej, tematów.
- I serio to wszystko zdarzyło się w tak krótkim czasie?! Musisz sobie ze mnie żartować z czego wynika, iż jesteś idealną kłamczuchą! Dobrą do tego stopnia, że udało ci się mnie poskromić. - zaśmiałam się w duchu z jej wyczerpującej wypowiedzi. Była tak zdezorientowana, że nie zwróciła uwagi, że zabrałam jej płaszcz Lysa z rąk.
- Tak. Dla mnie to również jest mało prawdopodobne, ale jednak miało miejsce i jakoś musisz w to uwierzyć skoro miałaś czelność prosić, a nawet błagać i wyciskać na siłę ze mnie takie informacje. - spojrzałam na nią pobłażliwie i uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko potrafiłam.
- Ale jak to możliwe? Przecież ja jestem ładniejsza, a takiego brania jeszcze nigdy nie miałam. Zwłaszcza nie po pierwszym dniu szkoły. - zaśmiałyśmy się spokojnie. Uwielbiałam, gdy Roza żartowała na temat swojej urody, chociaż sama mogłam się zgodzić, że jest niesamowicie piękna.
- A zmieniając temat. Jak się tutaj znalazłam? Nie przypominam sobie jakoś, żebym przyszła tu o własnych siłach. - zapytałam, zwyczajnie pragnąc zmienić temat rozmowy na jakiś łagodniejszy. Dziewczyna podrapała się po głowie. Wyglądała tak, jakby sama tego nie pojmowała.
- Och! Już pamiętam! - krzyknęła podekscytowana, klaszcząc w dłonie. - Obudziłam się w środku nocy i dziwnym trafem ktoś odkładał cię na łóżko.
- Śpisz?
- Właśnie się obudziłam.
- Nie musiałaś przepraszać.
- Mniej więcej w ten sposób wyglądał wasz dialog. Podniosłam się, a ta osoba szybko zwiała z pokoju. Naprawdę się wystraszyłam, więc natychmiast do ciebie podeszłam. Leżałaś na łóżku cała mokra i w dodatku ubłocona. Patrzyłaś na mnie dziwnie zamglonym wzrokiem. Powiedziałam, żebyś się wykąpała i tak też postąpiłaś. Poważnie nic nie pamiętasz? - wytłumaczyła mi wszystko co do joty. Jej twarz dziwnie zbladła i skrzywiła się. Może zwyczajnie doznała szoku, że ktoś mógł włamać się do pokoju lub jeszcze coś gorszego przyszło jej do głowy.
- Nic a nic. - ruszyłam ramionami i obojętnie spojrzałam na współlokatorkę. Posłałam jej wymuszony uśmiech, a następnie wyciągnęłam telefon z kieszeni. Po zapaleniu komórki na jej wyświetlaczu pojawiła się informacja o czterech nieodebranych połączeniach. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam od kogo są, a zaraz prędko wstałam i wyszłam z pokoju, uprzednio zabierając płaszcz Lysa i tłumacząc Rozie, że idę mu go oddać.
   Zapukałam cicho do drzwi. Nie miałam ochoty na mocne trzaskanie, bo Kastiel mógłby się zdenerwować. Dopiero po wykonaniu czynności zauważyłam, że jestem w dość dużo odkrywającej halce do snu. Jak zwykle wpierw robiłam, a później myślałam. Większej kretynki z siebie nie mogłam zrobić. Już miałam się wycofać, gdy nagle drzwi pokoju się uchyliły i zobaczyłam w nich znajomą posturę. Usłyszałam dźwięk zapalanego światła, zaś chwilę później ujrzałam w drzwiach Nataniela. Stał bez koszulki i w samych dresach. Jedyne miłe zdanie, które mogłam o nim w tamtej chwili powiedzieć: "Co jak co, ale ciało ma boskie". Słowa, które zabrzmiałyby na głos jak z ust jakiejś szurniętej nastolatki, która uwielbia oglądać facetów bez koszulek. Na jego twarzy pojawiła się zmieszana mina. Zapewne nie tylko mym wyglądem, ale i jego własnym. Natychmiast wyciągnął dłoń w moją stronę i bez namysłu wciągnął mnie całą do środka. Zdziwiłam się jego gwałtownym zachowaniem, ale zachowałam resztki powagi i zdrowego rozsądku.
- Poczekaj, pójdę się ubrać. Czuję się trochę nieswojo... - podrapał się gwałtownie po głowie i próbował nie spojrzeć na mnie poniżej twarzy.
- A ja co mam powiedzieć? - odpowiedziałam lekko poirytowana.
- Ja... - speszył się i natychmiast poszedł po koszulkę. Założył na siebie biały t-shirt. Nawet przez koszulkę widziałam jak dobrze jest zbudowany. - Czegoś potrzebujesz? - zapytał niepewnie.
- Lysandra. - kiwnął dziwnie głową i ruszył w stronę chłopaka, który smacznie sobie spał.
- Uważaj, żeby nie zbudzić tego krasnala, bo nie chcę mieć przez to problemów. - przeszłam obok niego i usiadłam przy głowie Lysa tak, bym mogła widzieć jego twarz. Dotknęłam delikatnie jego włosów, a ten nawet nie drgnął. Sapnęłam z politowaniem i poszłam zgasić światło.
   Gładził mnie po głowie niczym swojego własnego psa. Chciałam zabrać głos, lecz nie miałam zbytnio na to odwagi. Zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, przychodząc tam. Z jednej strony było mi okropnie miło, że tak uroczo się uśmiechał, a z drugiej zaś czułam się bardzo niekomfortowo.
- To powiesz mi, po co tu naprawdę przyszłaś? - uderzyłam go łokciem w brzuch. Głównie dlatego, że nie była to jego sprawa, ale również chciałam się wyżyć.
- Ile czasu mam panu tłumaczyć, że to pana nie dotyczy? - lekko otumaniony spojrzał na mnie spod byka. Przetarł delikatnie oczy i powrócił do poprzednio wykonywanej czynności, a mianowicie do snu. Kastiel zawsze był irytującym osobnikiem, ale po przebudzeniu zachowywał się jeszcze gorzej niż zwykle, nie wliczając zaspanego głosu, którym denerwował bardziej niż swoimi wszystkimi kaprysami. Przykryłam go białą kołdrą i wróciłam z powrotem do Lysandra. Wpadłam na pomysł zostawienia mu płaszcza przy łóżku, bo bezcelowym zachowaniem było budzenie chłopaka.
   Położyłam się już spokojnie na swym łóżku bez baldachimu. "Czy powinnam była tam przychodzić? Przecież nie dość, że to absurdalne zachowanie, ponieważ jest środek nocy, to jeszcze nie udało mi się go obudzić." narzekałam sama na siebie.
- Ale jestem głupia! - warknęłam sama na siebie.
- Wcale nie jesteś. Przestań się oszukiwać. - usłyszałam delikatny głosik Violetty. Prawdopodobnie mówiła przez sen, ale już nie szukałam w tym większego sensu.

***

Ten rozdział w sumie nic nowego nie wnosi do opowiadania. Możecie go uznać za taki bonus, czy coś w ten deseń. Arigato za tyle ciepłych słówek! Miłego czekania na dalsze rozdziały. ^_^