Ideał to brednie, a miłość jest fałszem.
Jeśli ktoś Cię atakuje - milcz. Nic go tak nie wkurzy, jak Twój spokój i milczenie.
Weszłam do środka, bezgłośnie otwierając drzwi. Usiadłam na łóżku i zakryłam twarz dłońmi. To wszystko zaczynało mnie coraz bardziej przytłaczać. Dlaczego byłam taka głupia? Czy nie można cofnąć czasu? Zaśmiałam się panicznie, czując, jak po mojej twarzy spływa łza. Dlaczego mnie to spotkało? Też chciałabym znać odpowiedź. Ja, Sophia Anastazja Lambert, przyrzekłam sobie, że więcej nie dopuszczę do takiej sytuacji, choćbyśmy zostali ostatnimi ludźmi na ziemi i mielibyśmy zaludnić planetę, niczym biblijni Adam i Ewa. Otarłam słoną ciesz i podeszłam do szafy dokończyć pakowanie. W końcu za niedługo miałam wracać do rodziny na święta.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Podniosłam głowę i przetarłam delikatnie oczy. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zasnęłam, gdy składałam ubrania i chowałam je do walizki. Chociaż to bardzo ciekawe uczucie. Siedzisz, siedzisz, robisz coś i nagle tracisz kontakt z rzeczywistością, upajając się słodkim smakiem krainy, w której może zdarzyć się wszystko. Uśmiechnęłam się nieświadomie, gdy ujrzałam Violettę. Spoglądała na mnie dziwnie.
- S-Sosia, płakałaś? - zapytała, nieco piskliwym głosem, podchodząc i siadając obok mnie. Otworzyłam szerzej oczy, dotykając opuchniętych powiek.
- Ja...nie wiem. - powiedziałam szeptem. Płakałam przez sen? To jest w ogóle możliwe? Czy może jednak płakałam i zasnęłam, ale urwał mi się film i tego nie pamiętam? Już sama nie jestem tego pewna. Spróbowałam się uśmiechnąć, ale jestem pewna, że wyglądałam wtedy komicznie. Poszłam do toalety przemyć twarz, ignorując pytające spojrzenie Violi. Wiedziałam, że bardzo chce wiedzieć, co się stało i w sumie wolałam powiedzieć to jej niż Rozalii, jednak nie znałam przyczyny mojego szlochu. Prawdopodobnie była to wina ostatniego spotkania z białowłosym, ale żebym była w aż tak złym stanie?
Wyszłam z łazienki i usiadłam na łóżku. Zwróciłam uwagę, że już się spakowałam i walizka jest zamknięta, także mogę śmiało dzwonić po taksówkę.
- Violetta, nikomu ani słowa na temat mojego wyglądu, a już na pewno milcz przed Rozalią. Mogę na ciebie liczyć? - podałam jej rękę na znak obietnicy. Uścisnęła ją, od razu mnie przytulając. Nie zdziwiłam się jej zachowaniem i objęłam ją spokojnie. Ładnie pachniała. Zapach łąki, kwiatów, ach. Coś wspaniałego. Czasami zazdrościłam takim obserwatorom jak ona spokojnego i kolorowego życia. Stałyśmy tak jeszcze przez chwilę. Ja puściłam ją pierwsza, ponieważ dokładnie za godzinę miałam jechać do domu. Tak bardzo tego nie chciałam...
Siedząc na oknie, przyglądałam się spadającym płatkom śniegu. Znowu padało. Mimo że był to piękny, zabierający dech w piersiach widok, przestałam go lubić. Sama nie wiem, dlaczego. Może przez to, że przez moją głupotę prawie straciłam życie? Zresztą i tak się tego nie dowiem. Podniosłam się i chwyciłam w dłonie czarny kardigan, czarne rajstopy, krótkie białe spodenki i biały top, po czym ruszyłam do łazienki wziąć prysznic. Rozebrałam się i odkręciłam wodę. Bardzo chciałam zmyć z siebie wszystkie problemy, które mnie dotknęły, jednak było to niemożliwe. To tylko woda. Ona nie mogła przecież załagodzić mojego bólu i cierpienia. To było tak nierealne pragnienie, że aż zaczęłam śmiać się sama z siebie. Przekręciłam kurek, zatrzymując tym sposobem wodę i wytarłam się szybko. Zawinęłam sobie ręcznik na głowie i ubrałam się. Kończąc, podeszłam do lustra i spojrzałam w nie. Znowu widziałam twarz dziewczyny, która nie wyrażała żadnych emocji. Tylko w jej oczach tlił się ledwo widoczny płomień. Płomień, który sygnalizował, że jeszcze się nie poddała, że jeszcze będzie walczyć o lepsze jutro. Wysuszyłam szybko włosy i wyszłam z pokoju. Ubrałam moje białe trampki - tak, idealne obuwie na zimę - i położyłam się na łóżku. Jeszcze piętnaście minut i wracam...
Leżałam tak przez dłuższy czas, gdy do pokoju wpadła Rozalia. Podniosłam się do pozycji siedzącej i mruknęłam cicho, witając się z nią. Podeszła do mnie pędem i rzuciła się na mnie, powalając nas obie na łóżko. Przyznam, że zaskoczyłam się trochę. Jednak nie na tyle mocno, by ona to dostrzegła.
- Kiedy wracasz? - zapytała, podnosząc się i puszczając mnie.
- Chyba po pierwszym stycznia. - uśmiechnęłam się niepewnie, wciąż czując na sobie wzrok białowłosej. Sama nie wiedziałam, kiedy wrócę. Nie byłam nawet pewna, czy wytrzymam w towarzystwie ciotki przez tydzień. Jak ja jej nie znosiłam...brak mi słów, by to opisać.
- To strasznie długo. Chciałabym, żebyś była tutaj z nami na Sylwestra... - wykrzywiła usta w smutną podkowę i spojrzała na mnie szczenięcymi oczami.
- Postaram się wrócić. - spojrzałam na zegarek. Musiałam już schodzić, więc pożegnałam się z Rozalią i pognałam z walizką pod akademik. Było chłodno, jednak musiałam wytrzymać te dwie minuty w oczekiwaniu na taksówkę. Z nikim się nie pożegnałam - nie licząc złotookiej. W sumie nawet nie musiałam tego robić, bo i tak niedługo miałam wracać, jednak czułam, że powinnam przynajmniej im powiedzieć, że wyjeżdżam.
Srebrny samochód z tabliczką na dachu: "TAXI" podjechał pod bramę. Wysoki, starszy mężczyzna wyszedł do mnie i pomógł mi schować bagaż do bagażnika, a ja sama wskoczyłam prędko do tyłu, żeby nie zmarznąć w tych trampkach. Kierowca odpalił wóz i odjechał. Wiedziałam już, że czeka mnie długi tydzień męczarni...
***
W sumie rozdział miał być wczoraj, ale nie miałam pomysłu na dokończenie dwóch pierwszych akapitów. Jednak dzisiaj mnie natchnęło. :3
Jeżeli się spodobało, to mile widziany jest komentarz - nawet jedno słowo. c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz