wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 10


Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Ten, kto nie przestrzega zasad jest śmieciem, ale ten, kto nie dba o swoich przyjaciół, jest jeszcze gorszym śmieciem.

   Usiadłam pod murem, zupełnie nie czując nóg i rąk. Sama już nie wiedziałam, co mnie zmusiło do tego, by przesiadywać w taką pogodę na dworze bez kurtki. Nie mogłam się ruszyć. Poczułam, że moje oczy zamykają się delikatnie bez mojego działania. Wiedziałam, że głupio zrobiłam, lecz odwrotu już nie było. Ciało całkowicie odmówiło mi posłuszeństwa. Powieki opadły i już się nie podniosły. Mój czas minął.
   Wiedziałam, że zaraz zjawi się po mnie Ponury Kosiarz i zabierze mnie ze sobą do swej krainy, lecz przed ostatnim zamknięciem oczu ujrzałam, że ktoś biegnie w moją stronę. Tempo tego osobnika było zadziwiające. Pędził, niczym pies ze swoim panem w zaprzęgu. Chłopak klęknął przede mną. Przez pewien moment myślałam, że to jakiś pomocnik Ponurego, ale się myliłam. To był mój Lysander. Jego przerażona twarz, zarumieniony nos i policzki, potargane włosy. Wszystko to sprawiło, że poczułam się głupio przez to, co zrobiłam. Momentalnie odczułam ogromne ciepło, a zaraz po nim dziwne uczucie. Zupełnie, jakbym latała. Uchyliłam delikatnie oczy i zauważyłam, że białowłosy podniósł mnie i idzie ze mną w stronę budynku. Wykorzystałam swoje ostatnie ruchy rękoma przed zaśnięciem i objęłam Lysandra za szyję. Ledwo go widziałam, ale tamtego rumieńca na twarzy nie dało się ukryć.
- Dziękuję. - szepnęłam do niego na ostatku sił i położyłam głowę na męskim ramieniu. - Głupio zrobiłam... - przyznałam i zamknęłam oczy. - Proszę, nie opuszczaj mnie teraz, dobrze? - nie usłyszałam już żadnej odpowiedzi, ani nic nie zobaczyłam. Straciłam przytomność, gdy mieliśmy przekroczyć próg akademika. Podczas snu nachodziło mnie dziwne uczucie winy. Właśnie przeze mnie Lys musiał tam przychodzić, tylko po to, by zabrać moje pół żywe ciało.
   Zrobiło mi się dziwnie gorąco. Otworzyłam oczy i natychmiast zauważyłam, że nie jestem w swoim pokoju. Obok łóżka, na którym się znajdowałam, leżał Lysander. Zerwałam się na nogi i podeszłam do niego. Był strasznie rozpalony. Czerwona twarz, lekko mokre ubrania, a w dodatku leżał na podłodze. Bez namysłu przeniosłam go na łóżko, w którym chwilę wcześniej spałam i okryłam go szczelnie kołdrą. Spojrzałam na wiszący nieopodal łóżka zegar. Do przyjęcia zostały jeszcze tylko trzy godziny. Podeszłam do apteczki, która znajdowała się w każdym pokoju i wyciągnęłam z niej termometr. Odkryłam klatkę piersiową chłopaka i rozpięłam jego koszulę. Właśnie w tamtym momencie zrobiło mi się głupio. Nie wyglądało to normalnie, ale nie miałam wyboru. Przecież nie mogłam pozwolić, żeby wykończyła go podwyższona temperatura. Wsadziłam mu termometr pod pachę. Czekałam chwilę i po kilku minutach mogłam zobaczyć, o ile kresek ma za dużo.
- Trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza... To są chyba jakieś żarty. - szepnęłam sama do siebie i złapałam się za głowę, po czym usiadłam obok chłopaka. Zaczęły atakować mnie jakieś dziwne myśli. To nie była moja wina, prawda? A jeżeli jednak? Nie wybaczę sobie tego! Nie wiedziałam, jak mam się ich pozbyć, ale jedno było pewne...nie wiedziałam, dlaczego tak mu podskoczyła temperatura. To była jedna z najgorszych sytuacji, które mogłam sobie wyobrazić tuż przed przyjęciem. W pewnym momencie zdziwił mnie fakt, że w pokoju nie ma ani Kastiela, ani Nataniela. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że w tych godzinach nigdy nikogo nie ma w pokojach chłopaków. Zaczęłam nasłuchiwać ciężkiego oddechu przyjaciela. Naprawdę się martwiłam, a nie miałam zielonego pojęcia, co robić. Złapałam go za dłoń i przymknęłam oczy, by się uspokoić.

***

Dzisiaj strasznie krótko. Mam wszystko napisane na brudno (w zeszycie) i nie idzie mi przepisywanie tego na komputer. Jest ciężko. Nie wiem, czy to przez to, że jestem okropnie leniwa, czy przez brak weny. W sumie obie opcje są prawidłowe... Przepraszam, że długo nic nie dodawałam. Mam zamiar wstawiać krótsze rozdziały, ale częściej. Więc...dziękuję, że to przeczytałaś/łeś. Zostaw komentarz, czy coś...to motywuje. Bez nich nie mam po co pisać, bo mam świadomość, że nikt tego nie czyta. c: