wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 6

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał.

Kastiel kretyńsko mi się przyglądał. Miałam wielką ochotę rzucić go butem w twarz, ale sobie odpuściłam. Wciąż nie mogłam znieść myśli, że Lysander naprawdę wypowiada takie słowa. Rozumiem ja, czy też Kastiel to robimy, lecz do niego to zwyczajnie nie pasuje. Był takim opanowanym chłopakiem i nie mam zielonego pojęcia, co w niego wstąpiło.
Pamiętacie, jak napisałam, że trochę mnie zamroczyło? Mam nadzieję, że tak. To nie była tylko chwilowa strata wzroku. Po prostu zemdlałam z przemęczenia, a raczej bólu głowy. Kłócili się tak głośno, że moja głowa nie wytrzymała napięcia w wyniku czego upadłam. Omdlenie nie trwało za długo, około dziesięciu minut, a chłopcy nawet nie zdążyli zareagować, gdyż byli tak bardzo pochłonięci kłótnią. Otworzyłam oczy. Byłam cała zabłocona i mokra. Chwyciłam się auta, bo niestety nie dane mi było wstać o własnych siłach, i podniosłam się do pozycji pionowej. Deszcz padał jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej. Zauważyłam, że między przyjaciółmi doszło do rękoczynów. Bez namysłu stanęłam między nimi. Któryś z dwóch uderzył mnie. Nie sądziłam, że mają aż tyle siły. Przez ten cios zakręciło mi się trochę w głowie, ale na szczęście szybko przeszło i mogłam normalnie ich powstrzymać. Sama już nie wiem, który wymierzył we mnie pięść, lecz wiem, że nie było to celowe. Obróciłam się w stronę czerwonowłosego i rzuciłam nim o ziemię jak kamieniem. Kałuża pod nim rozbryznęła się na wszystkie strony. Wyglądał jak dziecko, które właśnie bawiło się w błocie. Lysander zaczął się potajemnie śmiać.
- Czego rżysz? - obróciłam się w jego stronę. Spojrzał na mnie przerażony. Nie wiedziałam, że aż tak straszna jestem.
- To nie jest tak jak my...! - popchnęłam go obok Kastiela. Znudziła mnie całkowicie ich kłótnia. Miałam zdecydowanie dosyć tamtejszego dnia.
- Dość! Mam po dziurki w nosie waszej sprzeczki. A poza tym to bolało... - założyłam ręce na piersi i spojrzałam z żalem na kolegów. Miałam im za złe, że w ogóle pojechali razem mnie odwieźć. Wystarczyłby tylko kierowca. Zdecydowanie.
- A ty myślisz, że to nie?! - podniesionym głosem odparł buntownik. Był wyraźnie rozwścieczony nie tylko kłótnią, ale i mym zachowaniem.
- Kastiel, zamilcz. Rozejm? - odezwała się najrozsądniejsza osoba w całym gronie. Ucieszyłam się, że w końcu przejrzał na oczy, wrócił do swojej dawnej postaci, mówił swym językiem. Przez tą kłótnię zatęskniłam za jego oficjalnym tonem głosu.
- Nie mów mi, co mam robić. - poklepał przyjaciela po ramieniu i wyciągnął w jego stronę dłoń w oznace pokoju. - Przepraszam. - rzekł ponuro i zrobił naburmuszoną minę. Dziwnie było być świadkiem przeprosin Kastiela. Przcież, gdyby to nie był Lysander to pewnie nie powiedziałby "przepraszam", tylko: "sorry".
- Ja również. - białowłosy nagle rzucił się na szyję przyjaciela. Mi samej ślina z trudem przechodziła przez szyję, gdy to zrobił. Chłopcy i te ich nieziemskie uroki... Zszokowałam się jeszcze bardziej, gdy Kas zamiast odsunąć go, sam go objął. Uśmiechnęłam się pod nosem i jeszcze parę sekund patrzyłam na nich.
- Chłopaki? Chłopaki... - zdenerwowałam się, że zostałam pominięta. Nie zwracali na mnie większej uwagi. Wciąż tylko stali i moknęli na deszczu. Nie wyglądało to naturalnie, ale miało swój urok. - Cholera... - odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść przed siebie w stronę miasta. Nie było to najmądrzejszym wyborem, ponieważ wystarczyło wsiąść do samochodu i poczekać, a tym samym wybrałam najgorszą drogę. Drogę przez ciemność, deszcz, burzę, noc. W dodatku ledwo stałam na nogach, ale się nie poddałam. Szłam przed siebie swoim tępem. Myślałam, że chłopcy podjadą szybciej, ale się myliłam. Wciąż nie było ich widać. Miałam wielkie szczęście, że żaden zboczeniec nie przejeżdżał obok mnie. Zauważyłam tablicę z informacją: "Liceum Słodki Amoris 2km". - Uff, jeszcze tylko dwa kilometry. - ucieszyłam się i zaczęłam iść dalej.
Deszcz nasilał się jeszcze bardziej, a mi już nogi odpadały, dosłownie. Zeszłam na pobocze i poprawiłam protezę. Denerwowało mnie zardzewiałe zamknięcie. Przez nie często gubiłam jedną z kończyn dolnych. Usiadłam pod drzewem. Nie była to mądra decyzja, bo kto normalny podczas burzy wchodzi pod drzewo? Straciłam zupełnie siłę. Nie mogłam iść przez chwilę dalej. Siedziałam tylko na mokrej trawie i kątem oka spoglądałam, czy już jadą. Poczułam mocne wibracje, przechodzące przez moje ciało. Domyśliłam się, że dzwoni mój telefon. Odebrałam go natychmiast, ale znów się załamałam:
- Tak? - nie uzyskałam odpowiedzi ze strony rozmówcy. Zamiast tego w słuchawce brzmiał tylko jego oddech. Przeraziłam się, bo w końcu siedziałam pod ciemnym lasem, a w dodatku dostałam kolejny głuchy telefon. Szybko się rozłączyłam i zaczęłam iść dalej przed siebie. Przypomniałam sobie, że chciałam dziś zadzwonić do wujka. Bez dłuższych rozmyślań wybrałam do niego numer.
- Słucham? - usłyszałam kobiecy głos. Zdziwiłam się. "Znalazł sobie nową... Czyli już wie." myślałam. Poważnie się zaskoczyłam tym delikatnym głosem kobiecym, ale nie na tyle, by stracić odwagę. Podniosłam się z mokrej trawy i zaczęłam iść w stronę wyznaczonej wcześniej trasy.
- Jest wujek? - zebrałam się na pytanie. Przecież mogłam im w czymś przerwać. W czym? Sami się domyślcie.
- Przepraszam, ale twój wujek nie może podejść do telefonu. - natychmiast otrzymałam zaskakującą odpowiedź ze strony kobiety. Zachwiałam się, ale udało mi się złapać równowagę. Często miałam problemy z utrzymaniem się na nogach, gdy byłam zmęczona, lecz potrafiłam sobie z tym odpowiednio poradzić.
- Coś się stało? - zdenerwowałam się lekko i zamiast iść pod prąd zapytałam prosto z mostu. Nie lubiłam owijać w bawełnę, ale czasem to się przydawało. - Ach, głupio z mojej strony, że się nie przedstawiłam. Sophia Lambert, podopieczna wujka. - nie wiedziałam, jak mam na siebie powiedzieć. Córka? To raczej by było najmniej trafnym określeniem, gdyż zostałam adoptowana z tego, co się dowiedziałam. Z jednej strony było mi głupio, że dzwonię o tak późnej porze, chociaż kobieta nie miała co do tego pretensji.
- Helena Stągiewka, pielęgniarka szpitala w Kuro. - serce uderzyło w mą pierś prawie ją wyrywając. Złapałam się za nie. Sama wiadomość, że rozmawiam z pielęgniarką była przerażająca.
- Co się stało? - ponownie powtórzyłam wiadomość. Obawiałam się najgorszego, ale w tamtej chwili musiałam chociaż na chwilę przestać być taką pesymistką. Otarłam twarz z wody. Powoli przestawało padać. Od razu mogłam nabrać więcej powietrza do płuc i przygotować się na informację od pani Stągiewki.
- Twój wujek leży w szpitalu. - "Tyle zdążyłam wywnioskować" rzekłam do siebie w myślach i słuchałam dalej. - Jest starszą osobą, wiesz? Wyszło tak, że zbyt często się denerwował i niemal nie zszedł nam na zawał serca. - potknęłam się o kamień leżący na drodze. Zdarłam sobie kolano. Okropnie piekło, ale zniosłam ból. Wtedy interesowała mnie tylko i wyłącznie myśl o wujku. Nie sądziłam, że z tak błahego powodu trafi do szpitala. Zamarłam potwornie. Siedziałam na asfalcie i patrzałam pod nogi. Poczułam coś mokrego na twarzy. Nigdy bym nie pomyślała, że wyląduję w tak kryzysowej sytuacji. Płakałam. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież nie przejmowałam się tym. Kochałam wujka, ale odkąd dowiedziałam się o adopcji zrobiło mi się słabiej i przestałam darzyć go tak silnym uczuciem. Jedyną rzeczą, której pragnęłam była wieść od nich samych. Musieli mi przecież kiedyś powiedzieć, że jestem adoptowana. Rozłączyłam połączenie. Nie mogłam sobie pozwolić by ktoś w ogóle mi nie znany słyszał mój szloch. W pewnym stopniu pewnie wiedziała w jakiej sytuacji mnie stawia, bo zapewne doświadczała tego często, więc nie przejęłam się, czy się zmartwiła, czy nie. Podniosłam się na równe nogi. Wciąż nie mogłam opanować łez. Słone krople spływały po mych policzkach, niczym poprzednio zimne krople deszczu. Do mojej pustej głowy, wciąż nie dochodziła myśl, że mój wujek może odejść z tego świata na dobre, a ja nawet nie zdążę się pożegnać. Zaczęło mi się robić trochę słabo. Zakręciłam się w okół własnej osi. Obróciłam się i ujrzałam samochód pędzący w moją stronę po pasie technicznym. Jechał szybciej, niż powinien. Zamknęłam oczy i upadłam na kolana.

W tym samym czasie. Perspektywa Lysandra.

Kas trzymał mnie w swych objęciach, jak swoją kolejną dziewczynę. Zmartwiłem się, że zasnął albo mu tak wygodnie. Klepnąłem przyjaciela w plecy. Było mi trochę głupio, że tulę się z chłopakiem, jednak nie żałowałem swojej decyzji, mimo iż nie była najnormalniejszą. Lubiłem być tak blisko Kastiela, ale nigdy nie było na to okazji. Często odpychał mnie przy dziewczynach twierdząc, że którąś sobie przywłaszczę, gdyż nie jestem brzydki. Zawsze w takich chwilach się mylił. Nigdy żadna z jego panienek mi się nie spodobała. Wolałem raczej tą jedyną, ale zniknęła na dobre, a w mym życiu pojawiła się nowa. Sophia - dziewczyna o zielonych, niczym trawa, oczach i pięknych, długich, białych włosach z czarnymi końcówkami. W szkole miała nie jednego adoratora, ale dość często bawiły mnie chwile, w których spławiała kilku pod rząd. Byli to chłopcy z niższej klasy, ale równie przystojni, jak ci w naszym wieku. Soph, no właśnie! Odsunąłem na bok przyjaciela i rozejrzałem się w koło. Nigdzie jej nie zauważyłem, a na pewno była wtedy z nami. Zostało mi jedynie sprawdzić w aucie, lecz i tam nikogo nie było. Zdziwiłem się, że w tak szybkim czasie zniknęła.
- Kastiel! - krzyknąłem bez opamiętania. Znów ujrzałem tą ironiczną minę przyjaciela. Przyglądał mi się, niczym idiocie, ale po chwili sam zrozumiał problem i już byliśmy w drodze do liceum. Martwiłem się o nią, mimo że jej nie znałem. Postanowiłem, że jeżeli coś jej się przydarzy to całą odpowiedzialność wezmę na siebie. W końcu wyjawiła mi tyle sekretów, których nie mogłem nikomu powiedzieć. Sam postąpiłem w podobny sposób. Szczerze bym żałował, gdyby komuś o tym powiedziała, ale zdecydowałem się postawić wszystko na zaufanie. Rozglądałem się w lewo i prawo, ale nigdzie jej nie widziałem. Ciosem by było, gdyby skręciła do lasu. Wtedy już byśmy jej tak łatwo nie znaleźli. Ujrzałem coś dziwnego na drodze. Stało i chwiało się w miejscu. Kazałem Kastielowi, żeby tam podjechał. Sądziłęm, że to może być ona. Przyspieszył i to okropnie. Zobaczyłem, że niska postać obraca się w naszą stronę. Zamarłem. Mój przyjaciel zachamował tak gwałtownie i tak blisko niej, że upadła. Wybiegłem z pojazdu. Przeraziłem się, że mogła stracić przytomność. Moje serce uderzało szybciej, niż powinno. Stanąłem nad nią. Z tego, co zdołałem wywnioskować, była w szoku. Sam bym był, gdyby nagle znikąd pojawił się pojazd i zahamował centralnie przed moją twarzą. Pomogłem jej wstać. Zwróciłem uwagę, że nie chce mi spojrzeć w twarz. Rozumiałem, że może się wstydzić, ale jednak przekonałem ją do podniesienia głowy. Bez zastanowienia chwyciłem jej podbródek i skierowałem wzrok dziewczyny na moją twarz. Przestraszyłem się. Wyglądała, jakby płakała. Jej oczy wciąż były szklane. Sądziłem, że to nasza wina - moja i Kastiela. Nie lubiłem pozwalać dziewczynom płakać. To nie było w moim stylu.
- Powiesz mi, co się stało? - podniosła lekko głowę i spojrzała mi w oczy. Wtedy dopiero ujrzałem piękno jej zielonych tęczówek. Były tak barwne jak niejeden obraz, bądź jego część. Zacząłem mieć coraz mniej oporu i wątpliwości co do hipotezy Kastiela. To mogła być ona. Zdecydowanie.
- Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę z tobą rozmawiać. - jej głos łamał się jeszcze bardziej z każdym słowem. Ni stąd, ni zowąd zaczęła uderzać mnie pięściami w klatkę piersiową. To zachowanie kogoś mi przypominało. Złapałem delikatnie jej nadgarstki. Nie mogłem pozwolić, by wciąż szlochała. Nie, gdy Kas miał na nas oko. Jednak, gdy wykonałem tę czynność to kopnęła mnie w łydkę. Jej zachowanie przekraczało wszelkie normy. Była niczym przybysz z innej planety. Zachowywała się podejrzanie, magicznie. Nie mogłem się domyśleć, o co chodzi. Wiedziałem tylko, że muszę jej jakoś pomóc. Wciąż nie dowierzałem, że to może być ta Sophia, którą znałem. Wspomnienia wróciły.
- Lys, a pamiętasz, co mi obiecałeś? - maleńka dziewczynka podbiegnęła do mnie. Jej twarz zżerał ponury grymas. Lekkim tupaniem nogi zmiotła całą mą cierpliwość z powierzchni Ziemi. Miała tak słodką minę, że miałem znowu ochotę ją przytulić, ale musiałem się powstrzymać.
- Nie śmiałbym zapomnieć. - odparłem bez zastanowienia, żeby za długo nie zwlekać z odpowiedzią. Musiałem sobie przymomnieć w tempie natychmiastowym, co jej przyrzeknąłem, bo inaczej byłoby kiepsko. Nikt nie lubi, jak się nie dotrzymuje tajemnicy, zwłaszcza ona. Wstałem z krzesełka i stanąłem obok niej. Byłem lekko poddenerwowany. Nie wiedziałem bowiem, czy powinienem to robić. Wiedziałem, że na pewno jestem jeszcze trochę za młody na takie rzeczy.
- Pospiesz się, bo zaraz mnie zabierają do siostry w sprawie wczorajszych wydarzeń. - przełknąłem głośno ślinę. Byłem zdecydowanie przerażony ciągłym ponaglaniem mnie, ale musiałem się prędko opanować i zająć się obietnicą. Stanąłem na przeciw dziewczynki i uchyliłem się do jej twarzyczki. Chwilę trwało nim zdecydowałem się to wykonać, ale to ona zrobiła pierwszy ruch. Nasze wargi się złączyły. Odepchnęła mnie od siebie odsuwając się do tyłu. Splunęła na podłogę, zrobiłem to samo. Mimo, że tak negatywnie zareagowała to zauważyłem na jej twarzy szczery uśmiech.
- Ble! - krzyknęliśmy w tym samym czasie. Za chwilę wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Nie mogliśmy się od tego powstrzymać.
- Poczułam twój język! - ze szczęśliwym grymasem powiedziała do mnie. Rozbawiła nas tym jeszcze bardziej.
- Przecież ja twój też. - zaśmiałem się ironicznie i objąłem ją ręką. Zawiesiłem się na jej ramieniu, ale zaraz wylądowałem na ziemi, bowiem wystarczyło, żeby odsunęła się kawałek i już byłem na podłodze. Zaśmiała się głośno i pomogła mi wstać.
- Powtórzymy to kiedyś? - pokiwałem głową i złapałem jej mały paluszek swym. To był taki nasz znak obietnicy.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać i zrobiłem to. Przygarnąłem ją w swoje ramiona. Nie mogłem tak bezczynnie stać i patrzeć jak płacze. Za chwilę usłyszałem jeszcze mocniejszy szloch. Coś ścisnęło moje serce jak gąbkę do kąpieli. Poczułem, że powoli robię się bardziej mokry niż przed chwilą. Jej ubrania były przemoczone mocniej niż trawa na uboczu, a z włosów płynęła woda deszczowa.
- Przepraszam... - szepnęła do mnie cicho. Ledwo ją zrozumiałem, ponieważ mówiła przez łzy. Pierwszy raz widziałem ją w tak kiepskim stanie. Oczywiście, znałem ją bardzo krótko, a zdążyłem już wymienić z nią tyle dziwnych historii. Klepnąłem ją lekko w ramię. Chciałem bowiem dać jej mój płaszcz. Nie byłbym zadowolony, gdyby się przeziębiła. Narzuciłem go na nią. Po paru sekundach usłyszałem jeszcze głośniejszy płacz. Nie mogłem pozwolić, żeby Kastiel ją zobaczył, dlatego zeszliśmy w ciemność, do której nie docierały reflektory samochodu. Jej szloch nasilił się. Postanowiłem zasłonić jej usta swoją dłonią.
- Soph, proszę. Uspokój się. - prędko zabrałem swą dłoń z jej ust i ujrzałem szeroki uśmiech. Zdziwiłem się jej nagłą zmianą nastroju. Nie każdy potrafi tak dobrze grać. Po chwili dopiero zrozumiałem, o co chodzi. Powędrowałem za jej spojrzeniem i ujrzałem, że moja ręka wciąż trzyma płaszcz, a w dodatku między jej piersiami. Zrobiło mi się głupio. Na pewno zarumieniłem się gorzej niż włosy Kastiela, ale na me szczęście nie mogła tego ujrzeć, gdyż staliśmy w czeluściach mroku. Zabrałem dłoń i zmusiłem ją, żeby włożyła ręce w rękawy płaszcza. - Przepraszam, to nie było celowe... - podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Zauważyłem, że jej policzki są zaróżowione. Mimo że było ciemno to ja zawsze miałem świetny wzrok. Jej uśmiech sprawiał mi dziką radość. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale jakoś było mi lepiej. Nie mogłem już dłużej stać na dworze, gdzie było zimno. Splotłem nasze dłonie i powędrowałem powoli do samochodu. Wpuściłem ją pierwszą do samochodu, a ona nie chciała puścić mojej ręki. Śmiała się, jakby zapomniała, co się przed chwilą działo. Dosłownie zaczęła rozpierać ją energia. Usiedliśmy na tylnych siedzeniach. Nagle Kastiel obrócił się w naszą stronę i zaczął badawczo przyglądać się dziewczynie.
- Nie wygląda jakby coś jej się stało.

Perspektywa Sophie.

Posłałam czerwonowłosemu zabójcze spojrzenie. Gdyby ono mogło zabić to Kas już byłby martwy. Zauważyłam na jego twarzy podejrzany uśmieszek, ale nie pisnęłam ani słowa. Z powrotem odwrócił się do przodu i przekręcił kluczyki w stacyjce. Minęło parę sekund i już jechaliśmy przed siebie. W pewnym momencie zauważyłam, że Lys wciąż trzyma moją dłoń. Uśmiechnęłam się i usiadłam wygodniej na miejscu. Zaraz dopadł mnie napad śmiechu. Zaczynałam powoli brzmieć jak jakaś histeryczka, która nawet nad emocjami nie potrafi zapanować. Przez moją głowę zaczęły przepływać tysiące wspomnień, ale tylko jedno pokazało się w całości.
Stałam gdzieś w parku i przyglądałam się ptakom.
- Co oni robią? - mały chłopiec zadał nagłe pytanie i wyrwał mnie z oglądania kolorowych piór. Obróciłam głowę w jego stronę, a zaraz spojrzałam w miejsce, które wskazywał wzrokiem. Był wyraźnie zaintrygowany widokiem dwojga dorosłych, stojących pod modrzewiem.
- Całują się. - odpowiedziałam, ponaglana przez wzrok Lysandra.
- Co to takiego? - usilnie próbował zdobyć więcej informacji na temat całowania się.
- Mama mi powiedziała, że z tego biorą się dzieci. - przekręciłam głowę na bok i przyglądnęłam się bardziej dwójce dorosłych, którzy się obściskiwali. - Też bym tak chciała... - krótkie zdanie wymsknęło mi się z ust, zamiast pozostać na dnie wyobraźni. Za bardzo się rozmarzyłam. Jako mała dziewczynka zawsze chciałam mieć dziecko, więc dla mnie ta czynność wykonywana przed kobietę i mężczyznę była naturalna. Często widziałam, jak moi rodzice to robili, ale jakoś nigdy mnie to tak nie fascynowało. Uważałam to za obleśne, ale jak spojrzeć na to z drugiej strony to jednak nie jest takie obleśne, jakby się wydawało.
- Możemy spróbować. - białowłosy wyrwał mnie z dalszych rozmyślań, wprowadzając w mojej głowie zamęt. Kąciki jego ust gwałtownie uniosły się ku górze, jak gdyby grawitacja ziemska przestała działać, a on sam patrzył mi głęboko w oczy.
- Obiecujesz? - nie mogłam się oprzeć pokusie i palnęłam kolejne zdanie bez opanowania.
- Oczywiście. - na samą myśl o tym wszystkim przechodziły mnie dreszcze. Chwyciłam dłoń chłopca mocniej, a zaraz ujrzałam na jego twarzy promienny uśmiech, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam.
Ścisnęłam dłoń chłopaka i ocknęłam się z transu. Teraz już sama nie wiem, czy to było wspomnienie, czy też wymysł mojej wyobraźni, ale było tak bardzo realne, że jestem zdolna stwierdzić, że jednak wspomnienie. Pomyślałam o konsekwencjach tamtej obietnicy. "Czy dotrzymał słowa?" pytałam samą siebie w myślach. Z jednej strony chciałabym sobie to przypomnieć, ale z drugiej wątpię, że to w ogóle się kiedyś wydarzyło. Poczułam delikatny ruch. Moja ręka unosiła się, gdyż ktoś ją podnosił. Natychmiast odwróciłam głowę na chłopaka siedzącego obok mnie. Lysander pociągnął ją mocniej w swoją stronę i tym sposobem wylądowałam w jego ramionach. Poczułam delikatny nacisk na swoją głowę. Zrozumiałam, że to broda białowłosego jest aktualnie umiejscawiana na mojej głowie. Moje serce z krótką chwilą zaczęło bić mocniej. Czułam się przy nim tak spokojnie. Delikatny dotyk dłoni chłopaka na moich włosach sprawił, że przeszły mnie dreszcze. Dziwnym trafem zauważyłam, że kierowca za pomocą lusterka nam się przygląda. Podejrzewam, że chętnie by przerwał tą całą dziwną sytuację, ale wolał tym razem siedzieć cicho.
- Lysander? - szepnęłam delikatnie.
- Tak? - podniósł mój podbródek tak, by mógł widzieć moje oczy.
- Dziękuję. - już od dłuższego czasu chciałam mu to powiedzieć. Nie obchodziło mnie za bardzo, czy zrozumie o co mi chodzi, czy nie. Byłam szczęśliwa, że w końcu wydusiłam to z siebie. Chciałam mu podziękować za całe dzieciństwo. To, co przeczytałam w aktach, co mi później opowiedział. Wszystko zdawało się być takie prawdziwe, mimo że nie pamiętam nic z dzieciństwa. Spokojnie ułożyłam głowę na jego kolanach. Powieki same mi się zamknęły, ale wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna i nic mi nie grozi. Coś ciepłego dotknęło mojego czoła. Dopiero po otworzeniu oczu zauważyłam Lysandra, oddalającego się od mojej twarzy z olbrzymim uśmiechem na ustach. Powtórnie zamknęłam oczy i zasnęłam.

***

Chciałabym dedykować ten rozdział mojej przyjaciółce, która niedawno miała urodziny, a ja nawet nie miałam jak jej złożyć życzeń. Dziękuję, że jesteś i życzę Ci wszystkiego najlepszego w życiu. Kocham Cię Wiktorko! <3