niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 8

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Nie płacz. Jeśli przedrzesz się przez las cierpień, ujrzysz przed sobą jezioro szczęścia. Nieważne, jak bardzo zabłądziłeś, zawsze jest jakieś wyjście.

   Ktoś krzątał się po pokoju już od szóstej nad ranem. Nie ukrywam, że okropnie mnie to irytowało, ale nie mogłam przecież tak po prostu krzyknąć na tę osobę, by przestała hałasować, ponieważ nie miałam nawet siły podnosić głosu, a co dopiero siebie z łóżka. Pół godziny później ponownie się obudziłam i w końcu, po długich staraniach, wstałam z łóżka i wylądowałam na mięciutkim dywanie.
- Witaj, śpiochu! - ponuro krzyknęła Rozalia. Machnęłam jej z niechcenia ręką na powitanie. Wyglądała nieciekawie. Oczy podkrążone, lekko zaczerwienione, a w dodatku potargane włosy. Najgorszy zdecydowanie był brak uśmiechu na jej ślicznej twarzycce. Nie miałam zamiaru zastanawiać się, co się wydarzyło i bez namysłu zajęłam łazienkę. Guzdrałam się w niej okropnie. Gdy już ubrałam bieliznę, to byłam pewna, że o czymś zapomniałam. Wciąż okropnie chciało mi się spać, więc nie dziwię się, że tak powolno się poruszałam. W pewnym momencie ktoś wtargnął na mój teren. Spojrzałam nietrzeźwo na wysokiego osobnika, stojącego w drzwiach. Gdybym nie była zaspana, to pewnie Kastiel oberwałby stopą w twarz za to, że zobaczył mnie w takiej sytuacji. Jedynym plusem był fakt, iż miałam zawinięty na sobie ręcznik przez co nie widział mnie zupełnie w negliżu. Obróciłam głowę w jego stronę. Jego twarz wyglądała na dziwnie zaskoczoną. W sumie...też pewnie głupio wyglądałam, ale mniejsza o to. Teraz już wiem o czym zapomniałam... Zdecydowanie o zamknięciu drzwi od toalety. Przynajmniej jedynym plusem tejże sytuacji był fakt, iż przyszedł akurat, gdy byłam już ubrana. Obróciłam się powtórnie w stronę lustra i zakończyłam się malować. W tym czasie Kas opuścił te pomieszczenie i zapewne zajął się czymś innym.
   Ledwie pięć minut później wyszłam z łazienki do pokoju. Musiałam natychmiast spakować się do szkoły, ale zapomniałam zupełnie - w dość szybkim czasie - że czerwonowłosy nadal okupuje mój pokój.
- Czegoś ode mnie chciałeś? - mówiłam, powoli pakując kolejne zeszyty. Czasami zastanawiałam się, po jaką cholerę ten chłopak przychodzi i nie mówi dlaczego? Zawsze tak robił i to nie była pierwsza taka sytuacja.
- Tsa. Chciałem tylko panience zadać pytanie. Nie oczekuję sprzeciwów. - uśmiechnął się na co tylko zgodnie mruknęłam w odpowiedzi. - Pamiętasz, o czym mówiłaś do mnie ostatniej nocy? - położył się na moim łóżku i spojrzał na mnie kątem oka. Obróciłam się do niego i zaczęłam się zastanawiać, o co może mu dokładnie chodzić. Nic ciekawego nie przyszło mi do głowy, więc nie zwlekałam dłużej, bo przecież jeszcze miałam lekcje.
- Nie bardzo. Jakoś sobie nic nie przypominam. A to było coś nieodpowiedniego dla twojego ucha? - usiadłam obok chłopaka.
- Hm, pomyślmy...zachowywałaś się jak narwana psychofanka, która koniecznie chciała poznać swojego idola... No oczywiście, że było to nieodpowiednie dla mego ucha. Przecież nic nie zrozumiałem z twojej wypowiedzi. Mówiłaś tylko, że musisz przeprosić Lysadra i w ogóle jakieś głupoty ci na język wpełzały. - spojrzałam na niego. Nie wyglądał, jakby żartował, więc z łatwością mu uwierzyłam. W sumie i tak się domyślałam, o co mi chodziło. Potargałam włosy Kastiela, wstałam i zabrałam torbę. Nie miałam zamiaru mu się tłumaczyć, więc automatycznie zmieniłam temat.
- Idziemy? - zapytałam i poszłam otworzyć drzwi. Chłopak uniósł się tylko w odpowiedzi, zabrał swoje rzeczy i wyszedł wraz ze mną do szkoły.
   Kastiel został na dziedzińcu, natomiast ja już samodzielnie ruszyłam do budynku licealnego. Uczniowie na korytarzu głównym wodzili za mną nienawistnymi spojrzeniami. Czułam się przez nich delikatnie osaczona. Nie przepadałam za tłumami, a w dodatku takimi, które patrzyły się na mnie. Wiedziałam, że robią to, ponieważ byłam nowa, ale przecież nie powinni aż tak dziwnie się zachowywać. Zabrałam potrzebne książki z szafki i poszłam na dziedziniec się przewietrzyć. Zawsze lepiej mi się myślało po pobycie na dworze. Poza tym potrzebowałam jeszcze powietrza, ponieważ się nie wyspałam.
   Wiatr rozwiał moje włosy na kilka stron. Zaciekawiona spojrzałam na zegarek. Było już pięć po ósmej. "Uczeń ma prawo do dziesięciu minut nieuzasadnionego spóźnienia" przypomniałam sobie jedną z zasad, które tłumaczył mi Nataniel. Podniosłam się z ławki i ruszyłam pod salę lekcyjną. Byłam już lekko przebudzona, ale wciąż nie do końca trzeźwa.
   Nacisnęłam klamkę z pełną gracją. Uczniowie wraz z nauczycielem zwrócili swój wzrok na mnie zamiast na Kastiela, który najwidoczniej był przy odpowiedzi ustnej. Biolożka zaczęła niebezpiecznie głośno tupać nogą. Spojrzałam na nią, nadal stojąc przy zamkniętych drzwiach.
- Kogóż mam zaszczyt powitać? - odezwała się, lekko podenerwowanym głosem.
- Sophia Lambert, a pani zapewne Anastazja Gauthier, jak mniemam? - skinęłam głową i spojrzałam ponownie na kobietę. Podejrzewałam, że zaskoczyłam ją swoją wiedzą na jej temat, ale czego się nie robi, żeby zdobyć pierwsze i dobre wrażenie?
- Oczywiście. - również skinęła do mnie głową. - Gdzieś ty się podziewała? Minęło już osiem minut. Zajęcia dawno się zaczęły! - spojrzałam na nią z kpiną w oczach.
- "Uczeń ma prawo do dziesięciu minut nieuzasadnionego spóźnienia", proszę pani. - sapnęłam poirytowana i bez dalszych rozmów rozejrzałam się za wolnym miejscem. Nie udało mi się takowego znaleźć. Rozejrzałam się ponownie i zauważyłam jedno wolne miejsce obok przystojnego bruneta w pierwszej ławce. - Można? - spokojnie zapytałam. Kiwnął zgodnie głową i odsunął się kawałek w bok, by udostępnić mi chociaż trochę miejsca. Byłam już zmęczona szkołą, chociaż niedawno się zaczęła...
- Panno Lambert! - podniosłam się z krzesła, gdy usłyszałam swoje nazwisko. - Pomożesz Kastielowi przy odpowiedzi. To w ramach nagrody.
- Oczywiście. - stanęłam obok czerwonowłosego i przyglądnęłam się bliżej nauczycielce. Z pozoru młoda, ale w rzeczywistości miała jakieś czterdzieści dwa lata. Blond włosy upięte były w małego koka z tyłu głowy, a okulary nałożone na mocno błękitne oczy. Otworzyła książkę i zaczęła spokojnie wertować strony.
- Kastielu, jaka jest funkcja skóry? - spojrzał na mnie, a zaraz na nauczycielkę. Wzruszył ramionami, więc pytanie automatycznie przeszło na mnie. Byłam prawie pewna, że zabiję Kastiela za jego brak wiedzy na tak oczywisty temat.
- Ech... Dzięki niej możemy regulować ciepłotę ciała. Skóra jest warstwą izolacyjną, która ochrania nas przed czynnikami chemicznymi i mechanicznymi. Usuwa niewielkie ilości mocznika, amoniaku, dwutlenku węgla oraz kwasu moczowego. Melanina zawarta w skórze chroni nas przed promieniami UV. - klasa zaczęła klaskać. Spojrzałam na nich zdziwiona. Czułam się jakbym wylądowała jako pierwszy człowiek na Marsie. Nie wiedziałam, jak mam zareagować na ich chore zachowanie. Biolożka wstała i pogratulowała mi. Prawdopodobnie zauważyła moją zdziwioną minę, więc automatycznie mi wszystko wyjaśniła.
- Panno Lambert, trafiła pani do klasy, która nie ma w zwyczaju się uczyć. Zaskoczyła ich panienka swoją wiedzą. - odesłała mnie machnięciem ręki do ławki. Kątem oka zauważyłam, że brunet mi się przygląda, zaś za chwilę klepnął mnie w ramię zimną dłonią. Przeszły mnie dreszcze z chłodu.
- Gratuluję! - szepnął. W tym całym zamieszaniu nawet nie zapytałam jak ma na imię. Najwidoczniej byłam rozkojarzona do tego stopnia, że o zapomniałam o najważniejszych rzeczach.
   Spokojnie wyszłam ze szkoły. Oczywiście lekcje już się zakończyły. Doszłam tam, gdzie po raz pierwszy spotkałam szkolnego buntownika. Obojętnie przeszłam przez park i znalazłam się w mieście. Kuro może i nie należało do popularnych miast, ale było ogromne. W moim mniemaniu. Na ulicach stały kolorowe szeregowce oraz spora ilość sklepów, które swym wyglądem zachęcały do kupna wielu ciekawych produktów. Szczególną uwagę zwróciłam na sklep muzyczny. Wielki tłum stał pod nim a z każdą chwilą coraz bardziej malał. Przeszłam obok i nawet nie próbowałam wchodzić. Wolałam poczekać na mniejszą kolejkę. Miałam pewne zamiary w stosunku do tego budynku. Bez dłuższego namysłu skręciłam w ulicę Aoki. Odbywał się tam jakiś festyn, więc od razu poszłam spojrzeć co się dzieje. Nie działo się tam nic ciekawego. Jednym z najczęstszych widowisk jakie tam zauważyłam, byli pijani mężczyźni. Nagle usłyszałam znaną mi melodię. Ruszyłam w kierunku, z którego dobiegała. Stanęłam jak wryta w ziemię. Na scenie grał mój ulubiony zespół rockowy. Podeszłam pod scenę i stanęłam w pierwszym rzędzie. Wielkiego tłumu raczej nie było, ponieważ nie należeli do najbardziej znanych zespołów. Tak naprawdę dopiero zaczynali, ale odnieśli już spore sukcesy w swojej karierze muzycznej. Bezemocjonalnie spojrzałam na przystojnego wokalistę. Odkąd pamiętam podobała mi się jego uroda. W pewnym momencie zaczęłam śpiewać z nimi wszystkie piosenki. Każda melodia trafiała idealnie w mój gust muzyczny. Byli niesamowici. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak idealnych dźwięków, chociaż nie. Był taki jeden zespół, który bardzo dobrze znałam. Dorównywali im talentem, ale jednak jeden z nich na pewno był lepszy. Podszedł do mnie młody mężczyzna i zapytał, czy chcę z nim zatańczyć do "Let's go!". Bez namysłu się zgodziłam a zaraz kręciłam się w jego objęciach. Czułam się szczęśliwa. Ledwo przyjechałam do miasta, a już spotkało mnie tyle zaskakujących rzeczy.
   Usiadłam spokojnie przy barku i zamówiłam jakiś napój z alkoholem. Byłam zdecydowanie zadowolona faktem, iż nikt nie zapytał, czy jestem pełnoletnia. Upiłam łyk napoju i wróciłam pod scenę. Miałam zamiar jeszcze trochę się pobawić, wyszaleć się. Musiałam jakoś odsapnąć po wszystkich chorych zdarzeniach, które miały ostatnio miejsce. Musiałam...nie, nie musiałam. Ja po prostu tego pragnęłam. Do tańca zaprosiło mnie kilka osób. Teraz nie byłabym nawet w stanie opisać wyglądu chociaż jednego z tych ludzi. Bawiłam się do samego końca koncertu. Później razem z resztą fanów i fanek ruszyłam po autografy.
   Wszystko zakończyło się około dwudziestej. Czułam się padnięta. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w akademiku, ale musiałam jeszcze coś sprawdzić. Zdecydowanie ruszyłam przed siebie i tym sposobem, nie zwracając uwagi na otoczenie, wylądowałam pod sklepem muzycznym, który chciałam wcześniej odwiedzić. Nie było już tłumu. Ze środka wychodziły tylko pojedyncze osoby. Chwilę przyglądałam się logu sklepu, lecz po chwili weszłam do środka. Chciałam kupić nową gitarę, ponieważ stara została w domu. Na dodatek zostawiłam ją w opłakanym stanie. Wyrwane struny i kilka zarysowań w niektórych miejscach. Miałam ogromny sentyment do mojej czarnej gitary - Jastrzębia. Zasmuciłam się, gdy dowiedziałam się, że obecnie żadnej nie ma w sklepie. "Co za denny sklep" pomyślałam poirytowana i ruszyłam w stronę wyjścia. Prawie udało mi się wyjść, ale nieszczęśliwie zderzyłam się z kimś. Przetarłam dłonią czoło, w które się uderzyłam, wstałam i spojrzałam na wysokiego osobnika, stojącego przede mną. Zdziwiłam się. Tym niezdarnym chłopcem był nie kto inny jak Lysander.
- Przepraszam, znowu nie patrzyłem na dro... Sophie? - zamilknął i spojrzał na mnie z ukosa.
- Tak. - odpowiedziałam cicho. Uśmiechnął się pod nosem. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego jest taki spokojny.
- Najmocniej przepraszam, ale spieszę się. Mam nadzieję, że zatrzymali jeden album dla mnie, jak ich o to prosiłem... - ostatnie zdanie powiedział do siebie i pogramolił się pod kasę sklepową. Zignorowałam go i lekko zdenerwowana ruszyłam w wyznaczone wcześniej miejsce - do akademika.
   Nawet łóżko mi dokuczało. Głośno skrzypiało, a do tego wszystkiego wychodziły z niego sprężyny. Zaczęłam się nawet zastanawiać, co robili na nim poprzedni właściciele. Uderzyłam pięścią w poduszkę i schowałam się pod kołdrą. Chciałam w końcu w spokoju zasnąć, lecz nagle ktoś, wraz z trzaskiem drzwi, wpadł do pokoju. Słyszałam tylko ciche łkanie. Wychyliłam głowę spod kołdry i spojrzałam na dziewczynę. Rozalia była strasznie zapłakana. Lekko się wystraszyłam, więc bez dłuższego zwlekania wstałam i usiadłam obok niej. Miałam ogromną ochotę zapytać ją o powód płaczu, ale nie chciałam, by załamała się jeszcze bardziej. Zamiast tego przytuliłam ją. Gdyby nie jej płacz, zapewne słyszałabym jeszcze szybkie bicie jej serca. Dziewczyna odsunęła się ode mnie i położyła się na moje kolana. Nie ukrywam, że delikatnie się zdziwiłam, ale nie myślałam nad tym, co mam zrobić. Zaczęłam gładzić ją delikatnie po głowie. Byłam prawie pewna, że to wszystko wina jej chłopaka, ale wolałam nie być dociekliwa. Nie chciałam mieszać się w jej sprawy sercowe. Po czasie umilkła. Szturchnęłam ją, ale okazało się, że zasnęła. Uspokoiłam się. Byłam w lekkim szoku po spotkaniu jej w takim stanie. Zawsze wydawała się radosna i szczęśliwa, a wtedy? Wtedy ujawniła swoją drugą stronę. Ułożyłam ją na łóżku i przykryłam kołdrą.
   Cicho zamknęłam drzwi i opuściłam pokój. Miałam wielką ochotę się przewietrzyć i odświeżyć swoje myśli. Nie sądziłam, że wypiłam aż tyle na tym festynie... Szłam z zaciśniętymi pięściami przez korytarz. Jedno ze świateł zapalało się i gasnęło cały czas. Wyglądało to trochę jak typowa scena z horroru. Powoli wszystko zaczynało mnie denerwować. Uderzyłam pięścią w ścianę. Nie panowałam nad swoją złością, znowu. Nagle znikąd usłyszałam głos: "Dlaczego mnie bijesz? Zrobiłam ci coś? Jestem taka miła...". Rozległ się jeden fragment po całym korytarzu. Wciąż słyszałam "...taka miła...". Ściany zaczęły się niebezpiecznie zbliżać. Czułam się jak ogórek w słoiku. Z pokoi zaczęli wychodzić licealiści. Każdy był okropnie zmasakrowany. Jeden nie miał ręki, to drugi głowy. Przyglądałam im się, ciągle zwiększając dystans pomiędzy nami. Zaczęło mi się robić niedobrze na ich widok. Skuliłam się w kącie. Zaczęłam jednocześnie krzyczeć i się trząść. Byłam przerażona. Po raz pierwszy się bałam. Zamknęłam oczy, gdy zauważyłam, że nagle zbliżył się do mnie jakiś przerażający potwór bez głowy, który pochylił się nade mną.
- Sophie! Hej, Sophie! - otworzyłam oczy i ujrzałam twarz. Jakże przerażona to była twarz. Przyglądała mi się ze zmartwieniem w oczach. Odepchnęłam ją od siebie i skuliłam się ponownie w kącie. "...taka miła..." ponownie usłyszałam ten głos. Momentalnie rzuciłam się w ramiona osoby klęczącej przede mną. Objęła mnie. Po krótkiej chwili poczułam, że lecę, że jestem podnoszona. Byłam tak sparaliżowana strachem, że z trudem mi przychodziło wołanie o pomoc. W efekcie nawet tego nie zrobiłam.
   Podniosłam się i niebezpiecznie pisnęłam. Światła były zgaszone, okna zamknięte i zasłonięte długimi firanami. W całym pomieszczeniu panował mrok. Słyszałam tylko ciche pochrapywanie. Nic poza tym. Opuściłam głowę i ponownie zasnęłam.
   Usłyszałam kobiecy, a jakże znajomy głos. Szeptał mi do ucha:
- Nie bój się. Jestem przy tobie. - otworzyłam oczy. Nade mną stała piękna kobieta z okropnie poranioną twarzą. Obok niej zauważyłam mężczyznę z podobnymi obrażeniami. Byłam przerażona. Nie miałam pojęcia, kim są ci ludzie. Bałam się. Nigdy nie widziałam ich na oczy, bynajmniej tego nie pamiętałam. Siwa kobieta przejechała dłonią po mym policzku. Uśmiechnęła się czule. Wtedy zrozumiałam kim ona jest.
- Mamo, tato, co wy tu robicie? - zrobili smutne miny i zniknęli. Wtedy zrozumiałam, że to były tylko halucynacje. Nie mogłam przecież naprawdę wiedzieć jak wyglądali... Raczej po utracie pamięci nie mogłam tego wiedzieć. Chciałam ich zatrzymać, ale zamiast tego - ponownie zasnęłam.
   Przekręciłam się na drugi bok. Coraz bardziej zaczynała boleć mnie głowa. Nagle poczułam chłodną dłoń na swoim policzku. Otworzyłam oczy. Bałam się, że znowu coś okropnego pojawi mi się przed twarzą. Naprzeciwko stał maleńki, białowłosy chłopiec. Jego oczka zasłonięte były za długą grzywką. Zabrał swoją drobną rączkę i wybiegnął z pokoju. Wstałam, ale zaraz ponownie upadłam na łóżko. Byłam okropnie osłabiona. Ledwo się poruszałam. Nagle ktoś uchylił drzwi do pokoju. Przeszły mnie okropne dreszcze na widok małego i dużego Lysandra. Stanęli naprzeciwko mnie. Zdziwiłam się. Nigdy nie słyszałam, że Lysiu ma brata, ale podejrzewam, że to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni.
- A nie mówiłem, że się budzi? - starszy potargał młodszego po głowie.
- Tak, tak, ale wracaj już do mamy. Zrozumiałeś? - chłopiec pokiwał przytakująco główką i pożegnał mnie serdecznym uśmiechem. Wyglądali na bardzo silnie zżytą rodzinę. Powieki same mi opadły. Zrozumiałam, że to nadal nie był mój świat. Zasnęłam.
   Kurczowo trzymałam kogoś za kurtkę. Nie, to nie był człowiek. To nie była nawet kurtka. Kurczowo trzymałam zaciśnięty w pięści koc. Któryś raz z rzędu podniosłam się i obejrzałam w około. Ten pokój wydawał mi się dziwnie znajomy. Poczułam chłodny powiew wiatru, przez co jeszcze bardziej schowałam się pod koc. Nagle poczułam, że coś ciężkiego siada obok mnie. Wyłoniłam się delikatnie spod kołdry i spojrzałam na bardzo dobrze zbudowaną, męską posturę.
- Dobrze się czujesz? - czerwonowłosy zapytał z troską i jednocześnie kpiną w głosie, dając mi do zrozumienia, że w tym pokoju ktoś jeszcze śpi. Kiwnęłam głową na znak zgody. Uśmiechnął się podejrzanie. W pewnym momencie zrobiło mi się goręcej. Podniosłam się z łóżka i wybiegłam z pokoju. Bałam się przebywania z nim w jednym pokoju sam na sam. Racja, ktoś tam jeszcze był, ale spał. Szłam niepewnie przed siebie. W pewnym momencie mnie zamroczyło. Upadłam na podłogę i zemdlałam.
   Było naprawdę cicho. Słyszałam tylko ciche szepty. Byłam w szoku. Nie dość, że przyśnili mi się rodzice, których zapewne sobie wyobraziłam, to w dodatku nie potrafiłam wybudzić się z tego koszmaru. Delikatnie przetarłam oczy, rozmazując cały makijaż do końca. Rozejrzałam się niepewnie. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam swój pokój. Tak bardzo na to czekałam. Gdybym miała siłę, to z pewnością śmiała bym się jednocześnie płacząc ze szczęścia. Miałam dość budzenia się w dziwnych miejscach. Trzymałam kciuki, żeby to był ten normalny świat. Kątem oka zauważyłam Rozalię, która bacznie mi się przyglądała. Wyglądała na zmartwioną, lecz kiedy się uniosłam od razu rzuciła mi się na szyję i mocno mnie objęła.
- Tak bardzo się martwiłam. - wyszeptała mi cicho do ucha, łamiącym się głosem. - Nie rób mi tego więcej. Już nigdy. - zdusiła mnie bardziej. Zrobiła to tak mocno, że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- R-Rozalio, jak długo tutaj tkwię? - zająknęłam się, zachrypniętym głosem. Dziewczyna dała mi do zrozumienia, że trwa to już jakieś trzy dni. Zaśmiałam się w duchu i poszłam do toalety odświeżyć się.
   Podejrzewałam, dlaczego mój stan się tak pogorszył. Kiedyś miałam podobną sytuację, gdy jeszcze byłam z Dakotą. Dodał mi do alkoholu jakieś tabletki. Później przez kilka dni miałam halucynacje. Prawdopodobnie na tym festynie zrobili w ten sam sposób. Dobrze, że narkotyki zadziałały dopiero, gdy wróciłam do akademika... Wolę nawet nie myśleć, co by mi zrobili, gdybym została tam parę chwil dłużej.
   Wyszłam z łazienki i usiadłam na łóżku, wycierając włosy ręcznikiem. W pewnym momencie podniosłam głowę i rozejrzałam się po pokoju. Nikogo nie było. Zignorowałam brak obecności dziewczyn. Nie chciało mi się wtedy z nimi rozmawiać. Byłam po prostu zmęczona. Zmęczona tymi dziwnymi fragmentami w mojej głowie. Nagle usłyszałam ciche stukanie do drzwi. Podeszłam spokojnie do nich, ale zawahałam się je otworzyć. Przypomniało mi się, co się stało, gdy po raz pierwszy wyszłam stamtąd. Stukot się powtórzył. Speszyłam się i automatycznie wskoczyłam pod kołdrę, lekko się trzęsąc. Ktoś wszedł do pokoju. Wiedziałam, że to może być już mój koniec - nawet, jeżeli były to tylko halucynacje. Zamknęłam oczy i skuliłam się w kuleczkę. Bałam się. Naprawdę się bałam. Poczułam, że ktoś delikatnie podnosi kołdrę i siada obok mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam niepewnie przed siebie. Kamień spadł mi z serca, gdy w pokoju zobaczyłam Lysandra i Nataniela. Zbliżyłam się do siedzącego obok mnie blondyna i złapałam go za policzki. Zaczęłam mu je rozciągać, by sprawdzić, czy aby na pewno jest żywy, ponieważ mógł - równie dobrze - być rozkładającymi się zwłokami.
- E-Ej! Co robisz? - zapytał, łapiąc mnie za nadgarstki i jednocześnie hamując je, bym przestała go dręczyć.
- Sprawdzałam, czy jesteś żywy. - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się niepewnie. - Co wy tutaj robicie? - zapytałam, spoglądając na chłopaków.
- Musisz podpisać te usprawiedliwienie. - puścił mnie i wyjął kawałek papieru z kieszeni. Wzięłam go, podpisałam i oddałam blondynowi. Nie chciałam, żeby przebywał długo w moim pokoju. Szczerze za nim nie przepadałam. - A on...to już nie moja sprawa. Wpadł przy okazji. - białowłosy uderzył go w głowę i odwrócił niepewnie wzrok. Nataniel tylko westchnął i wstał. - Powrotu do zdrowia! - pożegnał się i wyszedł z pokoju. Nastała grobowa cisza. Lysander wciąż patrzył w podłogę, nie mogąc pozbyć się z twarzy rumieńca, zaś ja zignorowałam go i opadłam delikatnie na łóżko i zamknęłam oczy.
- S-Sophie?! - Lysander podszedł do mnie natychmiast i lekko mną potrząsnął. Wystraszyłam się i od razu otworzyłam oczy. Spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem. Zapewne bał się jeszcze bardziej niż ja. - Nie strasz mnie tak więcej... - wziął mnie w ramiona i delikatnie mnie uścisnął. - Tak się martwiłem... - wyszeptał do mnie. Tak bardzo kochałam jego piękny głos, że za każdym razem, gdy coś mówił, czułam się jak zaczarowana laleczka. Zacisnęłam pięści na jego koszuli i wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak gwałtownie zareagował, gdy po prostu się położyłam... Znów czułam się bezpieczna. Gdybym tylko mogła, nigdy bym go nie puściła. - Codziennie tutaj przychodziłem, by sprawdzić jak się czujesz. Ciągle miałaś gorączkę i nie chciałaś się obudzić. Nie reagowałaś na nic. Kilka razy chciałem dzwonić po pogotowie, ale nie chciałem, byś leżała tam samotnie z zupełnie obcymi ludźmi. - ucieszyłam się w duchu, że aż tak się o mnie martwił. Czułam, że nie chciał mnie puścić, że chciał mnie bronić, dbać o mnie.
- Hej, gołąbeczki! - do pokoju wpadł Kastiel. Nie mam pojęcia dlaczego wszedł bez pukania, ale, gdyby nie było tam Lysa, to jestem pewna, że byłby już martwy. Wystawiłam mu język i nie pozwoliłam białowłosemu się ode mnie oderwać. Zresztą, nawet nie próbował tego zrobić. - Soph, mam dla ciebie wiadomość od Lysandra. - spojrzał na mnie z tym swoim błyskiem w oku. - "Och, tak się martwię. Gdybym tylko mógł z nią tam być". - zaśmiał się głośno. Najwidoczniej sprawiało mu to ogromną radość. Nie wzruszyłam się jego słowami i zachowałam kamienną twarz. - Wiesz, Soph... On zasnął. Nie spał od kilku dni, bo wciąż się zamartwiał. Zabrać go stąd? - zapytał spokojnie. Spojrzałam na niego wrogo. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógł tam specjalnie przyjść, żeby zabrać mojego najlepszego przyjaciela, bez podawania informacji, które mówiłyby by, co on by z nim zrobił.
- Jeżeli zasnął w mych objęciach, to na pewno ci go nie oddam. Możesz pomarzyć! - wystawiłam mu język i uśmiechnęłam się zwycięsko. - Możesz już wyjść. - kiwnął głową na "tak" i opuścił pokój. Miałam kilka niecnych planów wobec białowłosego, więc dłużej nie zwlekałam. Położyłam jego głowę na moich kolanach i rozwiązałam mu chustę. Nie chciałam, by przez przypadek się udusił, gdy będzie spać.
- Hej, Lysiu, śpisz, bo mam zamiar cię rozebrać? - zapytałam, delikatnie gładząc go po włosach. Nie zareagował. Stwierdziłam więc, że ma bardzo twardy sen i nie będę go dręczyć, jeżeli jest nieprzytomny. Chociaż skrycie tego pragnęłam. Usiadłam na krawędzi łóżka i zamknęłam oczy. Byłam trochę zaspana i rozkojarzona. Musiałam połączyć wszystko, co do tej pory zrozumiałam, w jedność, lecz moje plany legły w gruzach. Śpiący Lysander złapał mnie za brzuch i przyciągnął do siebie. Czułam się jak wielki, pluszowy miś. Uśmiechnęłam się i odwróciłam twarzą w stronę chłopaka. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Speszyłam się. Byłam lekko przerażona, ale jednocześnie szczęśliwa. Nigdy nie widziałam śpiącego Lysia i jego twarzy z tak bliska. Serce zabiło mi trochę szybciej. Chciałam przestać wymyślać jakieś niestworzone historie i zwyczajnie odwróciłam się do niego tyłem. Przez chwile leżałam i próbowałam uspokoić swoje serce, wyobrażając sobie, że to nie Lysander, tylko wielka przytulanka.

poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 7

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

I choć zostaniemy rozdzieleni, nasze dusze zjednoczą się ponownie pod naszym sztandarem.

   - Dajcie mi chwilę spokoju, przecież tylko mnie podwieźli! - bezustanne tłumaczenia, że nic nie zaszło między mną a chłopakami nie ruszyły się ani trochę z linii startu. Nie mogły się pogodzić z faktem, iż ledwo zapisałam się do Amorisa, a już wszystkie najlepsze kąski się za mną uganiają.
- A to? Co on tutaj robi? - Rozalia stanęła z płaszczem Lysandra w dłoni i zaczęła energicznie tupać stopą. Spojrzałam na nią krzywo i niechętnie. Poczułam, że na moje policzki wpływa delikatny rumieniec. Podejrzewam, że pojawił się tam dlatego, że nie pamiętałam skąd dokładnie mam część garderoby chłopaka. - Hej, Skarbie. Nie rumień się tak. Wiem, ze wpadł ci w oko. - przez ułamek sekundy miałam wielką ochotę zadźgać białowłosą łyżką, a następnie rozebrać ją do suchej nitki. Zastanawiałam się, jak swobodnie może mówić takie brednie. Racja, Lysander był przystojnym chłopakiem, ale to nie znaczyło, że zatraciłam się w nim po uszy, tylko dlatego, że posiadam jego płaszcz.
- Dlaczego musisz być taka dosadna? - wtrąciła się cicho Violetta. W myślach byłam jej wdzięczna za to, że odważyła się przerwać to przenikliwe spojrzenie Rozy.
- Ja? Proszę cię, spójrz na nią. To ona wymiguje się od prawdy, kręcąc, że nic się specjalnego nie wydarzyło. Prędzej czy później i tak się wszystkiego dowiem. Mam od takich rzeczy Leo! - wypięła dumnie pierś i spojrzała z góry na niziutką Violę.
- Wiesz, wątpię, by Lys był na tyle wylewny, żeby spowiadać się starszemu bratu z tego, co się wydarzyło. - odsapnęłam, widocznie znudzona tą, jakże doprowadzającą mnie do szału, konwersacją. Ponownie spojrzałam na Rozalię. Z jej oczu cisnęły pioruny, które mogłyby powalić nawet wielką kupę mięsa. Pokręciłam karcąco głową i zwróciłam się w stronę Violi. - Mogłabyś zostawić nas na chwilę same? Nie chcę, żebyś widziała to, co zaraz się tutaj wydarzy. - nasz Niziołek wstał i zabrał szkicownik, ołówki i kilka kredek. Zapewne miała zamiar ponownie narysować coś, co zaparłoby dech w piersiach nawet Michałowi Aniołowi.
- I tak miałam się zbierać. Mam jeszcze sporo pracy. Do zobaczenia! - powiedziała szybko, ale było słychać, że jest ucieszona z tego, iż nie musiała sama nas opuszczać. Czasami naprawdę mnie zaskakiwała swym stoickim spokojem. Pomachałyśmy jej ręką na pożegnanie i wróciłyśmy do siebie spojrzeniami.
- Mów, co się stało. Przede mną i tak się nie uchronisz, bo jak to mówią: "Ma się wtyki - ma się prąd". Sophie! - zrobiła minę szczeniaczka i najbardziej maślane oczy jakie potrafiła.
- Mówiłam ci, byś nie zdrabniała mojego imienia, ale jeżeli już wolisz wypowiadać je w ten sposób to proszę bardzo, ale nie przy ludziach. - zlustrowałam ją od góry do dołu i uśmiechnęłam się podejrzanie. - Chcesz wiedzieć? - kiwnęła szybko głową. - Tylko nie myśl, że robię to, bo ty tak chcesz. - rozsiadłam się wygodniej na łóżku i wciągnęłam powietrze ze świstem do ust. - Dobrze, więc słuchaj. - opowiedziałam jej wszystko, omijając fakt o zamkniętym pokoju w sierocińcu, historię o mojej protezie, drobną kłótnię chłopaków, mój szloch i sytuację na tylnym siedzeniu. Wolałam zachować te prywatniejsze sprawy dla siebie i osób obecnych przy nich. Czasami lepiej trzymać język za zębami. Przysunęła delikatnie swą twarz do mojej i zaczęła szukać najdrobniejszych oznak bluźnierstwa. Po kilku sekundach przyglądania się mojej zażenowanej twarzy, jej usta wygięły się w wesoły bumerang. Fakt, nie poznała we mnie kłamcy, ponieważ powiedziałam jej całą prawdę, omijając tylko kilka gorących, dla niej, tematów.
- I serio to wszystko zdarzyło się w tak krótkim czasie?! Musisz sobie ze mnie żartować z czego wynika, iż jesteś idealną kłamczuchą! Dobrą do tego stopnia, że udało ci się mnie poskromić. - zaśmiałam się w duchu z jej wyczerpującej wypowiedzi. Była tak zdezorientowana, że nie zwróciła uwagi, że zabrałam jej płaszcz Lysa z rąk.
- Tak. Dla mnie to również jest mało prawdopodobne, ale jednak miało miejsce i jakoś musisz w to uwierzyć skoro miałaś czelność prosić, a nawet błagać i wyciskać na siłę ze mnie takie informacje. - spojrzałam na nią pobłażliwie i uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko potrafiłam.
- Ale jak to możliwe? Przecież ja jestem ładniejsza, a takiego brania jeszcze nigdy nie miałam. Zwłaszcza nie po pierwszym dniu szkoły. - zaśmiałyśmy się spokojnie. Uwielbiałam, gdy Roza żartowała na temat swojej urody, chociaż sama mogłam się zgodzić, że jest niesamowicie piękna.
- A zmieniając temat. Jak się tutaj znalazłam? Nie przypominam sobie jakoś, żebym przyszła tu o własnych siłach. - zapytałam, zwyczajnie pragnąc zmienić temat rozmowy na jakiś łagodniejszy. Dziewczyna podrapała się po głowie. Wyglądała tak, jakby sama tego nie pojmowała.
- Och! Już pamiętam! - krzyknęła podekscytowana, klaszcząc w dłonie. - Obudziłam się w środku nocy i dziwnym trafem ktoś odkładał cię na łóżko.
- Śpisz?
- Właśnie się obudziłam.
- Nie musiałaś przepraszać.
- Mniej więcej w ten sposób wyglądał wasz dialog. Podniosłam się, a ta osoba szybko zwiała z pokoju. Naprawdę się wystraszyłam, więc natychmiast do ciebie podeszłam. Leżałaś na łóżku cała mokra i w dodatku ubłocona. Patrzyłaś na mnie dziwnie zamglonym wzrokiem. Powiedziałam, żebyś się wykąpała i tak też postąpiłaś. Poważnie nic nie pamiętasz? - wytłumaczyła mi wszystko co do joty. Jej twarz dziwnie zbladła i skrzywiła się. Może zwyczajnie doznała szoku, że ktoś mógł włamać się do pokoju lub jeszcze coś gorszego przyszło jej do głowy.
- Nic a nic. - ruszyłam ramionami i obojętnie spojrzałam na współlokatorkę. Posłałam jej wymuszony uśmiech, a następnie wyciągnęłam telefon z kieszeni. Po zapaleniu komórki na jej wyświetlaczu pojawiła się informacja o czterech nieodebranych połączeniach. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam od kogo są, a zaraz prędko wstałam i wyszłam z pokoju, uprzednio zabierając płaszcz Lysa i tłumacząc Rozie, że idę mu go oddać.
   Zapukałam cicho do drzwi. Nie miałam ochoty na mocne trzaskanie, bo Kastiel mógłby się zdenerwować. Dopiero po wykonaniu czynności zauważyłam, że jestem w dość dużo odkrywającej halce do snu. Jak zwykle wpierw robiłam, a później myślałam. Większej kretynki z siebie nie mogłam zrobić. Już miałam się wycofać, gdy nagle drzwi pokoju się uchyliły i zobaczyłam w nich znajomą posturę. Usłyszałam dźwięk zapalanego światła, zaś chwilę później ujrzałam w drzwiach Nataniela. Stał bez koszulki i w samych dresach. Jedyne miłe zdanie, które mogłam o nim w tamtej chwili powiedzieć: "Co jak co, ale ciało ma boskie". Słowa, które zabrzmiałyby na głos jak z ust jakiejś szurniętej nastolatki, która uwielbia oglądać facetów bez koszulek. Na jego twarzy pojawiła się zmieszana mina. Zapewne nie tylko mym wyglądem, ale i jego własnym. Natychmiast wyciągnął dłoń w moją stronę i bez namysłu wciągnął mnie całą do środka. Zdziwiłam się jego gwałtownym zachowaniem, ale zachowałam resztki powagi i zdrowego rozsądku.
- Poczekaj, pójdę się ubrać. Czuję się trochę nieswojo... - podrapał się gwałtownie po głowie i próbował nie spojrzeć na mnie poniżej twarzy.
- A ja co mam powiedzieć? - odpowiedziałam lekko poirytowana.
- Ja... - speszył się i natychmiast poszedł po koszulkę. Założył na siebie biały t-shirt. Nawet przez koszulkę widziałam jak dobrze jest zbudowany. - Czegoś potrzebujesz? - zapytał niepewnie.
- Lysandra. - kiwnął dziwnie głową i ruszył w stronę chłopaka, który smacznie sobie spał.
- Uważaj, żeby nie zbudzić tego krasnala, bo nie chcę mieć przez to problemów. - przeszłam obok niego i usiadłam przy głowie Lysa tak, bym mogła widzieć jego twarz. Dotknęłam delikatnie jego włosów, a ten nawet nie drgnął. Sapnęłam z politowaniem i poszłam zgasić światło.
   Gładził mnie po głowie niczym swojego własnego psa. Chciałam zabrać głos, lecz nie miałam zbytnio na to odwagi. Zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, przychodząc tam. Z jednej strony było mi okropnie miło, że tak uroczo się uśmiechał, a z drugiej zaś czułam się bardzo niekomfortowo.
- To powiesz mi, po co tu naprawdę przyszłaś? - uderzyłam go łokciem w brzuch. Głównie dlatego, że nie była to jego sprawa, ale również chciałam się wyżyć.
- Ile czasu mam panu tłumaczyć, że to pana nie dotyczy? - lekko otumaniony spojrzał na mnie spod byka. Przetarł delikatnie oczy i powrócił do poprzednio wykonywanej czynności, a mianowicie do snu. Kastiel zawsze był irytującym osobnikiem, ale po przebudzeniu zachowywał się jeszcze gorzej niż zwykle, nie wliczając zaspanego głosu, którym denerwował bardziej niż swoimi wszystkimi kaprysami. Przykryłam go białą kołdrą i wróciłam z powrotem do Lysandra. Wpadłam na pomysł zostawienia mu płaszcza przy łóżku, bo bezcelowym zachowaniem było budzenie chłopaka.
   Położyłam się już spokojnie na swym łóżku bez baldachimu. "Czy powinnam była tam przychodzić? Przecież nie dość, że to absurdalne zachowanie, ponieważ jest środek nocy, to jeszcze nie udało mi się go obudzić." narzekałam sama na siebie.
- Ale jestem głupia! - warknęłam sama na siebie.
- Wcale nie jesteś. Przestań się oszukiwać. - usłyszałam delikatny głosik Violetty. Prawdopodobnie mówiła przez sen, ale już nie szukałam w tym większego sensu.

***

Ten rozdział w sumie nic nowego nie wnosi do opowiadania. Możecie go uznać za taki bonus, czy coś w ten deseń. Arigato za tyle ciepłych słówek! Miłego czekania na dalsze rozdziały. ^_^

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 6

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.

Kastiel kretyńsko mi się przyglądał. Miałam wielką ochotę rzucić go butem w twarz, ale sobie odpuściłam. Wciąż nie mogłam znieść myśli, że Lysander naprawdę wypowiada takie słowa. Rozumiem ja, czy też Kastiel to robimy, lecz do niego to zwyczajnie nie pasuje. Był takim opanowanym chłopakiem i nie mam zielonego pojęcia, co w niego wstąpiło.
Pamiętacie, jak napisałam, że trochę mnie zamroczyło? Mam nadzieję, że tak. To nie była tylko chwilowa strata wzroku. Po prostu zemdlałam z przemęczenia, a raczej bólu głowy. Kłócili się tak głośno, że moja głowa nie wytrzymała napięcia w wyniku czego upadłam. Omdlenie nie trwało za długo, około dziesięciu minut, a chłopcy nawet nie zdążyli zareagować, gdyż byli tak bardzo pochłonięci kłótnią. Otworzyłam oczy. Byłam cała zabłocona i mokra. Chwyciłam się auta, bo niestety nie dane mi było wstać o własnych siłach, i podniosłam się do pozycji pionowej. Deszcz padał jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej. Zauważyłam, że między przyjaciółmi doszło do rękoczynów. Bez namysłu stanęłam między nimi. Któryś z dwóch uderzył mnie. Nie sądziłam, że mają aż tyle siły. Przez ten cios zakręciło mi się trochę w głowie, ale na szczęście szybko przeszło i mogłam normalnie ich powstrzymać. Sama już nie wiem, który wymierzył we mnie pięść, lecz wiem, że nie było to celowe. Obróciłam się w stronę czerwonowłosego i rzuciłam nim o ziemię jak kamieniem. Kałuża pod nim rozbryznęła się na wszystkie strony. Wyglądał jak dziecko, które właśnie bawiło się w błocie. Lysander zaczął się potajemnie śmiać.
- Czego rżysz? - obróciłam się w jego stronę. Spojrzał na mnie przerażony. Nie wiedziałam, że aż tak straszna jestem.
- To nie jest tak jak my...! - popchnęłam go obok Kastiela. Znudziła mnie całkowicie ich kłótnia. Miałam zdecydowanie dosyć tamtejszego dnia.
- Dość! Mam po dziurki w nosie waszej sprzeczki. A poza tym to bolało... - założyłam ręce na piersi i spojrzałam z żalem na kolegów. Miałam im za złe, że w ogóle pojechali razem mnie odwieźć. Wystarczyłby tylko kierowca. Zdecydowanie.
- A ty myślisz, że to nie?! - podniesionym głosem odparł buntownik. Był wyraźnie rozwścieczony nie tylko kłótnią, ale i mym zachowaniem.
- Kastiel, zamilcz. Rozejm? - odezwała się najrozsądniejsza osoba w całym gronie. Ucieszyłam się, że w końcu przejrzał na oczy, wrócił do swojej dawnej postaci, mówił swym językiem. Przez tą kłótnię zatęskniłam za jego oficjalnym tonem głosu.
- Nie mów mi, co mam robić. - poklepał przyjaciela po ramieniu i wyciągnął w jego stronę dłoń w oznace pokoju. - Przepraszam. - rzekł ponuro i zrobił naburmuszoną minę. Dziwnie było być świadkiem przeprosin Kastiela. Przcież, gdyby to nie był Lysander to pewnie nie powiedziałby "przepraszam", tylko: "sorry".
- Ja również. - białowłosy nagle rzucił się na szyję przyjaciela. Mi samej ślina z trudem przechodziła przez szyję, gdy to zrobił. Chłopcy i te ich nieziemskie uroki... Zszokowałam się jeszcze bardziej, gdy Kas zamiast odsunąć go, sam go objął. Uśmiechnęłam się pod nosem i jeszcze parę sekund patrzyłam na nich.
- Chłopaki? Chłopaki... - zdenerwowałam się, że zostałam pominięta. Nie zwracali na mnie większej uwagi. Wciąż tylko stali i moknęli na deszczu. Nie wyglądało to naturalnie, ale miało swój urok. - Cholera... - odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie w stronę miasta. Nie było to najmądrzejszym wyborem, ponieważ wystarczyło wsiąść do samochodu i poczekać, a tym samym wybrałam najgorszą drogę. Drogę przez ciemność, deszcz, burzę, noc. W dodatku ledwo stałam na nogach, ale się nie poddałam. Szłam przed siebie swoim tępem. Myślałam, że chłopcy podjadą szybciej, ale się myliłam. Wciąż nie było ich widać. Miałam wielkie szczęście, że żaden zboczeniec nie przejeżdżał obok mnie. Zauważyłam tablicę z informacją: "Liceum Słodki Amoris 2km". - Uff, jeszcze tylko dwa kilometry. - ucieszyłam się i zaczęłam iść dalej.
Deszcz nasilał się jeszcze bardziej, a mi już nogi odpadały, dosłownie. Zeszłam na pobocze i poprawiłam protezę. Denerwowało mnie zardzewiałe zamknięcie. Przez nie często gubiłam jedną z kończyn dolnych. Usiadłam pod drzewem. Nie była to mądra decyzja, bo kto normalny podczas burzy wchodzi pod drzewo? Straciłam zupełnie siłę. Nie mogłam iść przez chwilę dalej. Siedziałam tylko na mokrej trawie i kątem oka spoglądałam, czy już jadą. Poczułam mocne wibracje, przechodzące przez moje ciało. Domyśliłam się, że dzwoni mój telefon. Odebrałam go natychmiast, ale znów się załamałam:
- Tak? - nie uzyskałam odpowiedzi ze strony rozmówcy. Zamiast tego w słuchawce brzmiał tylko jego oddech. Przeraziłam się, bo w końcu siedziałam pod ciemnym lasem, a w dodatku dostałam kolejny głuchy telefon. Szybko się rozłączyłam i zaczęłam iść dalej przed siebie. Przypomniałam sobie, że chciałam dziś zadzwonić do wujka. Bez dłuższych rozmyślań wybrałam do niego numer.
- Słucham? - usłyszałam kobiecy głos. Zdziwiłam się. "Znalazł sobie nową... Czyli już wie." myślałam. Poważnie się zaskoczyłam tym delikatnym głosem kobiecym, ale nie na tyle, by stracić odwagę. Podniosłam się z mokrej trawy i zaczęłam iść w stronę wyznaczonej wcześniej trasy.
- Jest wujek? - zebrałam się na pytanie. Przecież mogłam im w czymś przerwać. W czym? Sami się domyślcie.
- Przepraszam, ale twój wujek nie może podejść do telefonu. - natychmiast otrzymałam zaskakującą odpowiedź ze strony kobiety. Zachwiałam się, ale udało mi się złapać równowagę. Często miałam problemy z utrzymaniem się na nogach, gdy byłam zmęczona, lecz potrafiłam sobie z tym odpowiednio poradzić.
- Coś się stało? - zdenerwowałam się lekko i zamiast iść pod prąd zapytałam prosto z mostu. Nie lubiłam owijać w bawełnę, ale czasem to się przydawało. - Ach, głupio z mojej strony, że się nie przedstawiłam. Sophia Lambert, podopieczna wujka. - nie wiedziałam, jak mam na siebie powiedzieć. Córka? To raczej by było najmniej trafnym określeniem, gdyż zostałam adoptowana z tego, co się dowiedziałam. Z jednej strony było mi głupio, że dzwonię o tak późnej porze, chociaż kobieta nie miała co do tego pretensji.
- Helena Stągiewka, pielęgniarka szpitala w Kuro. - serce uderzyło w mą pierś prawie ją wyrywając. Złapałam się za nie. Sama wiadomość, że rozmawiam z pielęgniarką była przerażająca.
- Co się stało? - ponownie powtórzyłam wiadomość. Obawiałam się najgorszego, ale w tamtej chwili musiałam chociaż na chwilę przestać być taką pesymistką. Otarłam twarz z wody. Powoli przestawało padać. Od razu mogłam nabrać więcej powietrza do płuc i przygotować się na informację od pani Stągiewki.
- Twój wujek leży w szpitalu. - "Tyle zdążyłam wywnioskować" rzekłam do siebie w myślach i słuchałam dalej. - Jest starszą osobą, wiesz? Wyszło tak, że zbyt często się denerwował i niemal nie zszedł nam na zawał serca. - potknęłam się o kamień leżący na drodze. Zdarłam sobie kolano. Okropnie piekło, ale zniosłam ból. Wtedy interesowała mnie tylko i wyłącznie myśl o wujku. Nie sądziłam, że z tak błahego powodu trafi do szpitala. Zamarłam potwornie. Siedziałam na asfalcie i patrzałam pod nogi. Poczułam coś mokrego na twarzy. Nigdy bym nie pomyślała, że wyląduję w tak kryzysowej sytuacji. Płakałam. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież nie przejmowałam się tym. Kochałam wujka, ale odkąd dowiedziałam się o adopcji zrobiło mi się słabiej i przestałam darzyć go tak silnym uczuciem. Jedyną rzeczą, której pragnęłam była wieść od nich samych. Musieli mi przecież kiedyś powiedzieć, że jestem adoptowana. Rozłączyłam połączenie. Nie mogłam sobie pozwolić by ktoś w ogóle mi nie znany słyszał mój szloch. W pewnym stopniu pewnie wiedziała w jakiej sytuacji mnie stawia, bo zapewne doświadczała tego często, więc nie przejęłam się, czy się zmartwiła, czy nie. Podniosłam się na równe nogi. Wciąż nie mogłam opanować łez. Słone krople spływały po mych policzkach, niczym poprzednio zimne krople deszczu. Do mojej pustej głowy, wciąż nie dochodziła myśl, że mój wujek może odejść z tego świata na dobre, a ja nawet nie zdążę się pożegnać. Zaczęło mi się robić trochę słabo. Zakręciłam się w okół własnej osi. Obróciłam się i ujrzałam samochód pędzący w moją stronę po pasie technicznym. Jechał szybciej, niż powinien. Zamknęłam oczy i upadłam na kolana.

W tym samym czasie. Perspektywa Lysandra.

Kas trzymał mnie w swych objęciach, jak swoją kolejną dziewczynę. Zmartwiłem się, że zasnął albo mu tak wygodnie. Klepnąłem przyjaciela w plecy. Było mi trochę głupio, że tulę się z chłopakiem, jednak nie żałowałem swojej decyzji, mimo iż nie była najnormalniejszą. Lubiłem być tak blisko Kastiela, ale nigdy nie było na to okazji. Często odpychał mnie przy dziewczynach twierdząc, że którąś sobie przywłaszczę, gdyż nie jestem brzydki. Zawsze w takich chwilach się mylił. Nigdy żadna z jego panienek mi się nie spodobała. Wolałem raczej tą jedyną, ale zniknęła na dobre, a w mym życiu pojawiła się nowa. Sophia - dziewczyna o zielonych, niczym trawa, oczach i pięknych, długich, białych włosach z czarnymi końcówkami. W szkole miała nie jednego adoratora, ale dość często bawiły mnie chwile, w których spławiała kilku pod rząd. Byli to chłopcy z niższej klasy, ale równie przystojni, jak ci w naszym wieku. Soph, no właśnie! Odsunąłem na bok przyjaciela i rozejrzałem się w koło. Nigdzie jej nie zauważyłem, a na pewno była wtedy z nami. Zostało mi jedynie sprawdzić w aucie, lecz i tam nikogo nie było. Zdziwiłem się, że w tak szybkim czasie zniknęła.
- Kastiel! - krzyknąłem bez opamiętania. Znów ujrzałem tą ironiczną minę przyjaciela. Przyglądał mi się, niczym idiocie, ale po chwili sam zrozumiał problem i już byliśmy w drodze do liceum. Martwiłem się o nią, mimo że jej nie znałem. Postanowiłem, że jeżeli coś jej się przydarzy to całą odpowiedzialność wezmę na siebie. W końcu wyjawiła mi tyle sekretów, których nie mogłem nikomu powiedzieć. Sam postąpiłem w podobny sposób. Szczerze bym żałował, gdyby komuś o tym powiedziała, ale zdecydowałem się postawić wszystko na zaufanie. Rozglądałem się w lewo i prawo, ale nigdzie jej nie widziałem. Ciosem by było, gdyby skręciła do lasu. Wtedy już byśmy jej tak łatwo nie znaleźli. Ujrzałem coś dziwnego na drodze. Stało i chwiało się w miejscu. Kazałem Kastielowi, żeby tam podjechał. Sądziłęm, że to może być ona. Przyspieszył i to okropnie. Zobaczyłem, że niska postać obraca się w naszą stronę. Zamarłem. Mój przyjaciel zachamował tak gwałtownie i tak blisko niej, że upadła. Wybiegłem z pojazdu. Przeraziłem się, że mogła stracić przytomność. Moje serce uderzało szybciej, niż powinno. Stanąłem nad nią. Z tego, co zdołałem wywnioskować, była w szoku. Sam bym był, gdyby nagle znikąd pojawił się pojazd i zahamował centralnie przed moją twarzą. Pomogłem jej wstać. Zwróciłem uwagę, że nie chce mi spojrzeć w twarz. Rozumiałem, że może się wstydzić, ale jednak przekonałem ją do podniesienia głowy. Bez zastanowienia chwyciłem jej podbródek i skierowałem wzrok dziewczyny na moją twarz. Przestraszyłem się. Wyglądała, jakby płakała. Jej oczy wciąż były szklane. Sądziłem, że to nasza wina - moja i Kastiela. Nie lubiłem pozwalać dziewczynom płakać. To nie było w moim stylu.
- Powiesz mi, co się stało? - podniosła lekko głowę i spojrzała mi w oczy. Wtedy dopiero ujrzałem piękno jej zielonych tęczówek. Były tak barwne jak niejeden obraz, bądź jego część. Zacząłem mieć coraz mniej oporu i wątpliwości co do hipotezy Kastiela. To mogła być ona. Zdecydowanie.
- Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę z tobą rozmawiać. - jej głos łamał się jeszcze bardziej z każdym słowem. Ni stąd, ni zowąd zaczęła uderzać mnie pięściami w klatkę piersiową. To zachowanie kogoś mi przypominało. Złapałem delikatnie jej nadgarstki. Nie mogłem pozwolić, by wciąż szlochała. Nie, gdy Kas miał na nas oko. Jednak, gdy wykonałem tę czynność to kopnęła mnie w łydkę. Jej zachowanie przekraczało wszelkie normy. Była niczym przybysz z innej planety. Zachowywała się podejrzanie, magicznie. Nie mogłem się domyśleć, o co chodzi. Wiedziałem tylko, że muszę jej jakoś pomóc. Wciąż nie dowierzałem, że to może być ta Sophia, którą znałem. Wspomnienia wróciły.
- Lys, a pamiętasz, co mi obiecałeś? - maleńka dziewczynka podbiegnęła do mnie. Jej twarz zżerał ponury grymas. Lekkim tupaniem nogi zmiotła całą mą cierpliwość z powierzchni Ziemi. Miała tak słodką minę, że miałem znowu ochotę ją przytulić, ale musiałem się powstrzymać.
- Nie śmiałbym zapomnieć. - odparłem bez zastanowienia, żeby za długo nie zwlekać z odpowiedzią. Musiałem sobie przymomnieć w tempie natychmiastowym, co jej przyrzeknąłem, bo inaczej byłoby kiepsko. Nikt nie lubi, jak się nie dotrzymuje tajemnicy, zwłaszcza ona. Wstałem z krzesełka i stanąłem obok niej. Byłem lekko poddenerwowany. Nie wiedziałem bowiem, czy powinienem to robić. Wiedziałem, że na pewno jestem jeszcze trochę za młody na takie rzeczy.
- Pospiesz się, bo zaraz mnie zabierają do siostry w sprawie wczorajszych wydarzeń. - przełknąłem głośno ślinę. Byłem zdecydowanie przerażony ciągłym ponaglaniem mnie, ale musiałem się prędko opanować i zająć się obietnicą. Stanąłem na przeciw dziewczynki i uchyliłem się do jej twarzyczki. Chwilę trwało nim zdecydowałem się to wykonać, ale to ona zrobiła pierwszy ruch. Nasze wargi się złączyły. Odepchnęła mnie od siebie odsuwając się do tyłu. Splunęła na podłogę, zrobiłem to samo. Mimo, że tak negatywnie zareagowała to zauważyłem na jej twarzy szczery uśmiech.
- Ble! - krzyknęliśmy w tym samym czasie. Za chwilę wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Nie mogliśmy się od tego powstrzymać.
- Poczułam twój język! - ze szczęśliwym grymasem powiedziała do mnie. Rozbawiła nas tym jeszcze bardziej.
- Przecież ja twój też. - zaśmiałem się ironicznie i objąłem ją ręką. Zawiesiłem się na jej ramieniu, ale zaraz wylądowałem na ziemi, bowiem wystarczyło, żeby odsunęła się kawałek i już byłem na podłodze. Zaśmiała się głośno i pomogła mi wstać.
- Powtórzymy to kiedyś? - pokiwałem głową i złapałem jej mały paluszek swym. To był taki nasz znak obietnicy.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać i zrobiłem to. Przygarnąłem ją w swoje ramiona. Nie mogłem tak bezczynnie stać i patrzeć jak płacze. Za chwilę usłyszałem jeszcze mocniejszy szloch. Coś ścisnęło moje serce jak gąbkę do kąpieli. Poczułem, że powoli robię się bardziej mokry niż przed chwilą. Jej ubrania były przemoczone mocniej niż trawa na uboczu, a z włosów płynęła woda deszczowa.
- Przepraszam... - szepnęła do mnie cicho. Ledwo ją zrozumiałem, ponieważ mówiła przez łzy. Pierwszy raz widziałem ją w tak kiepskim stanie. Oczywiście, znałem ją bardzo krótko, a zdążyłem już wymienić z nią tyle dziwnych historii. Klepnąłem ją lekko w ramię. Chciałem bowiem dać jej mój płaszcz. Nie byłbym zadowolony, gdyby się przeziębiła. Narzuciłem go na nią. Po paru sekundach usłyszałem jeszcze głośniejszy płacz. Nie mogłem pozwolić, żeby Kastiel ją zobaczył, dlatego zeszliśmy w ciemność, do której nie docierały reflektory samochodu. Jej szloch nasilił się. Postanowiłem zasłonić jej usta swoją dłonią.
- Soph, proszę. Uspokój się. - prędko zabrałem swą dłoń z jej ust i ujrzałem szeroki uśmiech. Zdziwiłem się jej nagłą zmianą nastroju. Nie każdy potrafi tak dobrze grać. Po chwili dopiero zrozumiałem, o co chodzi. Powędrowałem za jej spojrzeniem i ujrzałem, że moja ręka wciąż trzyma płaszcz, a w dodatku między jej piersiami. Zrobiło mi się głupio. Na pewno zarumieniłem się gorzej niż włosy Kastiela, ale na me szczęście nie mogła tego ujrzeć, gdyż staliśmy w czeluściach mroku. Zabrałem dłoń i zmusiłem ją, żeby włożyła ręce w rękawy płaszcza. - Przepraszam, to nie było celowe... - podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Zauważyłem, że jej policzki są zaróżowione. Mimo że było ciemno to ja zawsze miałem świetny wzrok. Jej uśmiech sprawiał mi dziką radość. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale jakoś było mi lepiej. Nie mogłem już dłużej stać na dworze, gdzie było zimno. Splotłem nasze dłonie i powędrowałem powoli do samochodu. Wpuściłem ją pierwszą do samochodu, a ona nie chciała puścić mojej ręki. Śmiała się, jakby zapomniała, co się przed chwilą działo. Dosłownie zaczęła rozpierać ją energia. Usiedliśmy na tylnych siedzeniach. Nagle Kastiel obrócił się w naszą stronę i zaczął badawczo przyglądać się dziewczynie.
- Nie wygląda jakby coś jej się stało.

Perspektywa Sophie.

Posłałam czerwonowłosemu zabójcze spojrzenie. Gdyby ono mogło zabić to Kas już byłby martwy. Zauważyłam na jego twarzy podejrzany uśmieszek, ale nie pisnęłam ani słowa. Z powrotem odwrócił się do przodu i przekręcił kluczyki w stacyjce. Minęło parę sekund i już jechaliśmy przed siebie. W pewnym momencie zauważyłam, że Lys wciąż trzyma moją dłoń. Uśmiechnęłam się i usiadłam wygodniej na miejscu. Zaraz dopadł mnie napad śmiechu. Zaczynałam powoli brzmieć jak jakaś histeryczka, która nawet nad emocjami nie potrafi zapanować. Przez moją głowę zaczęły przepływać tysiące wspomnień, ale tylko jedno pokazało się w całości.
Stałam gdzieś w parku i przyglądałam się ptakom.
- Co oni robią? - mały chłopiec zadał nagłe pytanie i wyrwał mnie z oglądania kolorowych piór. Obróciłam głowę w jego stronę, a zaraz spojrzałam w miejsce, które wskazywał wzrokiem. Był wyraźnie zaintrygowany widokiem dwojga dorosłych, stojących pod modrzewiem.
- Całują się. - odpowiedziałam, ponaglana przez wzrok Lysandra.
- Co to takiego? - usilnie próbował zdobyć więcej informacji na temat całowania się.
- Mama mi powiedziała, że z tego biorą się dzieci. - przekręciłam głowę na bok i przyglądnęłam się bardziej dwójce dorosłych, którzy się obściskiwali. - Też bym tak chciała... - krótkie zdanie wymsknęło mi się z ust, zamiast pozostać na dnie wyobraźni. Za bardzo się rozmarzyłam. Jako mała dziewczynka zawsze chciałam mieć dziecko, więc dla mnie ta czynność wykonywana przed kobietę i mężczyznę była naturalna. Często widziałam, jak moi rodzice to robili, ale jakoś nigdy mnie to tak nie fascynowało. Uważałam to za obleśne, ale jak spojrzeć na to z drugiej strony to jednak nie jest takie obleśne, jakby się wydawało.
- Możemy spróbować. - białowłosy wyrwał mnie z dalszych rozmyślań, wprowadzając w mojej głowie zamęt. Kąciki jego ust gwałtownie uniosły się ku górze, jak gdyby grawitacja ziemska przestała działać, a on sam patrzył mi głęboko w oczy.
- Obiecujesz? - nie mogłam się oprzeć pokusie i palnęłam kolejne zdanie bez opanowania.
- Oczywiście. - na samą myśl o tym wszystkim przechodziły mnie dreszcze. Chwyciłam dłoń chłopca mocniej, a zaraz ujrzałam na jego twarzy promienny uśmiech, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam.
Ścisnęłam dłoń chłopaka i ocknęłam się z transu. Teraz już sama nie wiem, czy to było wspomnienie, czy też wymysł mojej wyobraźni, ale było tak bardzo realne, że jestem zdolna stwierdzić, że jednak wspomnienie. Pomyślałam o konsekwencjach tamtej obietnicy. "Czy dotrzymał słowa?" pytałam samą siebie w myślach. Z jednej strony chciałabym sobie to przypomnieć, ale z drugiej wątpię, że to w ogóle się kiedyś wydarzyło. Poczułam delikatny ruch. Moja ręka unosiła się, gdyż ktoś ją podnosił. Natychmiast odwróciłam głowę na chłopaka siedzącego obok mnie. Lysander pociągnął ją mocniej w swoją stronę i tym sposobem wylądowałam w jego ramionach. Poczułam delikatny nacisk na swoją głowę. Zrozumiałam, że to broda białowłosego jest aktualnie umiejscawiana na mojej głowie. Moje serce z krótką chwilą zaczęło bić mocniej. Czułam się przy nim tak spokojnie. Delikatny dotyk dłoni chłopaka na moich włosach sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Dziwnym trafem zauważyłam, że kierowca za pomocą lusterka nam się przygląda. Podejrzewam, że chętnie by przerwał tą całą dziwną sytuację, ale wolał tym razem siedzieć cicho.
- Lysander? - szepnęłam delikatnie.
- Tak? - podniósł mój podbródek tak, by mógł widzieć moje oczy.
- Dziękuję. - już od dłuższego czasu chciałam mu to powiedzieć. Nie obchodziło mnie za bardzo, czy zrozumie o co mi chodzi, czy nie. Byłam szczęśliwa, że w końcu wydusiłam to z siebie. Chciałam mu podziękować za całe dzieciństwo. To, co przeczytałam w aktach, co mi później opowiedział. Wszystko zdawało się być takie prawdziwe, mimo że nie pamiętam nic z dzieciństwa. Spokojnie ułożyłam głowę na jego kolanach. Powieki same mi się zamknęły, ale wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna i nic mi nie grozi. Coś ciepłego dotknęło mojego czoła. Dopiero po otworzeniu oczu zauważyłam Lysandra, oddalającego się od mojej twarzy z olbrzymim uśmiechem na ustach. Powtórnie zamknęłam oczy i zasnęłam.

***

Chciałabym dedykować ten rozdział mojej przyjaciółce, która niedawno miała urodziny, a ja nawet nie miałam jak jej złożyć życzeń. Dziękuję, że jesteś i życzę Ci wszystkiego najlepszego w życiu. Kocham Cię Wiktorko! <3

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 5

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Pierwszy krok jest najtrudniejszy, bo nie wiesz co przyniesie następny.

   Patrzałam na niego nietrzeźwym wzrokiem. Nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. Wyglądał na zakłopotanego, ale jednak bardziej martwił się nagłym obrotem spraw. Potrząsnął mną lekko. Byłam bardzo zszokowana tym co wyprawiałam. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Chwilę po tym, gdy udało mi się to zrobić, straciłam przytomność. 
   Podniosłam głowę z przestrogą. Zaczęłam się momentalnie rozglądać. Ciemność, mrok, czerń, noc. Nic nie zdołałam dostrzec. Zauważyłam, jak i usłyszałam, kogoś. Szedł w moją stronę w zaskakującym tempie. W dłoni trzymał świeżo naostrzony nóż. Podszedł do mnie i gwałtownie wbił mi go prosto w nogę.
   Zerwałam się krzykiem ze strasznego snu. Chwyciłam z całej siły swą głowę i zaczęłam wić się na łóżku jak robak. "To tylko sen. Już o tym więcej nie myśl. Nigdy." moja podświadomość tłumaczyła mi, bym się uspokoiła, lecz nie było to łatwe do zrobienia zwłaszcza, że...
- Co się stało?! - do pokoju wbiegł białowłosy chłopak bez koszuli. Spojrzałam na niego spod byka i zakryłam twarz dłońmi. Przez głowę przepływały mi tysiące myśli odnośnie tej sytuacji, lecz dłużej milczeć nie potrafiłam. Ze opuszczoną głową odrzekłam:
- Sen się stał. Ot tak. - obróciłam się w stronę podłogi i uniosłam się na nogi. Spojrzałam jeszcze raz na nogę, w którą zranił mnie mężczyzna ze snu. Stwierdziłam, że jest na miejscu. 
- Chcesz porozmawiać o nim? 
- Nie! - stanowczo i bez zastanowienia odparłam. Nie lubiłam rozmawiać o tym wypadku. Teraz zadacie sobie pytanie "Czyli jednak to nie był sen?". Tak, to był zły koszmar, lecz to zdarzyło się naprawdę.
Kiedyś w wieku trzynastu lat miałam włam do mieszkania. To było okropne. Wysoki mężczyzna ubrany na czarno wszedł do mojego pokoju. Nie spałam jeszcze i oglądałam telewizję. W prawej dłoni trzymał uniesiony nóż. Patrzał na mnie wrogo. Wciąż syczał, bym była cicho, bo inaczej stanie się coś złego. Ze łzami w oczach uspokoiłam się i wtuliłam w kołdrę. Zaczął rozglądać się po pokoju i szukać jakichś cennych drobiazgów. Jedyną rzeczą, którą znalazł był maleńki wisiorek ozdobiony drogocennymi kamieniami. Nie pamiętam jak dokładnie wyglądał, ale wiem, że ktoś mi go wcześniej podarował. Schował go do kieszeni i stwierdził, że nie jestem mu już do niczego potrzebna i wycelował we mnie swój sztylet. Przestępca był na tyle oślepiony chęciom wyjścia stąd bez uszczerbku na własnym życiu, że trafił tylko w moją nogę, a dokładniej w udo. Sztylet przebił mnie na wylot. Zaczęłam mocno płakać i krzyczeć. Nagle drzwi zostały otworzone przez moich podopiecznych. Spostrzegli tylko mężczyznę wyskakującego przez okno. Mój pokój znajdował się na parterze, więc nie trudno było z niego uciec. Natychmiast zadzwonili po policję i pogotowie. Cała pościel była we krwi. Nie mogłam powstrzymać łez. Wujostwo wciąż powtarzało, że będzie dobrze. Niestety tak się nie stało. Trafiłam zbyt późno na oddział. Moja kończyna nadawała się wyłącznie do amputacji. Obudziłam się z nogą, lecz była, i do tej pory jest, to proteza. Starałam się chodzić, ale nie przychodziło mi to łatwo. Co parę kroków przewracałam się i już trudniej było mi się podnieść. Z czasem jednak nauczyłam się sprawnie poruszać, lecz niestety wspomnienie zostało i towarzyszy mi do teraz.
   Chłopak podszedł do mnie od tyłu. Stanął obok i wraz ze mną spoglądał na wschód słońca. Nie dostrzegał mej zmartwionej miny. Tylko wzdychał, przyglądając się niebu. Nie mogłam znieść myśli, że byłam takim pechowym dzieckiem. Teraz już wiem co to był za wisiorek i od kogo go dostałam. Obróciłam głowę w jego stronę i ze skrzywioną miną obserwowałam go. Przez dłuższą chwilę tego nie zauważył. Był naprawdę bardzo roztrzepany. W pewnej chwili obrócił się w moją stronę i gwałtownie się odezwał.
- Co cię sprowadziło do naszego miasta? - poczułam się dość zakłopotana. Nie chciałam mówić, że musiałam tu wyjechać przez ciotkę, ale prędzej czy później sam by to odkrył. Z powrotem poszłam usiąść na łóżko.
- Głupio mi o tym mówić, ale skoro chcesz to proszę bardzo. Sam mi opowiedziałeś jak prosiłam, więc i ja odpowiem na twe pytania. - dosiadł się do mnie. - Miałam dość żenującą sytuację w domu. Moja ciocia chcąc, nie chcąc wysłała mnie tu, bym nie wyjawiła całej prawdy wujkowi. Nie wiem czemu akurat tutaj, ale chwilowo podoba mi się bardziej niż we wcześniejszej szkole. - zaczęłam zakręcać sobie na palcu mały kosmyk włosów. Poczułam badawczy wzrok Lysandra na swojej twarzy. Byłam przekonana, że czerwony rumieniec maluje mi się samoczynnie na twarzy.
- Och, rozumiem, że to nieprzyjemne zobaczyć kogoś bliskiego w takiej sytuacji, a później jeszcze pilnować się, by nic nie wykrakać. - zaśmiał się cicho. - Jesteś dziwna. - delikatnie zwróciłam się do niego i spuściłam głowę. - A co do tego krzyku. O co ci chodziło? - zakryłam oko i wstałam, puszczając je. Nie wiem jak, ale ten chłopak potrafił trafić w same sedno sprawy. Skoro już obiecałam, że mu też coś o sobie powiem to dotrzymałam przysięgłej obietnicy. Cicho i wolno wyjaśniłam mu wszystko co wcześniej wam i zaczęłam kręcić się po pokoju. Patrzał na mnie dziwnie, a zarazem z wielkim podziwem. 
- Wiem, że jestem dość pechowym dzieckiem, ale to nie moja wina, iż los się nade mną znęca. Wybacz. - wystawiłam mu język i lekko się zaśmiałam tak jak i on. - To głupia sytuacja, ale jakoś żyję. Chcesz, bym ją ściągnęła? - źrenice białowłosego urosły do maksymalnych rozmiarów. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam czekać na odpowiedź. Strasznie rozbawił mnie jego wyraz twarzy. Obrócił głowę i spojrzał na protezę.
- Nie… Jakoś nie chcę tego oglądać. - rozczochrał mi włosy na głowie i wyszedł z pokoju. Przyglądałam się jeszcze chwilę drzwiom. Zdawały się takie interesujące. W pewnym momencie zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z pomieszczenia. Tak szczerze, to zaczęłam zastanawiać się gdzie jestem. Zbiegłam na dół po schodach i ujrzałam otwarte drzwi na zewnątrz. Po drodze znalazłam swoje buty i zakładając je, wybiegłam z mieszkania. Zaczęłam gwałtownie sprawdzać czy aby na pewno wszystko zabrałam.
- Tak! - krzyknęłam na głos i dalej szłam przed siebie. Obróciłam się i sprawdziłam czy ktoś za mną idzie. Nic. Byłam wolna. Sama nie wiem czemu uciekłam, ale nie chciałam tam dłużej zostać. Zatrzymałam się i zaczęłam się zastanawiać gdzie ja w ogóle idę. "Gdzie jestem?" pytał głos w mojej głowie. Zawróciłam powrotnie do domu i obrażona usiadłam na schodach. 
   Patrzałam w niebo czyste jak kropla deszczu. Właśnie w tej chwili coś mokrego spadło mi na nos. Obróciłam głowę ponownie w górę i ujrzałam błękitne niebo. Wstałam i zauważyłam wielkiego psa. W pośpiechu odsunęłam się od niego. Był przerażający. Wielki pies ślinił się nad moją głową. Przestraszyłam się i bez dłuższego zastanowienia, usiadłam z dala od niego. Poszedł za mną i zaczął się łasić. Przytuliłam go i pogłaskałam, gdy znikąd usłyszałam męski głos.
- Demon do cholery, co ty robisz?! - obróciłam się, nie puszczając przy tym psa i dojrzałam Kastiela. Miał mokre włosy i stał za mną bez koszulki. Nie mogłam oderwać wzroku od jego mięśni. Zrobiło mi się trochę gorąco. Odwróciłam się ponownie do psa i zaczęłam go tarmosić za uszy. Jęczał przy tym jak piszczałka. Zaczęłam szeptać do niego:
- Więc masz na imię Demon, tak? Miło mi. Jestem Sophie Lambert. Zapewne już to wiesz. Wiesz może, którędy stąd uciec? Nie chcę tu dłużej z nimi siedzieć, więc może mi pomożesz. - powiecie teraz, że byłam wariatką, albo kimś jeszcze gorszym, ale czasami mówiłam do zwierząt. Nie wszystkie mi pomagały, tak jak i ów Demon. Nie znał drogi powrotnej z tego miejsca, więc trochę mnie to zdziwiło. Nie przejęłam się tym za bardzo. Wypuściłam psa ze swych objęć, a następnie on uciekł do środka. Siedziałam chwilę i myślałam jak się tam dostałam. Wszystko wydawało się takie podejrzane. "Lysander, Kastiel... Czemu ich poznałam? Przecież to niedorzeczne".
W pewnym momencie poczułam zimną dłoń na ramieniu. Przeszły przeze mnie wstrząsy od zimna. Siedziałam bez reakcji i z zastanowieniem przyglądałam się biegającym mrówką. Męska postać usiadła przy mnie i bez przerwy patrzała się na moją twarz. Robiło mi się trochę niezręcznie. Gdy obróciłam głowę na osobnika znajdującego się obok mnie, zwróciłam uwagę na jego zmartwioną minę. Oczy miał smutne, zupełnie jak uśmiech. W pewnym momencie zebrał się na odwagę i otworzył usta, mówiąc:
- Co robisz? - powiedział to takim męskim głosem, że zabrakło mi tchu w piersiach. Chciałam już jakoś chamsko mu odpowiedzieć, gdy nagle zaczęłam komentować wszystko, co teraz widzę.
- Patrz! Mrówki zanoszą małe listki do mrowiska. Widzisz? - Lys pokiwał głową. Chwyciłam go za ramiona i wskazałam wielkie drzewo. Trochę przerastało mnie to, co robiłam, ale nie mogłam przestać. Chłopak patrzał na mnie z przerażeniem w oczach i ani śmiał się odezwać. - Na tej lipie siedzi ptak. - zrobiłam naburmuszoną minę. - Ja też chcę! - spojrzałam ze łzami w oczach na białowłosego. Gwałtownie objął mnie w pasie i przytulił z całej siły. Otworzyłam szerzej oczy. Poczułam w środku jakieś ciepło. Nie do końca wiem jak to nazwać, lecz było przyjemne. Chłopak opuścił mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego. Mój uśmiech był szczerszy niż wszystkie inne, które wcześniej pokazywałam. Wstałam i usiadłam mu na kolanach. Widać było, iż jest bardzo zaskoczony tym nagłym obrotem spraw. Zarumienił się, a mnie to zdecydowanie rozbawiło. - Nie bój się mnie. Nie jestem potworem, chyba... - potargałam mu włosy i uciekłam do środka. 
   Leżałam w pokoju na podłodze i wywijałam nogami we wszystkie strony świata, gdy nagle do pokoju nie wpadł Kastiel. Spojrzał na mnie dziwnie. Nie lubiłam, gdy ktoś tak patrzał, więc od razu moja mina zrobiła się bardziej ponura. 
- Chodź na obiad głupku i nie wal w tę podłogę, bo sufit się wali. - cały Kastiel. Szczery do bólu. Strasznie się oburzyłam. Myślałam, iż robi ze mnie idiotkę. Podniosłam się i podeszłam do niego bliżej. Chciałam go uderzyć w twarz, lecz w odpowiednim momencie złapał mnie za nadgarstki. Zbliżył swe usta do mego ucha i wyszeptał kilka słów. - Nic mi nie zrobisz w ten sposób. Jeżeli chcesz to możemy się zabawić. - obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Poczucie humoru Kasa zawsze mnie powalało, a przecież dopiero wtedy go poznałam. 
   Siedzieliśmy i jedliśmy Lysowy Obiad, a mianowicie jakieś ziemniaki i sałatka. Starałam się wbić widelec w porcelanowy talerz, lecz nie wychodziło mi to za bardzo. Podziękowałam za posiłek i wyszłam na zewnątrz. Ta domowa atmosfera przyprawiała mnie już o zawrót głowy. Zastanawiałam się, co w tej chwili robi mój wujek. Oczywiście telefon gdzieś zgubiłam i nie miałam skąd zadzwonić. Wbiegnęłam ponownie do mieszkania i cicho zabrałam telefon Kastiela. "Skoro nie miałam swojego, to czemu by nie pożyczyć czyjegoś?" pomyślałam. Czułam, że źle robię, ale musiałam się jakoś z nim skontaktować. Wstukałam numer i zadzwoniłam. Kilka sygnałów i nic. To dzwonię drugi raz.
- Japie*dolę... - wciąż nie odbierał. Zdenerwowałam się. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie ignorował. Chyba znacie to uczucie, gdy dzwonicie, a w słuchawce cisza, czyż nie mam racji? Czułam się ignorowana. Uderzyłam z całej siły, pięścią w trawę. 
   Po dłuższej chwili odłożyłam telefon na miejsce i pobiegłam do góry. Zabrałam wszystkie rzeczy, których i tak było mało. Od chwili zabrania telefonu nie widziałam chłopaków. Tak jakoś zaczęło mi ich brakować. Czułam taki ucisk w sercu, jakby część mnie gdzieś zniknęła. Tak, nie znałam ich obu dość dobrze, ale coś zmuszało mnie, bym zaczęła szukać. Przeszłam się po dolnym piętrze mieszkania. Oglądałam się wciąż w koło, lecz wciąż nawet żywej duszy nie znalazłam. Wbiegnęłam do góry. Przeszukałam każdy pokój, nawet łazienkę. Również było pusto, jak makiem zasiał. Zdezorientowana usiadłam na łóżku, w którym się obudziłam. Usłyszałam cichą dla mych uszu rozmowę. Sama dokładnie nie wiedziałam, kto z kim dyskutuje, ale poszłam za jej głosem. 
- Przecież tak nie można! Kobiet pytać o takie rzeczy?! - bez przerwy słyszałam jakieś dziwne, a zarazem niezrozumiałe dla mnie, odpowiedzi.
- Sam chciałeś się czegoś dowiedzieć, więc nie zganiaj na mnie. Takie jest życie. Nie obchodzi mnie, czy jest dziewczyną, czy nie. To był twój wybór, by ją tu zabrać i nigdy więcej jej nie wyrzucić. Jeżeli ci nie przeszkadza to niech wyjdzie. No właśnie, gdzie teraz jest? - nagle zza dość słabo widocznych drzwi wyłonili się chłopcy. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na nich zdumiona. Cieszyłam się, że w końcu ich znalazłam. Nigdy nie lubiłam przebywać gdzieś sama, a zwłaszcza u kogoś obcego w mieszkaniu, dlatego też moje kąciki ust poszły do góry. Przyglądali mi się, niczym gwiazdom na niebie. Nie chciałam stać w tak niezręcznej ciszy, więc przerwałam ją.
- Gdzie byliście? - powiedziałam tak słodkim głosikiem, że aż Kastiel się uśmiechnął.
- W pokoju. - krótko odpowiedział najspokojniejszy w całym domu. Zawsze przechodziły przeze mnie ciarki, gdy on wypowiadał, chociaż jedno słowo. Bawił mnie jego wiecznie zamyślony wyraz twarzy. Taki zabójczy, a jednocześnie słodki.
- A coś cię to obchodzi? - młodzieniec o czerwonych włosach odezwał się nagle, niczym kometa lecąca gdzieś po niebie.
- No... Martwiłam się, a poza tym chcę już wracać do akademika. - spojrzeli krzywo na siebie. Trochę mnie zadziwili swym nagłym zrywem, ale zrozumiałam, że przyjaciele tak mają.
- Nie podoba ci się tu? - spokojnie zapytał Lysander.
- Oczywiście, że mi się podoba, ale jakoś mi się tu nudzi i mam brudne ubrania. To jak, odwiezie mnie ktoś z powrotem do szkoły? - białowłosy przymrużył oczy, zaś kąciki jego ust uniosły się. Czerwonowłosy obrócił się do przyjaciela i szepnął mu coś na ucho. Zdziwiłam się z reakcji Lysa. Wyglądał na wkurzonego. Obaj ponownie zwrócili się na mnie. - Mam coś na twarzy?
- Tak. - odezwał się Kastiel. Dość ironicznie, jak na niego.
- Chodź... - Lysander podał mi dłoń i zaciągnął do lustra. Otworzyłam szeroko oczy i głupio się zaśmiałam. 
- I dlatego mnie tu zabrałeś? - czułam się jak chory psychicznie człowiek. Wtem białowłosy dołączył - ze śmiechem - do mnie. Powoli zaczynał boleć mnie brzuch. Ze śmiechu aż się popłakałam. Pierwszy raz widziałam Lysandra tak rozbawionego. Wyglądał inaczej niż zwykle. Nie cierpiał teraz na niedosyt emocji, których mu brakło. Rumieńce, powstałe od silnego napadu śmiechu, widniały na jego policzkach. Wyglądał cudownie, aż mi zaparło dech w piersiach. Przywarł plecami do ściany i chwycił się za brzuch. 
- Jak ja dawno się tak nie śmiałem. Dziękuję. - powiedział, nadal się śmiejąc. Jego twarz, charakter, ubiór, to wszystko przypominało mi kogoś. Otworzyłam oczy szerzej, gdy Lysander usiadł pod ścianą, ocierając łzy. Obróciłam głowę na bok. Trochę zdziwił mnie fakt, iż Lys też płakał. Usiadłam obok niego. Nie chciałam, by siedział tam sam, więc pomyślałam, że dotrzymam mu towarzystwa. - Ostatnio byłem w takim stanie, gdy bawiłem się z nią. Od tamtej pory tylko Kastiel mnie rozbawia. Rzadko, ale zawsze. W końcu jest moim przyjacielem. Jeszcze raz ci dziękuję. - ucieszyłam się, słysząc te słowa z jego ust. Wzbudzał we mnie pozytywną energię - której było mi brak. Tylko przy nim się uśmiechałam. 
   W końcu nadszedł koniec pobytu u Lysa. Wyprowadzili mnie z domu. Nie chciałam ich zostawiać, chociaż wiedziałam, że i tak spotkamy się w szkole, ale jakoś było mi smutno. Twarz białowłosego wciąż się uśmiechała i tylko Kastiel chodził naburmuszony. Jego twarz mówiła coś w stylu: "nie dotykaj mnie". Zazwyczaj strasznie mnie wkurzał, ale jednak go lubiłam. Podeszliśmy do małego auta. Czarny lakier świetnie wyglądał, a na deser nie było ani jednej rysy. Kas wsiadł na miejsce kierowcy, a Lys obok niego. Ja zaś usiadłam za nimi na tylnym siedzeniu. Delikatnie wyruszyliśmy.
Już w połowie drogi zaczęła się robić nie miła atmosfera. Chłopcy zaczęli się kłócić. Czułam się przy nich jak piąte koło u wozu, bo gdy chciałam ich uspokoić, obaj krzyknęli, bym się zamknęła. Obróciłam się w stronę okna i wysłuchiwałam ich głośnej rozmowy.
- Kur*a! Na jaką cholerę jej o niej mówiłeś?! - zdziwiłam się, gdy z ust białowłosego wypłynęło takie wulgarne zdanie. Nie wyglądał raczej na kogoś, kto przeklina.
- Czekaj, czekaj. Mówiłeś mi może, że mam się strzec przed jej urokiem osobistym?! Przecież to nie moja wina, że tak dziwnie na mnie spojrzała... - Kastiel wciąż odwracał głowę od drogi i patrzył na Lysandra. Bałam się, że się rozbijemy, ale nie mogłam im przerwać.
- Przecież wiesz, jaka ona jest. Nie powinna wiedzieć nic o dziewczynach. Nic! - gwałtownie skręciliśmy.
- Zamknijcie się już! Do jasnej kur*y, chcecie byśmy się rozbili?! Mam was dosyć. Zatrzymaj się, już! - zjechaliśmy na pobocze. Natychmiast wyszłam z pojazdu. Nie mogłam dłużej znieść tej kłótni. Zaczynała mnie boleć głowa. Zauważyłam, że chłopcy również wysiedli i krzyczą na siebie, na zewnątrz. Padał deszcz. Zaczynałam być coraz bardziej mokra. Słuchałam ich. Przez chwilę mnie zamroczyło. Usiadłam na dachu auta i moknęłam dalej.
- Przez ciebie nie dojedziemy!
- Ha! To ja prowadzę, a poza tym ty miałeś jechać zatankować! Japierdo*ę... - cali przemoczeni wrócili do środka, a ja zostałam na dachu. Nie zwrócili uwagi, że tam jestem. Jakoś zbytnio ich nie obchodziłam. Zeskoczyłam z auta i wsiadłam do jego środka. Siedzieli tam bez koszulek. Zrobiło mi się trochę niezręcznie. Obrócili się do mnie. Opuściłam głowę w dół. Nie chciałam, bowiem spoglądać na nich. Wciąż czułam ich spojrzenia na sobie. W końcu nie wytrzymałam i odezwałam się:
- Czego się tak patrzycie?!
- My jesteśmy bez koszulek, bo je suszymy. Pójdź naszym śladem i zrób to samo. Zdejmij ją. - Kastiel przyglądał mi się szyderczo. Spojrzałam na niego krzywo. Jego odpowiedź wydawała mi się głupia. Zresztą każda, która wypłynęła z jego ust taka była.
- Nie będę się przed wami obnażać. Zwariowałeś? - Lysander klepnął przyjaciela w głowę i odwrócił się do przodu.
- Za co to? - Kastiel jak zwykle głupkowato odpowiedział.
- Nie wstydź się. Przecież chodzisz w bikini to, co ci szkodzi? Nie będziemy patrzeć, jeżeli nie chcesz, prawda Kas? - zostałam przygwożdżona do ściany. Nie pomyślałabym, że takie słowa mogą wypłynąć z ust Lysandra. To stawało się coraz bardziej żenujące. Kastiel kretyńsko mi się przyglądał. Miałam wielką ochotę rzucić go butem w twarz, ale sobie odpuściłam. Nie mogłam znieść myśli, że Lysander naprawdę wypowiada takie słowa. Rozumiem ja, czy też Kastiel to robimy, lecz do niego to zwyczajnie nie pasuje. Był takim opanowanym chłopakiem i nie mam zielonego pojęcia, co w niego wstąpiło.

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 4

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

I knew we would meet again.

Odkluczyłam drzwi i natychmiast zaczęłam świecić latarką. Wszędzie rozrzucone były dokumenty, teczki i różne kartki. Chwyciłam pierwszą lepszą informację z podłogi i przejrzałam co się na niej znajduje. "Dom dziecka im. Beaty Kostkowiak ma być zamknięty dnia dwudziestego szóstego..." odczytałam. Dalszej daty nie dojrzałam, gdyż była zamazana markerem. Zaczęłam z lekka przeglądać teczki dzieci, które tu mieszkały. "Adam Konieczny, Izabella Stankiewicz, Aurelia Gęś, Zygmunt Derpich..." czytałam tak w myślach, gdy nie natrafiłam na zdjęcie malutkiej dziewczynki, która wyglądała na około sześć, siedem lat. Była bardzo podobna do mnie. Fotografia została wykonana, według daty z tyłu, ósmego września dwa tysiące dziesiątego roku. "Przecież to data moich urodzin!" pomyślałam. Wzięłam teczkę dziewczynki i zaczęłam czytać na głos:
- "Urodzona ósmego września dwutysięcznego trzeciego roku Sophia Lambert została przewieziona do nas w dniu swoich siódmych urodzin. Straciła rodziców w wypadku samochodowym i od tamtej pory ma chwilowy zanik pamięci. Nie pamięta nic co się działo nim do nas trafiła. Wpis z czternastego stycznia: dziewczynka zaczęła się świetnie dogadywać z naszym małym romantykiem. Zawsze siada obok niej, a ona wciąż jest cicha jak woda. Dwudziestego siódmego marca Sophie zaczyna buntować się przeciwko personelowi domu dziecka. Uderza małego kolegę z całej siły w brzuch, a on niestety trafia do szpitala. Siedemnastego maja wybiega z ośrodka na ulicę i niemal zostaje potrącona. Udało jej się uniknąć pobytu w szpitalu dzięki chłopcu, którego wprowadziła w stan krytyczny parę miesięcy temu. Trzydziestego lipca wszczyna bójkę pomiędzy grupą chłopców. Twierdzi, że jej dokuczają. Czworo dzieci ma liczne siniaki i rany po walce z siedmioletnią Sophie. Ósmego września, czyli w dzień urodzin dziewczynki, odprawiana jest mała zabawa dla niej. Sophie nie chce bawić się z innymi dziećmi i ucieka do swojego pokoju. Biegnie za nią mały chłopiec śmiejąc się na całe gardło i krzycząc: "Głupia jesteś, głupia!" Białowłosa nie potrafi się powstrzymać i, trzymając w dłoni naładowany pistolet, zaczyna strzelać do niego plastikowymi kulkami. Całą sytuację przerywa nasz dzielny romantyk. Łapie dziewczynkę z tyłu i przytula z całych sił. Mała pada na kolana i zaczyna płakać. Postrzelony chłopiec zostaje wysłany do szpitala. Dwudziestego drugiego listopada, przy obiedzie, wstaje od stołu i ucieka na zewnątrz. Biegnie za nią mała dziewczynka, która usiłuje ją zatrzymać. Nie udaje jej się to, gdyż pod wpływem emocji Sophie pcha na ścianę, a zaraz potem kopie z całej siły w krocze, małą koleżankę. Dzień później białowłosa zostaje zawinięta w kaftan i zamknięta w furgonetce, jadącej na dziecięcy oddział psychiatryczny. Niestety z niewiadomych przyczyn samochód rozbija się, wjeżdżając w drzewo. Małoletnia Sophie traci pamięć na dobre. Za to zyskuje silne rozdwojenie osobowości, które przeszkadza jej w normalnym funkcjonowaniu. Trafia do nas z powrotem, z mocną raną głowy. Dzieci zaczynają jej dokuczać, pracownicy domu dziecka krytykują ją, a jedyna nadzieja dla malutkiej zostaje adoptowana. Drugiego kwietnia dwutysięcznego ósmego roku dziewczynka zostaje adoptowana przez Jadwigę Wytwińską Konarzewską oraz Stefana Wytwińskiego." Nie, nie, nie! To nie ja. To zwykły zbieg okoliczności. Zwykły zbieg okoliczności... - gorąca łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją otarłam i zaczęłam szukać teczki chłopca, o którym była mowa w aktach tamtej dziewczynki. - Nie, nie, nie... - kolejno wyrzucałam koperty na inną stronę. - Jest! To na pewno on. "Urodzony..." kurde, ktoś to wydarł! "Dnia siódmego grudnia został znaleziony w lesie zupełnie nagi. Miał wtedy sześć lat. Nie chciał nic mówić. Zachowywał się jakby nie potrafił tego robić. Trzydziestego grudnia nawiązuje kontakt z dziećmi. Jest najspokojniejszym chłopcem w naszym sierocińcu. Czternastego lutego robi prezent wszystkim dziewczynką i kobiecej służbie na Walentynki. Każda dostała małą stokrotkę, którą zerwał przed budynkiem. Piątego maja śpiewa piosenkę na dobranoc dziewczynce, która nie może zasnąć.
Trzydziestego sierpnia zostaje przyłapany na grzebaniu w kuchni. Tłumaczy, że chciał ugotować obiad. Dziesiątego września zapoznaje się z nowo przybyłą Sophią Lambert. Zaczyna pokazywać jej sierociniec i przedstawiać wszystkie dzieci oraz pracowników domu dziecka. Dwudziestego siódmego marca chłopiec zostaje gwałtownie uderzony w brzuch od białowłosej dziewczynki. Trafia do szpitala i zostaje tam na kolejny tydzień. Siedemnastego maja biegnie za małą dziewczynką i ratuje ją przed wypadkiem samochodowym. Twierdzi, że to jego wina, bo chciał wyjść na dwór, ale zobaczył łanię. Chciał pobiec do niej razem z Sophią, ale niestety ona prawie wpadła pod nadjeżdżający tir. Trzydziestego lipca staje się świadkiem masakrycznej bójki między białowłosą, a czworgiem chłopców. Pod żadnym pozorem nie podszedł do niej, bo mówił, że ona ich pobije. Twierdzi, że to nie jej wina, że to oni jej dokuczają, lecz nikt mu nie wierzy. Dwa dni później zamyka się w pokoju i każe nikomu nie wchodzić. Zauważyliśmy jednak, że wdarła się tam malutka postać o białych włosach. Ósmego września pomaga w przygotowaniu imprezy urodzinowej dla nieletniej Sophie. Bawi się z nią, lecz w pewnym momencie dziewczynka wstaje od stołu i ucieka w stronę pokoju. Biegnie za nią mały chłopiec. Nie zwróciwszy uwagi na zabawkowy pistolet trzymany w dłoni dziewczynki, krzyczy głośno obraźliwe słowa na jej temat. Młoda Sophie chwyta broń i władowuje serię kulek chłopcu w brzuch. Nie udaje jej się zrobić mu większej krzywdy, gdyż znikąd pojawia się romantyk i chwyta ją mocno za brzuch. Dziewczynka klęka na ziemię i rozpłakuje się. Postrzelony chłopiec trafia do szpitala z wielkimi siniakami na brzuchu. Wieczorem podsłuchujemy rozmowę obrońcy Sophie i jej samej:
- Soph, co się z tobą dzieje?
- Nie twoja sprawa. Mam was wszystkich po dziurki w nosie.
- Nie mów tak!
- Przepraszam, ale to wasza wina. Niepotrzebnie się do mnie zbliżasz. Odejdź nim zrobię ci krzywdę.
- Soph, proszę... - więcej nie usłyszeliśmy. Dwudziestego trzeciego listopada chłopiec strasznie rozpacza za swoją "przyjaciółką", która została wysłana do dziecięcego ośrodka psychiatrycznego. Gdy chłopiec dowiaduje się o wypadku, wybiega na ulicę i niemal nie zostaje potrącony. Następnego dnia żegna się ze wszystkimi. Ostatnia rozmowa jego i dziewczynki z rozdwojeniem osobowości jest zanotowana tutaj:
- Soph, ja nie chcę cię zostawiać. Dlaczego nie wezmą też ciebie?
- Ale ja cię nie znam. Zostaw mnie w spokoju! - odsuwa się gwałtownie od niego, a on, mimo sprzeciwów dziewczynki, przytula ją.
- Wiem, że gdzieś tam w środku mnie pamiętasz. Wróć do mnie! Kiedyś cię odnajdę, ale musisz mieć przy sobie ten wisiorek. - chłopiec wręcza jej naszyjnik z małym misiem i zostaje zabrany przez rodziców adopcyjnych..." niech to! Kolejne dane są wyrwane! - wstałam z podłogi i obróciłam się w tył. Zamknęłam drzwi i przekluczyłam je. Zaczęłam szukać kolejnych informacji na temat sierocińca. Nic więcej nie znalazłam prócz tony kurzu. Przeczesałam wszystkie szafki, ale również były opróżnione. Byłam okropnie przerażnona faktem, że to naprawdę mogę być ja. Rodzice adopcyjni się zgadzali, imiona, nazwiska, wszystko! Oczywiście nie wliczając zaniku pamięci, bo jednak coś z dzieciństwa pamiętałam.
Usłyszałam cichy dzwonek telefonu, a po nim mocny huk. Zlęknęłam się i skryłam w koncie pokoju. Ciche słowa docierały do mnie. Słyszałam rozmowę Kastiela przez telefon. Po chwili drzwi pokoju, w którym spał, z mocnym trzaskiem otworzyły się. Zamknęłam oczy i wtuliłam się w kolana. Ktoś zaczął mocno dobijać się do mnie. Ze strachu, aż zaczęłam się trząść. Przerażona odezwałam się:
- H-Halo? - hałas ustąpił.
- Sophie? Co ty tam robisz? Wyjdź, natychmiast! - wstałam i lekko się chwiejąc, otworzyłam drzwi. Zaspany chłopak patrzał się na mnie jak na wariatkę. - Skończysz świecić mi tym po oczach?
- Och, przepraszam za to. - wszedł do pokoju i rozglądnął się ciekawsko. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przyglądał mi się śpiąco, a zarazem zagadkowo.
- Jak tu weszłaś? - momentalnie zaczął się przebudzać.
- Znalazłam klucz. To nie było zbyt trudne. - zachwiałam się lekko i ponownie złapałam równowagę. Chłopak rozglądał się wszerz i wzdłuż. Straciłam panowanie nad sobą i znowu zaczęłam być oschła. - Odsuń się z mojej drogi. Już, teraz! - otworzył szeroko oczy i zablokował mi przejście poprzez zakluczenie drzwi.
- Co się z tobą, do jasnej cholery, dzieje?! - podeszłam o krok do niego i bez zastanowienia wymierzyłam mu cios w krocze. Chłopak zwinął się na ziemi i zaczął jęczeć z bólu. - Ała! Co ja ci zrobiłem?! A! - otworzyłam drzwi i wyszłam z pomieszczenia. Miałam wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony cieszyłam się, że pozbyłam się go. W dziwny sposób nie mogłam przestać śmiać się z jego bólu. Zachowywałam się jak psychopatka lub ktoś gorszy. Poszłam do pokoju, w którym spał ów osobnik. Zobaczyłam leżący na ziemi telefon. Podniosłam go i nagle coś zaczęło mnie kłóć w głowę. Padłam na kolana. Obróciłam się kilka razy w koło, by się rozejrzeć czy jest ktoś w pobliżu. Nikogo nie dojrzałam. Chwyciłam się mocno za głowę i padłam na ziemię. Nie mogłam się ruszyć. Wciąż słyszałam jęki bólu i przekleństwa ze strony Kastiela. Widziałam, że tak łatwo mi tego nie wybaczy. Uderzyć chłopaka w krocze - najgłupsza rzecz jaką zrobiłam od przyjazdu do liceum.
Leżałam dłuższą chwilę na zimnej posadzce. Wstałam z bólem głowy i lekką dziurą w pamięci. Nie rozumiałam jak się tam znalazłam. Obróciłam się do tyłu i zabrałam komórkę jako światło. Coś, a raczej ktoś strasznie jęczał. Poznawałam ten głos, ale nie była w stu procentach pewna swojej hipotezy. Poszłam na czworaka za odgłosami skamlenia. Spojrzałam do małej sali. Leżał tam Kastiel. Natychmiast doczołgałam się do niego i dotknęłam jego twarzy. Odtrącił moją dłoń jakbym go poparzyła albo kopnęła prądem.
- Zostaw mnie, słyszysz?! Nie dotykaj! - zaczął się głośno wydzierać. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić.
- Co się stało? Nie krzycz tak! - obrócił się w moją stronę i nadal leżąc, pociągnął mnie do siebie. Przeraziłam się, gdy tak gwałtownie mnie złapał.
- Nie zgrywaj niewiniątka! Dobrze wiesz co mi zrobiłaś. Przestań udawać. - spojrzałam mu głębiej w oczy, wciąż pochylając się nad nim wbrew swojej woli. Nadal nie rozumiałam nic, a nic.
- Pytam ostatni raz, co się stało? - puścił mnie. Uniosłam się wyżej i ponownie dotknęłam jego twarzy. Zimny pot spływał mu po czole. Przeraziłam się bardziej niż zwykle, a przecież jeszcze mówił, że ja mu coś zrobiłam.
- Daj mi spokój. Idź stąd, już! Nie chcę cię widzieć... - zrobiło mi się głupio. Oparłam się o ścianę i nasłuchiwałam jęków Kastiela. Strach mnie zżerał od środka. Bałam się go, gdy już będzie mógł wstać. Sądziłam, że tylko sobie żartuje. Zapaliłam telefon i nie zwracając większej uwagi na chłopaka, zadzwoniłam do ostatniej osoby, która kontaktowała się z czerwonowłosym. Pierwszy, drugi, trzeci sygnał i usłyszałam piękny, ale jakże zaspany męski głos.
- Kastiel, jest trzecia nad ranem. Czego jeszcze nie śpisz? - ogarnął mnie strach. Nie chciałam rozmawiać z tym chłopakiem, ale już nie było wyjścia.
- Ja... - gwałtownie się zatrzymałam. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Przeszedł mnie dreszcz. Przeraziłam się. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Kompletnie straciłam wenę.
- Nie mów mi, że zgubił telefon, bądź też jesteś jego nową dziewczyną. - nie zdawał sobie sprawy, że nie potrafię nic powiedzieć. Milczałam chwilę, póki on się nie odezwał. - Halo? Jesteś tam jeszcze?
- Ja... - uderzyłam się z całej siły w głowę. Nie wiedziałam czemu nie mogę nic powiedzieć. Czułam się jak skończona idiotka.
- Co się dzieje? Potrafisz mówić? - Kastiel przestał się odzywać. Nastała niezręczna cisza. Co prawda trwała tylko parę sekund, ale jednak była straszna. - Ej, jesteś tam? Mam nadzieję, że nie robicie sobie ze mnie żartów.
- Nie! Nie śmiała bym! - przełamałam się i już zaczęłam wszystko tłumaczyć. - Jesteśmy w domu dziecka imieniem Beaty Kostkowiak. Nie wiem co zrobiłam Kastielowi. Ratuj, bo on już się nawet nie odzywa. Tu jest ciemno. Jesteśmy w...czekaj. - wstałam i podeszłam zobaczyć tabliczkę na drzwiach. - Pokój dyrekcji. - czerwonowłosy smacznie spał, gdy ja się obawiałam o jego zdrowie. Czy on zawsze musi być taki irytujący?
- Czemu ten idiota cię tam zabrał?! Zaraz będę. Mamo, wychodzę. - usłyszałam cichy trzask drzwi i przytuliłam mocniej swoje kolana. - Słyszysz mnie jeszcze?
- Tak. On się nie rusza. Kastiel? - szturchnęłam go lekko. Nie wyzionął nawet małej ilości ruchu. Przewróciłam go na plecy i podniosłam mu głowę na swoje uda. Tak jak myślałam, spał. Wygodnie mu było, czy też nie, ale jednak miałam rację, że ten idiota śpi.
- Jak weszliście do tej sali? - cicho sapał. Zapewne biegł. Chwilę się zastanowiłam i w końcu odparłam:
- Znalazłam klucz. - mruknął lekko w odpowiedzi. Słyszałam bardzo wyraźnie, że wyrwałam go z mocnego snu.
- Już jestem. - rozłączył się. Skuliłam się jeszcze bardziej i zaczęłam wsłuchiwać się w bicie serca, leżącego chłopaka. Stukało wolno, więc chyba raczej było dobrze.
Usłyszałam coraz głośniejsze kroki. Zamknęłam oczy i chwyciłam kurczowo włosy Kasa. Mocne światło przeleciało mi po twarzy, niczym anioł. Podniosłam zmęczone powieki i ujrzałam wysokiego chłopaka. Białe włosy z jednej strony zafarbowane na czarno były strasznie roztrzepane, zapewne przez późną pobudkę. Poczułam lekkie dreszcze.
- Nie teraz, nie teraz... - mówiłam sama do siebie nie zważając uwagi na siedzącego obok chłopaka.
- Co mu się stało? - podniosłam oczy na chłopaka, do którego dzwoniłam. Zszokowałam się widząc jak na mnie patrzy.
- Nie chciał mi powiedzieć. Mówił bym się nie zbliżała, ponieważ ja mu to zrobiłam. Strasznie krzyczał i kręcił się na ziemi. To moja wina. Przepraszam... - zakryłam twarz rękoma. Nie panowałam nad swoimi słowami. Zaczynałam łączyć wszystko w całość i dowiedziałam się jedynie tego, że to moja wina. Nic więcej nie zdołałam sobie przypomnieć.
- Cii. - uspokajał mnie. - Trzeba go stąd zabrać. Chodź. - wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę. Bez namysłu złapałam go i natychmiast wstałam. Chwiałam się, ale nic nie mogłam na to poradzić. Pomogłam mu podnieść leżącego i wynieść go z budynku. Szliśmy powoli, gdyż niesiony osobnik był bardzo ciężki.
W środku lasu padłam na kolana. Zmęczona i ospała nie miałam już siły iść dalej. Czerwonowłosy zaczął się ruszać. Otworzyłam szerzej oczy i podeszłam do jego twarzy na czworaka. Białowłosy chłopak już tam stał i przyglądał mu się. Kastiel nagle otworzył oczy i usiadł na pośladkach. Obrócił się wpierw na mnie, a zaraz na wyższego ode mnie. Podniósł się na równe nogi i gwałtownie odsunął ode mnie. Posłał mi wrogie spojrzenie, a następnie bez namysłu się odezwał:
- Nie zbliżaj się do mnie. Nie chcę cierpieć drugi raz, a zwłaszcza, że siedzisz teraz na drodze. - białowłosy spojrzał na niego krzywo i wyciągnął do mnie dłoń. Ponownie ją chwyciłam i podniosłam się ku górze. Czułam się dość niska przy nich.
- Kastiel, o czym ty mówisz? Przecież ona nic... - białowłosy próbował mnie bronić, lecz Kastiel nie dał mu nawet dokończyć zdania.
- Nie było cię tam, więc milcz, a z tobą chcę porozmawiać. - spojrzałam na niego gwałtownie. Nadal nie wiedziałam co się stało. Chłopak chwycił mnie za ramiona i zaprowadził parę kroków dalej tak, by ten drugi nie słyszał. Stanął ode mnie w bezpiecznej odległości i zaczął swoją nudną przemowę.
- Wytłumacz mi, za co to było? Przecież ja tam tylko stałem.
- Ej, ej, ej, ej! Nie zganiaj nic na mnie. Wciąż czekam, aż mi wytłumaczysz o co chodzi. Ile jeszcze razy mam powtarzać, że nic nie pamiętam?! - wzięłam głęboki oddech i uspokoiłam się.
- Kurde, albo mnie kłamiesz, zgrywasz idiotkę, bądź też naprawdę mówisz prawdę. Więc serio nic nie wiesz? - mruknęłam cicho, by to potwierdzić. - Nagle zrobiłaś się taka...mm...wredna. To do ciebie nie pasuje, ale jednak to byłaś ty. Podeszłaś i kopnęłaś mnie bardzo mocno w krocze. To bolało i będzie boleć przez najbliższe kilka dni. - zaczynałam wszystko sobie przypominać. Chwyciłam się gwałtownie drzewa i przymrużyłam oczy.
- Uch, ja poważnie nic nie wiem. To nie mogłam być ja. Nie ta "ja". Słuchaj. Nie znasz mnie naprawdę, ale powiem ci coś. Chodź. - podszedł do mnie, a ja szybko chwyciłam go za szyję od tyłu i wybijając mu paznokcie, przybliżyłam go do swej twarzy, ciągnąc go przy tym za włosy. - Jeszcze raz taki numer i padniesz trupem. Rozumiesz? - pokręciłam szybko głową i odsunęłam się od niego. - Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?!
- Ja?! To ty to wszystko robisz i udajesz niewiniątko. - ujrzałam wysokiego chłopaka, stającego obok buntownika. Przymrużył oczy i zaraz je otworzył. Spojrzał na mnie dość srogo, lecz zaraz się odezwał.
- Nie lubię się wtrącać, ani podsłuchiwać, ale niestety tym razem Kastiel mówi prawdę. Zrobiłaś to na moich oczach, a do tego ta sytuacja nie była dyskretna. Łatwo mi było zauważyć, że to ty jesteś prowokantem i sama go przyciągnęłaś. Przykro mi to mówić, ale ty jesteś temu wszystkiemu winna. - wszystkie te słowa wypłynęły z jego ust jak woda ze strumyka. Był przy tym bardzo poważny i wiedziałam, że mówi wszystko szczerze i bez skrupułów. Uderzyłam się w czoło i odsunęłam od nich, albowiem nie chciałam znowu któregoś skopać.
- Ja nie mam tego wisiorka. To nie ja. To tylko czysty zbieg okoliczności. Zbieg, tak to tylko on. Ha ha, tak, tak. To przecież nie ja. To...ktoś inny to robił. Ja nic o tym nie wiem. Ale może jednak? - zaczynałam bredzić bez sensu i wypowiadać swe myśli na głos. W pewnym momencie ruszyłam przed siebie, lecz nie przestawałam mamrotać. - A może mi go zabrali? Ale czemu mówię do nich jak na wujostwo? Ha, nie obchodzą mnie. Zadzwoni... Nie no, błagam. Takie rzeczy to nie ze mną. - zatrzymałam się i zobaczyłam, że chłopcy wciąż idą za mną i słuchają tego co wypowiadam. Obróciłam się w ich stronę i spojrzałam, wciąż ironicznie. - Czego państwo chcą? Wiem, że źle wyglądam, ale jest wcześnie rano i się jeszcze nie przyszykowałam. - obaj obrócili się na siebie. Wyglądali na przerażonych. Nie dziwiłam im się. Sama nie wiedziałam co mówię. Nie mogłam też tego zatrzymać. Czasami naprawdę za głośno myślałam.
- Sophie, źle się czujesz? Zachowujesz się trochę jak Kapelusznik. - Kastiel jak zwykle musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak, prze pana. A tak w ogóle, to znam pana? - wskazałam na drugiego osobnika płci męskiej.
- Przepraszam za brak manier. Mam na imię Lysander.
- Hoho! Taki panicz śmie się do mnie odzywać? Nie, to nie prawda. Czy może pan podnieść koszulkę? - nie mogłam przestać zadawać głupich pytań na poziomie przedszkolaka. Patrzałam na Lysa i czekałam na odzew.
- Ależ na cóż jaśnie pani ta czynność? - uśmiechnęłam się szyderczo, wciąż czekając. Pomyślałam, że serio zgłupiałam do reszty. Delikatny rumieniec wpełznął na twarz Lysandra jak ninja. Szybko i znienacka. - Dobrze, ale nikomu ni słowa. Zwłaszcza nie dziewczyną, ponieważ moi koledzy i tak to widzieli. - pokiwałam zdecydowanie głową i ujrzałam jak, pięknie umięśnione ciało, pojawia się na mych oczach.
- Kto ci to zrobił i jak? - zdziwiłam się dziwnym kształtem blizny. Miała wygląd czterech dziur.
- Ech, serio chcesz wiedzieć? - pokiwałam głową w górę i dół. - Dobrze więc. Kiedyś mieszkałem tutaj, właśnie w tym sierocińcu. Była tam taka mała dziewczynka. Na imię jej było Sophia. Wszyscy jej dokuczali i tylko ja stałem po jej stronie, lecz do tej pory sądzę, iż ona mnie nie lubiła. Któregoś razu stała obok mnie z widelcem w dłoni. Ktoś podbiegnął i popchnął ją na mnie. Tym samym ten sztuciec wbił mi się w brzuch. Zostałem szybko wysłany do szpitala, w którym spędziłem około dwóch tygodni. Gdy mnie zabierali widziałem płacz tej dziewczynki i śmiech dzieci, które ją wyśmiewały. - zaczynałam łączyć wszystko w całość. Akta, które przeczytałam były lipne. Tyle w nich prawdy było co we mnie faceta.
- Współczuję. A powiesz mi dalej co się działo?
- Tak. Była też sytuacja, w której wyszedłem na dwór wraz z nią. Przeszliśmy się po pobliskim lesie, w którym obecnie się znajdujemy. Zaszliśmy zbyt daleko. Byliśmy zbyt ciekawi co jest na drugiej stronie. Powiedziałem jej, że jest tam łania, lecz wcale jej tam nie było. Soph nabrała chęci, by ją pogłaskać i wybiegła na ulicę. Pobiegłem za nią i o mały włos oboje nie wpadliśmy pod samochód. Musiałem się ostro tłumaczyć, a i tak ona została oskarżona o to wszystko. - zrobiło mi się trochę głupio. Nadal nie dowierzałam, że to ja mogę być tą dziewczynką. Wszystkie informacje w sierocińcu najeżdżały na mnie. - Ale to nie wszystko. Pewnego dnia czworo chłopców zaczęło wyśmiewać się z niej na moich oczach. Dokuczali jej, uderzali i inne tego typu. Chciałem tam do nich podejść, lecz dwóch kolejnych złapało mnie i nie dało mi jej pomóc. Musiałem patrzyć jak ją biją. Zwróciłem uwagę, że ona wygrywa. Cała czwórka została mocno pobita, ale Sophie sama miała większe rany niż chłopcy razem wzięci. Gdy już ta dwójka mnie wypuściła, pobiegnąłem do niej od razu. Powiedziała, bym się nie zbliżał, więc jej wysłuchałem. Później nadszedł czas na przesłuchanie mnie jako świadka w tej sprawie. Powiedziałem wszystko od a do z, ale oni jak zwykle twierdzili, że jestem jej zbyt lojalny i nic na nią nie powiem. - nabrałam lekkich rumieńców. Poczułam się winna za wszystkie krzywdy wyrządzone na jego zdrowiu. Zaczynałam bardziej oswajać się z myślą, że niestety to ja jestem tą nielubianą idiotką. - Była jeszcze inna sytuacja, na jej urodziny. Bawiliśmy się spokojnie przy stole, gdy zabrakło nam klocków. Wstała i powiedziała, że ma kilka u siebie w pokoju. Poszła po nie, lecz gdy chciała w spokoju tam dojść wstał jakiś dzieciak i zaczął ją bardzo brzydko wyzywać. Nie będę przytaczał jego słów, bo mi przez gardło nie przejdą. Nie zwróciłem uwagi, że zabrała mój plastikowy pistolet. Maluch nie przestawał jej wyzywać. Obróciła się i zaczęła do niego strzelać. Podbiegnąłem do niej i objąłem ją, by się uspokoiła. Dziecko płakało, ale z własnej głupoty. Czasami warto użyć rozumu i wzroku. - przypominałam sobie akta i łączyłam z opowieścią białowłosego. Wszystko było tylko plątaniną zdarzeń. Szczerze to sądzę, że w krótkich wyjaśnieniach chłopaka było więcej prawdy, niż w tych wszystkich dokumentach. Zdziwiłam się tylko, że mówił informacje, które były zawarte w teczkach dzieci, nic więcej.
- Racja. Co było dalej? - nieustannie czekałam na wyjaśnienia chłopaka. Byłam zbyt ciekawa. Czasami ta ciekawość prowadziła mnie w tak zwany "punkt bez wyjścia" lub "ślepy zaułek". Wszystko wtedy komplikowałam, więc tym razem nie mówiłam nic więcej.
- Ale jesteś ciekawa. To już najgorsza część dla mnie. Następnego dnia wysłali ją w kaftanie do ośrodka psychiatrycznego. Było mi smutno i głupio, że nie zabroniłem im tego zrobić, chociaż co takie dziecko może mieć do gadania? Tęskniłem za nią okropnie. - zrobiło mi się przykro. Nie podobało mi się to, że cierpiał z powodu zniknięcia tak dużo znaczącej w jego życiu osoby. - Kilka godzin później przechodziłem obok opiekunki, która rozmawiała przez telefon. Usłyszałem jak mówiła o wypadku, w którym brało udział małe dziecko. Od razu domyśliłem się, o kim mowa. Pod wpływem emocji wybiegnąłem na ulicę. Nic nie widziałem. Obawiałem się najgorszego. Wiedziałem, że trafiła tu z powodu śmierci rodziców w wypadku samochodowym. Wtedy sama ledwo uszła z życiem. Drugi wypadek już nie był zbyt dobrym pomysłem. Przeczuwałem, że może stać się coś złego. Zupełnie mnie zapomniała. Dodatkowo dowiedziałem się, że ma rozdwojenie jaźni. Stała się strasznie uszczypliwa i oschła. Jakiś czas później niestety zostałem adoptowany. Zostawiłem jej mały wisiorek z misiem, by łatwiej było mi ją znaleźć w przyszłości. Cóż, to tyle. Nic więcej się nie działo, bo nie odnalazłem jej. Nadal poszukuję tej mojej zguby wśród białowłosych dziewczyn, które mają zielone oczy i są w moim wieku. Ale ty nie jesteś nią. Nie masz misia... - nastała cisza. Wciąż mówiący Lysander w końcu miał czas, by złapać dech.
- Wiesz, widziałam te wszystkie akta. Tej dziewczynki, twoje... Trochę dziwnie się czuję, bo czytałam to bez niczyjej wiedzy, a to przecież zabronione, prawda? - spojrzałam na niego smutno. Z każdą chwilą miałam ochotę mu powiedzieć o swoich przypuszczeniach, ale nie potrafiłam. Nie umiałam wyjawić mu tego wprost. Obawiałam się wyśmiania z jego, z ich strony, a przecież nawet ich nie znałam. Poważnie dotknęła mnie cała opowieść. Nie mogłam tak łatwo wszystkiego powiedzieć, nie teraz. W pewnym momencie zachwiałam się i mdlejąc, upadłam prosto na białowłosego.