niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 8

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

Nie płacz. Jeśli przedrzesz się przez las cierpień, ujrzysz przed sobą jezioro szczęścia. Nieważne, jak bardzo zabłądziłeś, zawsze jest jakieś wyjście.

   Ktoś krzątał się po pokoju już od szóstej nad ranem. Nie ukrywam, że okropnie mnie to irytowało, ale nie mogłam przecież tak po prostu krzyknąć na tę osobę, by przestała hałasować, ponieważ nie miałam nawet siły podnosić głosu, a co dopiero siebie z łóżka. Pół godziny później ponownie się obudziłam i w końcu, po długich staraniach, wstałam z łóżka i wylądowałam na mięciutkim dywanie.
- Witaj, śpiochu! - ponuro krzyknęła Rozalia. Machnęłam jej z niechcenia ręką na powitanie. Wyglądała nieciekawie. Oczy podkrążone, lekko zaczerwienione, a w dodatku potargane włosy. Najgorszy zdecydowanie był brak uśmiechu na jej ślicznej twarzycce. Nie miałam zamiaru zastanawiać się, co się wydarzyło i bez namysłu zajęłam łazienkę. Guzdrałam się w niej okropnie. Gdy już ubrałam bieliznę, to byłam pewna, że o czymś zapomniałam. Wciąż okropnie chciało mi się spać, więc nie dziwię się, że tak powolno się poruszałam. W pewnym momencie ktoś wtargnął na mój teren. Spojrzałam nietrzeźwo na wysokiego osobnika, stojącego w drzwiach. Gdybym nie była zaspana, to pewnie Kastiel oberwałby stopą w twarz za to, że zobaczył mnie w takiej sytuacji. Jedynym plusem był fakt, iż miałam zawinięty na sobie ręcznik przez co nie widział mnie zupełnie w negliżu. Obróciłam głowę w jego stronę. Jego twarz wyglądała na dziwnie zaskoczoną. W sumie...też pewnie głupio wyglądałam, ale mniejsza o to. Teraz już wiem o czym zapomniałam... Zdecydowanie o zamknięciu drzwi od toalety. Przynajmniej jedynym plusem tejże sytuacji był fakt, iż przyszedł akurat, gdy byłam już ubrana. Obróciłam się powtórnie w stronę lustra i zakończyłam się malować. W tym czasie Kas opuścił te pomieszczenie i zapewne zajął się czymś innym.
   Ledwie pięć minut później wyszłam z łazienki do pokoju. Musiałam natychmiast spakować się do szkoły, ale zapomniałam zupełnie - w dość szybkim czasie - że czerwonowłosy nadal okupuje mój pokój.
- Czegoś ode mnie chciałeś? - mówiłam, powoli pakując kolejne zeszyty. Czasami zastanawiałam się, po jaką cholerę ten chłopak przychodzi i nie mówi dlaczego? Zawsze tak robił i to nie była pierwsza taka sytuacja.
- Tsa. Chciałem tylko panience zadać pytanie. Nie oczekuję sprzeciwów. - uśmiechnął się na co tylko zgodnie mruknęłam w odpowiedzi. - Pamiętasz, o czym mówiłaś do mnie ostatniej nocy? - położył się na moim łóżku i spojrzał na mnie kątem oka. Obróciłam się do niego i zaczęłam się zastanawiać, o co może mu dokładnie chodzić. Nic ciekawego nie przyszło mi do głowy, więc nie zwlekałam dłużej, bo przecież jeszcze miałam lekcje.
- Nie bardzo. Jakoś sobie nic nie przypominam. A to było coś nieodpowiedniego dla twojego ucha? - usiadłam obok chłopaka.
- Hm, pomyślmy...zachowywałaś się jak narwana psychofanka, która koniecznie chciała poznać swojego idola... No oczywiście, że było to nieodpowiednie dla mego ucha. Przecież nic nie zrozumiałem z twojej wypowiedzi. Mówiłaś tylko, że musisz przeprosić Lysadra i w ogóle jakieś głupoty ci na język wpełzały. - spojrzałam na niego. Nie wyglądał, jakby żartował, więc z łatwością mu uwierzyłam. W sumie i tak się domyślałam, o co mi chodziło. Potargałam włosy Kastiela, wstałam i zabrałam torbę. Nie miałam zamiaru mu się tłumaczyć, więc automatycznie zmieniłam temat.
- Idziemy? - zapytałam i poszłam otworzyć drzwi. Chłopak uniósł się tylko w odpowiedzi, zabrał swoje rzeczy i wyszedł wraz ze mną do szkoły.
   Kastiel został na dziedzińcu, natomiast ja już samodzielnie ruszyłam do budynku licealnego. Uczniowie na korytarzu głównym wodzili za mną nienawistnymi spojrzeniami. Czułam się przez nich delikatnie osaczona. Nie przepadałam za tłumami, a w dodatku takimi, które patrzyły się na mnie. Wiedziałam, że robią to, ponieważ byłam nowa, ale przecież nie powinni aż tak dziwnie się zachowywać. Zabrałam potrzebne książki z szafki i poszłam na dziedziniec się przewietrzyć. Zawsze lepiej mi się myślało po pobycie na dworze. Poza tym potrzebowałam jeszcze powietrza, ponieważ się nie wyspałam.
   Wiatr rozwiał moje włosy na kilka stron. Zaciekawiona spojrzałam na zegarek. Było już pięć po ósmej. "Uczeń ma prawo do dziesięciu minut nieuzasadnionego spóźnienia" przypomniałam sobie jedną z zasad, które tłumaczył mi Nataniel. Podniosłam się z ławki i ruszyłam pod salę lekcyjną. Byłam już lekko przebudzona, ale wciąż nie do końca trzeźwa.
   Nacisnęłam klamkę z pełną gracją. Uczniowie wraz z nauczycielem zwrócili swój wzrok na mnie zamiast na Kastiela, który najwidoczniej był przy odpowiedzi ustnej. Biolożka zaczęła niebezpiecznie głośno tupać nogą. Spojrzałam na nią, nadal stojąc przy zamkniętych drzwiach.
- Kogóż mam zaszczyt powitać? - odezwała się, lekko podenerwowanym głosem.
- Sophia Lambert, a pani zapewne Anastazja Gauthier, jak mniemam? - skinęłam głową i spojrzałam ponownie na kobietę. Podejrzewałam, że zaskoczyłam ją swoją wiedzą na jej temat, ale czego się nie robi, żeby zdobyć pierwsze i dobre wrażenie?
- Oczywiście. - również skinęła do mnie głową. - Gdzieś ty się podziewała? Minęło już osiem minut. Zajęcia dawno się zaczęły! - spojrzałam na nią z kpiną w oczach.
- "Uczeń ma prawo do dziesięciu minut nieuzasadnionego spóźnienia", proszę pani. - sapnęłam poirytowana i bez dalszych rozmów rozejrzałam się za wolnym miejscem. Nie udało mi się takowego znaleźć. Rozejrzałam się ponownie i zauważyłam jedno wolne miejsce obok przystojnego bruneta w pierwszej ławce. - Można? - spokojnie zapytałam. Kiwnął zgodnie głową i odsunął się kawałek w bok, by udostępnić mi chociaż trochę miejsca. Byłam już zmęczona szkołą, chociaż niedawno się zaczęła...
- Panno Lambert! - podniosłam się z krzesła, gdy usłyszałam swoje nazwisko. - Pomożesz Kastielowi przy odpowiedzi. To w ramach nagrody.
- Oczywiście. - stanęłam obok czerwonowłosego i przyglądnęłam się bliżej nauczycielce. Z pozoru młoda, ale w rzeczywistości miała jakieś czterdzieści dwa lata. Blond włosy upięte były w małego koka z tyłu głowy, a okulary nałożone na mocno błękitne oczy. Otworzyła książkę i zaczęła spokojnie wertować strony.
- Kastielu, jaka jest funkcja skóry? - spojrzał na mnie, a zaraz na nauczycielkę. Wzruszył ramionami, więc pytanie automatycznie przeszło na mnie. Byłam prawie pewna, że zabiję Kastiela za jego brak wiedzy na tak oczywisty temat.
- Ech... Dzięki niej możemy regulować ciepłotę ciała. Skóra jest warstwą izolacyjną, która ochrania nas przed czynnikami chemicznymi i mechanicznymi. Usuwa niewielkie ilości mocznika, amoniaku, dwutlenku węgla oraz kwasu moczowego. Melanina zawarta w skórze chroni nas przed promieniami UV. - klasa zaczęła klaskać. Spojrzałam na nich zdziwiona. Czułam się jakbym wylądowała jako pierwszy człowiek na Marsie. Nie wiedziałam, jak mam zareagować na ich chore zachowanie. Biolożka wstała i pogratulowała mi. Prawdopodobnie zauważyła moją zdziwioną minę, więc automatycznie mi wszystko wyjaśniła.
- Panno Lambert, trafiła pani do klasy, która nie ma w zwyczaju się uczyć. Zaskoczyła ich panienka swoją wiedzą. - odesłała mnie machnięciem ręki do ławki. Kątem oka zauważyłam, że brunet mi się przygląda, zaś za chwilę klepnął mnie w ramię zimną dłonią. Przeszły mnie dreszcze z chłodu.
- Gratuluję! - szepnął. W tym całym zamieszaniu nawet nie zapytałam jak ma na imię. Najwidoczniej byłam rozkojarzona do tego stopnia, że o zapomniałam o najważniejszych rzeczach.
   Spokojnie wyszłam ze szkoły. Oczywiście lekcje już się zakończyły. Doszłam tam, gdzie po raz pierwszy spotkałam szkolnego buntownika. Obojętnie przeszłam przez park i znalazłam się w mieście. Kuro może i nie należało do popularnych miast, ale było ogromne. W moim mniemaniu. Na ulicach stały kolorowe szeregowce oraz spora ilość sklepów, które swym wyglądem zachęcały do kupna wielu ciekawych produktów. Szczególną uwagę zwróciłam na sklep muzyczny. Wielki tłum stał pod nim a z każdą chwilą coraz bardziej malał. Przeszłam obok i nawet nie próbowałam wchodzić. Wolałam poczekać na mniejszą kolejkę. Miałam pewne zamiary w stosunku do tego budynku. Bez dłuższego namysłu skręciłam w ulicę Aoki. Odbywał się tam jakiś festyn, więc od razu poszłam spojrzeć co się dzieje. Nie działo się tam nic ciekawego. Jednym z najczęstszych widowisk jakie tam zauważyłam, byli pijani mężczyźni. Nagle usłyszałam znaną mi melodię. Ruszyłam w kierunku, z którego dobiegała. Stanęłam jak wryta w ziemię. Na scenie grał mój ulubiony zespół rockowy. Podeszłam pod scenę i stanęłam w pierwszym rzędzie. Wielkiego tłumu raczej nie było, ponieważ nie należeli do najbardziej znanych zespołów. Tak naprawdę dopiero zaczynali, ale odnieśli już spore sukcesy w swojej karierze muzycznej. Bezemocjonalnie spojrzałam na przystojnego wokalistę. Odkąd pamiętam podobała mi się jego uroda. W pewnym momencie zaczęłam śpiewać z nimi wszystkie piosenki. Każda melodia trafiała idealnie w mój gust muzyczny. Byli niesamowici. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak idealnych dźwięków, chociaż nie. Był taki jeden zespół, który bardzo dobrze znałam. Dorównywali im talentem, ale jednak jeden z nich na pewno był lepszy. Podszedł do mnie młody mężczyzna i zapytał, czy chcę z nim zatańczyć do "Let's go!". Bez namysłu się zgodziłam a zaraz kręciłam się w jego objęciach. Czułam się szczęśliwa. Ledwo przyjechałam do miasta, a już spotkało mnie tyle zaskakujących rzeczy.
   Usiadłam spokojnie przy barku i zamówiłam jakiś napój z alkoholem. Byłam zdecydowanie zadowolona faktem, iż nikt nie zapytał, czy jestem pełnoletnia. Upiłam łyk napoju i wróciłam pod scenę. Miałam zamiar jeszcze trochę się pobawić, wyszaleć się. Musiałam jakoś odsapnąć po wszystkich chorych zdarzeniach, które miały ostatnio miejsce. Musiałam...nie, nie musiałam. Ja po prostu tego pragnęłam. Do tańca zaprosiło mnie kilka osób. Teraz nie byłabym nawet w stanie opisać wyglądu chociaż jednego z tych ludzi. Bawiłam się do samego końca koncertu. Później razem z resztą fanów i fanek ruszyłam po autografy.
   Wszystko zakończyło się około dwudziestej. Czułam się padnięta. Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w akademiku, ale musiałam jeszcze coś sprawdzić. Zdecydowanie ruszyłam przed siebie i tym sposobem, nie zwracając uwagi na otoczenie, wylądowałam pod sklepem muzycznym, który chciałam wcześniej odwiedzić. Nie było już tłumu. Ze środka wychodziły tylko pojedyncze osoby. Chwilę przyglądałam się logu sklepu, lecz po chwili weszłam do środka. Chciałam kupić nową gitarę, ponieważ stara została w domu. Na dodatek zostawiłam ją w opłakanym stanie. Wyrwane struny i kilka zarysowań w niektórych miejscach. Miałam ogromny sentyment do mojej czarnej gitary - Jastrzębia. Zasmuciłam się, gdy dowiedziałam się, że obecnie żadnej nie ma w sklepie. "Co za denny sklep" pomyślałam poirytowana i ruszyłam w stronę wyjścia. Prawie udało mi się wyjść, ale nieszczęśliwie zderzyłam się z kimś. Przetarłam dłonią czoło, w które się uderzyłam, wstałam i spojrzałam na wysokiego osobnika, stojącego przede mną. Zdziwiłam się. Tym niezdarnym chłopcem był nie kto inny jak Lysander.
- Przepraszam, znowu nie patrzyłem na dro... Sophie? - zamilknął i spojrzał na mnie z ukosa.
- Tak. - odpowiedziałam cicho. Uśmiechnął się pod nosem. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego jest taki spokojny.
- Najmocniej przepraszam, ale spieszę się. Mam nadzieję, że zatrzymali jeden album dla mnie, jak ich o to prosiłem... - ostatnie zdanie powiedział do siebie i pogramolił się pod kasę sklepową. Zignorowałam go i lekko zdenerwowana ruszyłam w wyznaczone wcześniej miejsce - do akademika.
   Nawet łóżko mi dokuczało. Głośno skrzypiało, a do tego wszystkiego wychodziły z niego sprężyny. Zaczęłam się nawet zastanawiać, co robili na nim poprzedni właściciele. Uderzyłam pięścią w poduszkę i schowałam się pod kołdrą. Chciałam w końcu w spokoju zasnąć, lecz nagle ktoś, wraz z trzaskiem drzwi, wpadł do pokoju. Słyszałam tylko ciche łkanie. Wychyliłam głowę spod kołdry i spojrzałam na dziewczynę. Rozalia była strasznie zapłakana. Lekko się wystraszyłam, więc bez dłuższego zwlekania wstałam i usiadłam obok niej. Miałam ogromną ochotę zapytać ją o powód płaczu, ale nie chciałam, by załamała się jeszcze bardziej. Zamiast tego przytuliłam ją. Gdyby nie jej płacz, zapewne słyszałabym jeszcze szybkie bicie jej serca. Dziewczyna odsunęła się ode mnie i położyła się na moje kolana. Nie ukrywam, że delikatnie się zdziwiłam, ale nie myślałam nad tym, co mam zrobić. Zaczęłam gładzić ją delikatnie po głowie. Byłam prawie pewna, że to wszystko wina jej chłopaka, ale wolałam nie być dociekliwa. Nie chciałam mieszać się w jej sprawy sercowe. Po czasie umilkła. Szturchnęłam ją, ale okazało się, że zasnęła. Uspokoiłam się. Byłam w lekkim szoku po spotkaniu jej w takim stanie. Zawsze wydawała się radosna i szczęśliwa, a wtedy? Wtedy ujawniła swoją drugą stronę. Ułożyłam ją na łóżku i przykryłam kołdrą.
   Cicho zamknęłam drzwi i opuściłam pokój. Miałam wielką ochotę się przewietrzyć i odświeżyć swoje myśli. Nie sądziłam, że wypiłam aż tyle na tym festynie... Szłam z zaciśniętymi pięściami przez korytarz. Jedno ze świateł zapalało się i gasnęło cały czas. Wyglądało to trochę jak typowa scena z horroru. Powoli wszystko zaczynało mnie denerwować. Uderzyłam pięścią w ścianę. Nie panowałam nad swoją złością, znowu. Nagle znikąd usłyszałam głos: "Dlaczego mnie bijesz? Zrobiłam ci coś? Jestem taka miła...". Rozległ się jeden fragment po całym korytarzu. Wciąż słyszałam "...taka miła...". Ściany zaczęły się niebezpiecznie zbliżać. Czułam się jak ogórek w słoiku. Z pokoi zaczęli wychodzić licealiści. Każdy był okropnie zmasakrowany. Jeden nie miał ręki, to drugi głowy. Przyglądałam im się, ciągle zwiększając dystans pomiędzy nami. Zaczęło mi się robić niedobrze na ich widok. Skuliłam się w kącie. Zaczęłam jednocześnie krzyczeć i się trząść. Byłam przerażona. Po raz pierwszy się bałam. Zamknęłam oczy, gdy zauważyłam, że nagle zbliżył się do mnie jakiś przerażający potwór bez głowy, który pochylił się nade mną.
- Sophie! Hej, Sophie! - otworzyłam oczy i ujrzałam twarz. Jakże przerażona to była twarz. Przyglądała mi się ze zmartwieniem w oczach. Odepchnęłam ją od siebie i skuliłam się ponownie w kącie. "...taka miła..." ponownie usłyszałam ten głos. Momentalnie rzuciłam się w ramiona osoby klęczącej przede mną. Objęła mnie. Po krótkiej chwili poczułam, że lecę, że jestem podnoszona. Byłam tak sparaliżowana strachem, że z trudem mi przychodziło wołanie o pomoc. W efekcie nawet tego nie zrobiłam.
   Podniosłam się i niebezpiecznie pisnęłam. Światła były zgaszone, okna zamknięte i zasłonięte długimi firanami. W całym pomieszczeniu panował mrok. Słyszałam tylko ciche pochrapywanie. Nic poza tym. Opuściłam głowę i ponownie zasnęłam.
   Usłyszałam kobiecy, a jakże znajomy głos. Szeptał mi do ucha:
- Nie bój się. Jestem przy tobie. - otworzyłam oczy. Nade mną stała piękna kobieta z okropnie poranioną twarzą. Obok niej zauważyłam mężczyznę z podobnymi obrażeniami. Byłam przerażona. Nie miałam pojęcia, kim są ci ludzie. Bałam się. Nigdy nie widziałam ich na oczy, bynajmniej tego nie pamiętałam. Siwa kobieta przejechała dłonią po mym policzku. Uśmiechnęła się czule. Wtedy zrozumiałam kim ona jest.
- Mamo, tato, co wy tu robicie? - zrobili smutne miny i zniknęli. Wtedy zrozumiałam, że to były tylko halucynacje. Nie mogłam przecież naprawdę wiedzieć jak wyglądali... Raczej po utracie pamięci nie mogłam tego wiedzieć. Chciałam ich zatrzymać, ale zamiast tego - ponownie zasnęłam.
   Przekręciłam się na drugi bok. Coraz bardziej zaczynała boleć mnie głowa. Nagle poczułam chłodną dłoń na swoim policzku. Otworzyłam oczy. Bałam się, że znowu coś okropnego pojawi mi się przed twarzą. Naprzeciwko stał maleńki, białowłosy chłopiec. Jego oczka zasłonięte były za długą grzywką. Zabrał swoją drobną rączkę i wybiegnął z pokoju. Wstałam, ale zaraz ponownie upadłam na łóżko. Byłam okropnie osłabiona. Ledwo się poruszałam. Nagle ktoś uchylił drzwi do pokoju. Przeszły mnie okropne dreszcze na widok małego i dużego Lysandra. Stanęli naprzeciwko mnie. Zdziwiłam się. Nigdy nie słyszałam, że Lysiu ma brata, ale podejrzewam, że to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni.
- A nie mówiłem, że się budzi? - starszy potargał młodszego po głowie.
- Tak, tak, ale wracaj już do mamy. Zrozumiałeś? - chłopiec pokiwał przytakująco główką i pożegnał mnie serdecznym uśmiechem. Wyglądali na bardzo silnie zżytą rodzinę. Powieki same mi opadły. Zrozumiałam, że to nadal nie był mój świat. Zasnęłam.
   Kurczowo trzymałam kogoś za kurtkę. Nie, to nie był człowiek. To nie była nawet kurtka. Kurczowo trzymałam zaciśnięty w pięści koc. Któryś raz z rzędu podniosłam się i obejrzałam w około. Ten pokój wydawał mi się dziwnie znajomy. Poczułam chłodny powiew wiatru, przez co jeszcze bardziej schowałam się pod koc. Nagle poczułam, że coś ciężkiego siada obok mnie. Wyłoniłam się delikatnie spod kołdry i spojrzałam na bardzo dobrze zbudowaną, męską posturę.
- Dobrze się czujesz? - czerwonowłosy zapytał z troską i jednocześnie kpiną w głosie, dając mi do zrozumienia, że w tym pokoju ktoś jeszcze śpi. Kiwnęłam głową na znak zgody. Uśmiechnął się podejrzanie. W pewnym momencie zrobiło mi się goręcej. Podniosłam się z łóżka i wybiegłam z pokoju. Bałam się przebywania z nim w jednym pokoju sam na sam. Racja, ktoś tam jeszcze był, ale spał. Szłam niepewnie przed siebie. W pewnym momencie mnie zamroczyło. Upadłam na podłogę i zemdlałam.
   Było naprawdę cicho. Słyszałam tylko ciche szepty. Byłam w szoku. Nie dość, że przyśnili mi się rodzice, których zapewne sobie wyobraziłam, to w dodatku nie potrafiłam wybudzić się z tego koszmaru. Delikatnie przetarłam oczy, rozmazując cały makijaż do końca. Rozejrzałam się niepewnie. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam swój pokój. Tak bardzo na to czekałam. Gdybym miała siłę, to z pewnością śmiała bym się jednocześnie płacząc ze szczęścia. Miałam dość budzenia się w dziwnych miejscach. Trzymałam kciuki, żeby to był ten normalny świat. Kątem oka zauważyłam Rozalię, która bacznie mi się przyglądała. Wyglądała na zmartwioną, lecz kiedy się uniosłam od razu rzuciła mi się na szyję i mocno mnie objęła.
- Tak bardzo się martwiłam. - wyszeptała mi cicho do ucha, łamiącym się głosem. - Nie rób mi tego więcej. Już nigdy. - zdusiła mnie bardziej. Zrobiła to tak mocno, że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- R-Rozalio, jak długo tutaj tkwię? - zająknęłam się, zachrypniętym głosem. Dziewczyna dała mi do zrozumienia, że trwa to już jakieś trzy dni. Zaśmiałam się w duchu i poszłam do toalety odświeżyć się.
   Podejrzewałam, dlaczego mój stan się tak pogorszył. Kiedyś miałam podobną sytuację, gdy jeszcze byłam z Dakotą. Dodał mi do alkoholu jakieś tabletki. Później przez kilka dni miałam halucynacje. Prawdopodobnie na tym festynie zrobili w ten sam sposób. Dobrze, że narkotyki zadziałały dopiero, gdy wróciłam do akademika... Wolę nawet nie myśleć, co by mi zrobili, gdybym została tam parę chwil dłużej.
   Wyszłam z łazienki i usiadłam na łóżku, wycierając włosy ręcznikiem. W pewnym momencie podniosłam głowę i rozejrzałam się po pokoju. Nikogo nie było. Zignorowałam brak obecności dziewczyn. Nie chciało mi się wtedy z nimi rozmawiać. Byłam po prostu zmęczona. Zmęczona tymi dziwnymi fragmentami w mojej głowie. Nagle usłyszałam ciche stukanie do drzwi. Podeszłam spokojnie do nich, ale zawahałam się je otworzyć. Przypomniało mi się, co się stało, gdy po raz pierwszy wyszłam stamtąd. Stukot się powtórzył. Speszyłam się i automatycznie wskoczyłam pod kołdrę, lekko się trzęsąc. Ktoś wszedł do pokoju. Wiedziałam, że to może być już mój koniec - nawet, jeżeli były to tylko halucynacje. Zamknęłam oczy i skuliłam się w kuleczkę. Bałam się. Naprawdę się bałam. Poczułam, że ktoś delikatnie podnosi kołdrę i siada obok mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam niepewnie przed siebie. Kamień spadł mi z serca, gdy w pokoju zobaczyłam Lysandra i Nataniela. Zbliżyłam się do siedzącego obok mnie blondyna i złapałam go za policzki. Zaczęłam mu je rozciągać, by sprawdzić, czy aby na pewno jest żywy, ponieważ mógł - równie dobrze - być rozkładającymi się zwłokami.
- E-Ej! Co robisz? - zapytał, łapiąc mnie za nadgarstki i jednocześnie hamując je, bym przestała go dręczyć.
- Sprawdzałam, czy jesteś żywy. - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się niepewnie. - Co wy tutaj robicie? - zapytałam, spoglądając na chłopaków.
- Musisz podpisać te usprawiedliwienie. - puścił mnie i wyjął kawałek papieru z kieszeni. Wzięłam go, podpisałam i oddałam blondynowi. Nie chciałam, żeby przebywał długo w moim pokoju. Szczerze za nim nie przepadałam. - A on...to już nie moja sprawa. Wpadł przy okazji. - białowłosy uderzył go w głowę i odwrócił niepewnie wzrok. Nataniel tylko westchnął i wstał. - Powrotu do zdrowia! - pożegnał się i wyszedł z pokoju. Nastała grobowa cisza. Lysander wciąż patrzył w podłogę, nie mogąc pozbyć się z twarzy rumieńca, zaś ja zignorowałam go i opadłam delikatnie na łóżko i zamknęłam oczy.
- S-Sophie?! - Lysander podszedł do mnie natychmiast i lekko mną potrząsnął. Wystraszyłam się i od razu otworzyłam oczy. Spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem. Zapewne bał się jeszcze bardziej niż ja. - Nie strasz mnie tak więcej... - wziął mnie w ramiona i delikatnie mnie uścisnął. - Tak się martwiłem... - wyszeptał do mnie. Tak bardzo kochałam jego piękny głos, że za każdym razem, gdy coś mówił, czułam się jak zaczarowana laleczka. Zacisnęłam pięści na jego koszuli i wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak gwałtownie zareagował, gdy po prostu się położyłam... Znów czułam się bezpieczna. Gdybym tylko mogła, nigdy bym go nie puściła. - Codziennie tutaj przychodziłem, by sprawdzić jak się czujesz. Ciągle miałaś gorączkę i nie chciałaś się obudzić. Nie reagowałaś na nic. Kilka razy chciałem dzwonić po pogotowie, ale nie chciałem, byś leżała tam samotnie z zupełnie obcymi ludźmi. - ucieszyłam się w duchu, że aż tak się o mnie martwił. Czułam, że nie chciał mnie puścić, że chciał mnie bronić, dbać o mnie.
- Hej, gołąbeczki! - do pokoju wpadł Kastiel. Nie mam pojęcia dlaczego wszedł bez pukania, ale, gdyby nie było tam Lysa, to jestem pewna, że byłby już martwy. Wystawiłam mu język i nie pozwoliłam białowłosemu się ode mnie oderwać. Zresztą, nawet nie próbował tego zrobić. - Soph, mam dla ciebie wiadomość od Lysandra. - spojrzał na mnie z tym swoim błyskiem w oku. - "Och, tak się martwię. Gdybym tylko mógł z nią tam być". - zaśmiał się głośno. Najwidoczniej sprawiało mu to ogromną radość. Nie wzruszyłam się jego słowami i zachowałam kamienną twarz. - Wiesz, Soph... On zasnął. Nie spał od kilku dni, bo wciąż się zamartwiał. Zabrać go stąd? - zapytał spokojnie. Spojrzałam na niego wrogo. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógł tam specjalnie przyjść, żeby zabrać mojego najlepszego przyjaciela, bez podawania informacji, które mówiłyby by, co on by z nim zrobił.
- Jeżeli zasnął w mych objęciach, to na pewno ci go nie oddam. Możesz pomarzyć! - wystawiłam mu język i uśmiechnęłam się zwycięsko. - Możesz już wyjść. - kiwnął głową na "tak" i opuścił pokój. Miałam kilka niecnych planów wobec białowłosego, więc dłużej nie zwlekałam. Położyłam jego głowę na moich kolanach i rozwiązałam mu chustę. Nie chciałam, by przez przypadek się udusił, gdy będzie spać.
- Hej, Lysiu, śpisz, bo mam zamiar cię rozebrać? - zapytałam, delikatnie gładząc go po włosach. Nie zareagował. Stwierdziłam więc, że ma bardzo twardy sen i nie będę go dręczyć, jeżeli jest nieprzytomny. Chociaż skrycie tego pragnęłam. Usiadłam na krawędzi łóżka i zamknęłam oczy. Byłam trochę zaspana i rozkojarzona. Musiałam połączyć wszystko, co do tej pory zrozumiałam, w jedność, lecz moje plany legły w gruzach. Śpiący Lysander złapał mnie za brzuch i przyciągnął do siebie. Czułam się jak wielki, pluszowy miś. Uśmiechnęłam się i odwróciłam twarzą w stronę chłopaka. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Speszyłam się. Byłam lekko przerażona, ale jednocześnie szczęśliwa. Nigdy nie widziałam śpiącego Lysia i jego twarzy z tak bliska. Serce zabiło mi trochę szybciej. Chciałam przestać wymyślać jakieś niestworzone historie i zwyczajnie odwróciłam się do niego tyłem. Przez chwile leżałam i próbowałam uspokoić swoje serce, wyobrażając sobie, że to nie Lysander, tylko wielka przytulanka.