poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 3

Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.

 Let me go home.

  Siedziałyśmy w ciszy i tylko oglądałyśmy się wzajemnie. W pewnym momencie podniosłam się i pędem pogalopowałam do łazienki, albowiem zapomniałam zrobić sobie makijaż. Gdy tak starałam się, by kreski były równe, ogarnął mnie niesmak do nowych uczniów. Jak już zapewne wiecie, nie cierpię poznawać nowych osób, a już zwłaszcza nie ze szkoły.
Razem z dziewczynami weszłam do liceum. Wszędzie pełno nowych twarzy i oczywiście straszny tłok, jak zwykle. Rozalia i Violetta pokazały mi Pokój Gospodarzy, a następnie poszły zgrabnym krokiem na zajęcia.
Cicho zapukałam i uchyliłam drzwi pomieszczenia. Nikogo nie ujrzałam i zrezygnowana chciałam wyjść, aż tu nagle na kogoś wpadłam. Potarłam głowę, w którą się uderzyłam i wstałam na nogi. Spojrzałam z niepewnością w oczach na osobnika leżącego jeszcze na posadzce. Bujne blond włosy i cudowne złociste oczy, aż chciało się takiego schrupać. Uśmiechnął się i wstał na równe nogi. Zobaczyłam wtedy jak bardzo wysoki jest. Patrzył na mnie z góry, a mi zaczynało robić się niekomfortowo. W końcu odezwałam się, co nie było moim zwyczajem:
- Przepraszam za swoją nieuwagę, ale pojawiłeś się jak deszcz. Nagle i znikąd.
- To ja powinienem przeprosić. Wiem, że głupio wyszło.
- Dobra, nie słodź tak. Jestem Sophie, a ty? - zarumienił się.
- Nataniel, miło mi.
- A mi nie... - momentalnie ugryzłam się w język. - Och, przepraszam. To nie ja to powiedziałam. - spojrzał na mnie krzywo i zaprosił do Pokoju Gospodarzy.
Weszliśmy razem do małego pomieszczenia, przypominającego zwykłą klasę, ale o połowę mniejszą. Niebieskie ściany i blade ławki. Ogrom mebli zgrywało się w całość, a wszystkiemu urok dodawały dokumenty rozłożone na biurku i stolikach. Do koła stały szafki na dokumenty oraz inne pierdoły. Gdy tak rozglądałam się po sali, zwróciłam uwagę, że ktoś tu stoi. Mianowicie, była to średniego wzrostu dziewczyna o pięknie upiętych, brązowych włosach. Wcześniej jej nie zauważyłam, więc trochę dziwnie się poczułam. Przyglądała mi się badawczo jak DNA na biologii. Jej pełne, błękitne oczy nie mogły przestać patrzeć się na mnie, a ja w pewnym momencie - po swojemu - warknęłam zgryźliwie:
- Mam coś na twarzy? - szybko się speszyła. Nie wiedziałam, że aż tak źle wyglądam.
- N-Nie, nie, nie! Nigdy! Ja już pójdę... - obróciła się w stronę drzwi i zgrabnie mnie omijając, wyszła. Byłam chwilowo zszokowana jej zachowaniem, ale już wolałam nie wnikać. Mówiłam już, że tutejsi uczniowie nie będą normalni, więc nie miałam się czego obawiać.
Wracając do wysokiego blondyna, przyglądał się całej sytuacji bez krzty emocji. Nie była to może jakaś spektakularna akcja, ale jednak nic nie powiedział i zaczął mówić o nauce i takich tam pierdach. Usiadłam bez chwili wahania na stole i przysłuchiwałam się wszystkim wyjaśnieniom Nataniela. Czas mijał nie ubłaganie wolno, a mi już głowa pękała od słuchania tych regulaminów i informacji ogólnych. W pewnym momencie usłyszałam słowa:
- Uczeń ma prawo do dziesięciu minut nie uzasadnionego spóźnienia. Bla, bla, bla... - za inspirował mnie szczególnie ten punkt. Osądziłam, że warto go kiedyś wykorzystać.
Wreszcie doczekałam się wyjątkowej chwili, otrzymałam swój plan zajęć. Podziękowałam grzecznie i tym razem bez uporu wyszłam z klasy. Nim poszłam na pierwsze zajęcia, odnalazłam swą szafkę i wrzuciłam tam wszystko co zbędne. Zabrałam biologię i spokojnie poszłam pod wyznaczoną mi salę.
Przemierzałam kolejne korytarze i piętra. Wszystkie pomalowane w jasnych barwach i oczywiście kontrastujące z klasami. Błądziłam parę minut, zwiedzając liceum, aż tu nagle usłyszałam cichą rozmowę zbulwersowanych chłopaków. Usiadłam spokojnie na podłodze w rogu, by usłyszeć część tej konwersji i stwierdzić o co poszło.
- Znowu z nią byłeś?! - krzyczał ten bardziej wkurzony.
- A jeśli tak to co? - ten drugi to była istna oaza spokoju.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie! Olałeś mnie, znowu!
- Przepraszam. Po prostu ją lubię i nikomu jej nie oddam, rozumiesz?
- Żeby mi to ostatni raz było, jasne? Mieliśmy porozmawiać o ważnej sprawie, ale już nieważne. - podniosłam się na równe nogi i usiadłam na ławce za rogiem. Zaczynałam się domyślać kto z kim rozmawiał, ale nie miałam pewności, póki nie usłyszałam tych słów:
- I jeszcze ta mała, na którą się natknąłem.
- Hę? - spokojniejszy nie rozumiał o co chodzi.
- No wiesz, ta niska, białowłosa, zielone oczy. Mówi ci to coś?
- Nie zaczynaj! Wiesz ile osób tak wygląda? Odpuść... Idę na zajęcia. - i w tamtym momencie spuściłam głowę w dół, gdyż usłyszałam nagłaśniający się głos butów. Nagle zaczął dzwonić mój telefon. Podskoczyłam gwałtownie i odebrałam go. Kompletnie się załamałam, gdy usłyszałam kolejny głuchy telefon tego dnia. Totalnie mnie zamurowało. W pewnym momencie zza rogu wyłoniła się dość wysoka postać. Nie byłam w stanie rozpoznać, ani zobaczyć twarzy, gdyż światło słoneczne świeciło mi prosto w oczy. Ponownie spuściłam głowę i patrzyłam się na matrycę komórki. W krótkiej chwili ktoś zasłonił mi cały dostęp do światła. Podniosłam głowę ku niebu i ujrzałam twarz poznanego wczoraj chłopaka.
Ukucnął przede mną i popatrzył mi w oczy. Nie wiedziałam jak zareagować. Obróciłam twarz w inną stronę, a czerwonowłosy chłopak wstał do pozycji pionowej. Usłyszałam ciche wibracje i podniosłam telefon z podłogi. Położyłam go na ławce i całkowicie zignorowałam połączenie przychodzące. Nagle, jakby znikąd, odezwał się nastolatek stojący nade mną.
- Pamiętasz mnie jeszcze?
- Może tak, lecz może nie. Nie dane mi było cokolwiek zapamiętać ze wczoraj. - podniosłam głowę na wysokiego chłopca i przyglądałam mu się.
- Starość nie radość, ale by tracić pamięć w tym wieku? Dziwne, ale kogoś mi przypominasz...
- To w takim razie przepraszam, że nie jestem oryginałem, panie...? - zapomniałam jak ma na imię. Takie rzeczy często mi się zdarzały.
- Kastielu. Mam na imię Kastiel...  - sapnął cicho - Czemu panie? Przecież się znamy!
- Taki zwyczaj Kastielu. - spojrzał na mnie wrogo i odwrócił się w stronę okna.
- Idziesz, czy będziesz tu dalej siedzieć? Mam nadzieję, że nic nie słyszałaś... - zrobiłam przerażoną minę, lecz na me szczęście czerwonowłosy na mnie nie patrzał. - Masz na imię Sophie, prawda? - odwrócił się w moją stronę i spojrzał głęboko w oczy. Niepewnie kiwnęłam głową. - Skąd jesteś?
- Um... - chwilowo zaczęłam się zastanawiać gdzie mieszkam. - Przepraszam pana, ale nie pamiętam tej zbędnej informacji. - Kastiel podrapał się po głowie i obrócił ją na bok. Szczerze pisząc, to był w ogóle jakiś dziwny. Wiecznie w tych samych ubraniach, zawsze ta sama poza i identyczny wyraz twarzy przy każdej rozmowie. Wtedy nie znałam go tak dobrze jak teraz, ale zawsze wzbudzał we mnie setki pytań.
- Jak możesz tego nie pamiętać? A rodziców?
- Nie mam takowych panie Kastielu. - uśmiechnął się gwałtownie pod nosem. - Co jest obiektem dobrego humoru pana...to znaczy ciebie? - zaczęłam składać zdania, które tak polonistycznie nie miały sensu. Nie potrafiłam zapytać wprost o co mu chodzi. Ciągle mówiłam do niego "pan", jakby był kimś starym, bądź też starszym.
- Idę już, a ty? - wyciągnął mnie z krótkich rozważań.
- Nie mogę. Miałam iść na lekcje! - machnął ręką, mówiąc: "Olej to. I tak nic z tego nie będziesz mieć.". Poszłam więc razem z nim.
Przeszliśmy całą drogę bez zbędnych konwersacji. Jakoś nie śmiałam się do niego odezwać. Byłam nieśmiała, racja, lecz on wzbudzał we mnie te negatywne emocje. Zachowywałam się przy nim oschle i uszczypliwie, ale on stety, niestety był o wiele gorszy. Ciągle się ze mnie śmiał i nie dawał w spokoju dokończyć zdania.
Zaprowadził mnie pod wielki dom. Przyjrzałam mu się bardziej ze strony architektonicznej. Kolumny na werandzie wyrastały prosto z ziemi, a tym samym dodawały kamienicy tego uroku. Wielki szary budynek był świetnym miejscem na imprezy. Tak jak myślałam, chłopak zaprowadził mnie do środka. Stary i jednocześnie opuszczony budynek stwarzał świetny klimat. Nie wiedziałam po co Kas mnie tam zaprowadził, ale mimo tego mu ufałam.
Usiadł obok mnie i spojrzał głęboko w oczy, które i tak ledwo widział, gdyż były przykryte grzywką. Nie wiedziałam czemu mi się tak przygląda. Miotały mną pytania: "Czy się odezwać?", "Dlaczego tak na mnie patrzy?". Nie potrafiłam zapytać go wprost o co chodzi. W pewnym momencie sam to zrobił.
- Soph? - poczułam mały mętlik w głowie. Nikt obcy nigdy tak do mnie nie mówił. Może kiedyś ktoś, ale niestety nic nie pamiętałam z tamtych czasów.
- Hę? - głupio odpowiedziałam.
- Pamiętasz to miejsce? - zaczynało mi się robić bardzo dziwnie w głowie. Nie potrafiłam wyczuć w głosie chłopaka tej jego ironii. Coś było nie tak i to solidnie.
- O co ci chodzi? Wiesz przecież, że nie jestem stąd! - uderzyłam pięścią w podłogę, na której siedzieliśmy.
- Ech, nie ma sensu ciągnąć dalej tej rozmowy. Wracajmy już...
- Um... Słucham? To na jaką cholerę mnie tu zabrałeś? - cała się gotowałam ze złości. Byłam lekko poddenerwowana zachowaniem czerwonowłosego.
- Dla przyjaciela. Nie owijajmy w bawełnę, okay? - kiwnęłam głową na zgodę. - A więc, on szuka, a raczej ja robię to za niego, dziewczyny z domu dziecka, która straciła pamięć w wypadku samochodowym. Białe włosy, zielone oczy, niska, a w dodatku ma rozdwojenie osobowości. Myślałem, że to ty, ale Lysander znowu miał rację. Chodźmy już... - był widocznie przygnębiony nieliczną porażką z rzędu. Nie miałam pojęcia jak mu pomóc, ani co zrobić by się rozchmurzył. Klęknęłam obok niego i delikatnie oraz z zaskoczenia przytuliłam go. To był mój jedyny odruch, nad którym nie panowałam. Wiedziałam, że to może poprawić mu humor, ale nie każdemu to sprawiało radość. Poczułam lekkie miażdżenie na plecach. Nie wiedziałam, że aż tak mocno się we mnie wtuli. Zapiszczałam cicho, lecz nie słyszalnie dla ludzkiego ucha. Uśmiechnęłam się szyderczo za plecami Kastiela i usiadłam spokojnie na zimnej posadzce.
Zaczynało robić się ciemno. W koło budynku nie było latarni, ani żadnego oświetlenia. Czerwonowłosy złapał mnie kurczowo za rękę. Byłam lekko przerażona jego nagłym zrywem. Włosy opadły mu na oczy. Wyglądał przerażająco. Przeszedł mnie chwilowy dreszcz, ale szybko minął, gdyż chłopak zyskał swój poprzedni wyraz twarzy.  Ironiczny uśmiech towarzyszył mu dłuższy czas. Nie puszczał mnie, ani nawet nie spojrzał w moją stronę. Jego głowa wciąż wisiała spuszczona w dół. Nie wiedziałam jak zareagować. Pstryknęłam mu kilka razy przed twarzą, ale ku memu zdziwieniu nie poruszył się. Mocno ściskał mą dłoń, a mi już powoli zaczynało się nudzić. Próbowałam wyrwać się z jego "objęć" i po wielu próbach udało mi się to. Usiadłam okrakiem na jego nogach i zaczęłam szperać mu w kieszeniach. Znalazłam poszukiwany przedmiot, mianowicie małą latarkę, która ułatwiła mi całą tę sytuację. Wstałam i włączyłam światło. Spojrzałam na Kastiela, spał. Nie wiem kiedy udało mu się zasnąć.
Obróciłam się. Starałam się otworzyć pierwsze drzwi. Nie przychodziło mi to łatwo, gdyż były zakluczone. Zrezygnowana podeszłam do tych uchylonych. Ujrzałam małe łóżko. Od razu pomyślałam o śpiącym chłopaku. Pobiegłam po niego i z latarką w zębach zaciągnęłam go do pomieszczenia. Trudno mi to przyszło, ale jednak się udało. Zaczęłam przeglądać każdą szafę w pokoju. Nic nie znalazłam. Prawdopodobnie ktoś już je ograbił, gdyż drzwi były otwarte. Zostawiłam czerwonowłosego samotnie w pokoju i wyszłam stamtąd. Jedyną rzeczą, którą udało mi się odszukać, był mały kluczyk. Podejrzewałam, że jest do zamkniętego pokoju i się nie myliłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz